Kościół i lustracja

Redakcja
Rozmowa z ordynariuszem diecezji opolskiej, księdzem arcybiskupem Alfonsem Nossolem.

- "Księży, którzy współpracowali z SB, nie powinno się wyklinać. Każdy ksiądz, jeśli uważa się za winnego, powinien o tym powiedzieć swojemu biskupowi. Jeśli okaże żal, zrozumie, że zawiódł, trzeba dać mu szansę" - powiedział ks. arcybiskup dla austriackiej agencji AGA. Dlaczego ksiądz arcybiskup jest w sprawie lustracji księży mniej radykalny niż wielu Polaków?
- To bierze się z mojego doświadczenia. Wielkim przeżyciem dla mnie, młodego wtedy biskupa, była autolustracja, jaką przeprowadziliśmy w 1978 roku na polecenie ks. prymasa Stefana Wyszyńskiego. Pytaliśmy wtedy wszystkich księży, starszych i najmłodszych, o ich udział w ruchu "księży patriotów" i o ich praktyczne poparcie dla komunistycznego reżimu. Po wypełnieniu przez nich ankiety składającej się z kilkunastu pytań byłem zobowiązany jako biskup rozmawiać z tymi kapłanami, którzy się do takiej działalności przyznali i namówić ich, by wycofali się ze swojej współpracy z władzami. Wielu księży płakało, opowiadając o metodach, jakimi byli łamani. Dowiedziałem się wtedy wielu szczegółów o cierpieniach, jakie im zadawano, których nie da się przeczytać w ubeckich teczkach. Dlatego jestem za działaniem ostrożnym. Takich subtelności nie uwzględniał pierwszy krakowski dokument o lustracji kapłanów "Pamięć i troska". Na życzenie Rady Stałej Episkopatu Polski dokument ten został ostatnio uzupełniony.

- Jak wielu księży z diecezji opolskiej było wtedy uwikłanych we współpracę?
- W naszej diecezji pracowało wtedy blisko 700 kapłanów. Ci, którzy się przyznali do współpracy z władzami, stanowili około 2-3 procent. To było kilkakrotnie mniej niż w innych częściach Polski. Czterech nie udało mi się namówić do rezygnacji z tej współpracy. Musieli zrezygnować z pracy w parafiach.

- Dziś ludzi interesuje szczególnie współpraca księży z SB po 1980 roku, czyli od powstania "Solidarności" do przemian ustrojowych. Jak - zdaniem ks. arcybiskupa - należy prowadzić ich lustrację?
- Na pewno każdą sprawę trzeba rozpatrywać indywidualnie. Trzeba za każdym razem badać, jak i dlaczego doszło do współpracy. A sposoby pozyskiwania były różne. Kiedy ksiądz budował kościół i został przyłapany, że nielegalnie kupił materiały budowlane, grożono mu procesem, kompromitacją wobec parafian. Czasem ktoś dał się złamać i dla świętego spokoju podpisał zobowiązanie do współpracy. Stosowano różne metody, zwykle poniżające księży, zmierzające do rozbicia Kościoła od wewnątrz. Te wszystkie okoliczności trzeba uwzględnić, zanim się kogoś oskarży. Lustracja nie może być dzika. W ubeckich zestawieniach są także nazwiska osób, których zamierzano zmusić do współpracy, a oni ostatecznie nie dali się złamać. Nie wolno pochopnie ogłaszać tych nazwisk publicznie, bo łatwo zrobić komuś ciężką i nieodwracalną krzywdę.
- Czy ksiądz arcybiskup wie o współpracy kapłanów z Opolszczyzny z SB po 1980 roku?
- Nie prowadziliśmy nigdy bliższych badań na ten temat, ale były pojedyncze przypadki kapłanów, którzy już teraz, po fakcie, do takiej współpracy się wobec mnie przyznali. Księża widzą, jaka jest atmosfera w Polsce, zdają sobie sprawę, że taka współpraca może zostać ujawniona wcześniej lub później.

- Co im ksiądz arcybiskup powiedział?
- Prosiłem, byśmy tego nie załatwiali ustnie, bo sprawa jest zbyt poważna. Zachęcałem, by złożyli na piśmie oświadczenie, kiedy i w jakich okolicznościach doszło do współpracy. Czy pobierali jakieś wynagrodzenie i - to jest najważniejsze - czy ktoś został w rezultacie ich działalności skrzywdzony. Gdyby tak było, krzywdę trzeba bezwzględnie naprawić.

- Czy takie przyznanie się wobec księdza arcybiskupa załatwia sprawę?
- Tak, jeśli na skutek tej działalności nikt - ani inni księża, ani ludzie świeccy, ani nikt z nas kierujących diecezją - nie został skrzywdzony, a tylko sam zainteresowany został złamany. Wtedy szczera wola powiedzenia prawdy o tym jest wystarczającym zadośćuczynieniem. Jeśli ktoś jednak został skrzywdzony, zainteresowany powinien tę osobę odnaleźć, porozmawiać z nią i krzywdę naprawić. To jest z mojej strony bezwzględny wymóg.

- Czy taki kapłan powinien publicznie przyznać się do współpracy?
- Nie, to powinno się odbyć bez takich widowiskowych gestów. Nikt nie ma obowiązku sam siebie zniesławiać. Nie należy też nikomu nakazywać publicznej pokuty.

- Czy ksiądz arcybiskup też ich nie ujawni?
- Nie podam takich informacji do publicznej wiadomości. Ta wiedza jest przeznaczona tylko dla mnie. Tych wyjaśnień nie pokazałem nawet naszym biskupom pomocniczym. To jest sprawa ojcowska między tym konkretnym kapłanem i mną, jego biskupem. A gdyby kiedyś te pojedyncze sprawy wyszły na światło dzienne, to ja będę mógł potwierdzić, że o nich wiem. W ubiegłym tygodniu podczas rejonowych konferencji dla kapłanów prosiłem, by - jeśli są księża, którzy współpracowali - zgłaszali się do mnie, najlepiej z gotowym listem opisującym całą sprawę. Jeśli taka wiedza wyjdzie na jaw inną drogą, ucierpi na tym autorytet Kościoła, ich parafia, wreszcie oni sami. Nie ma też sensu, by z wyrzutami sumienia szli do grobu.

- Badania ks. Isakowicza z Krakowa wskazują, że nazwiska księży-współpracowników mogą wyjść na światło dzienne przy okazji otwarcia teczek działaczy dawnej opozycji. Gdyby ks. arcybiskup dowiedział się z takiego źródła, że współpracownikiem SB był ksiądz, który się do tego nie przyznał, jaka byłaby reakcja ks. arcybiskupa?
- Gdyby donosił na mnie, nie żywiłbym do niego żadnej urazy. Ale gdyby szkodził innym, musiałbym zareagować. Trzeba by taki stan rzeczy dokładnie sprawdzić. Myślę, że osoba oskarżająca i oskarżony ksiądz musieliby usiąść naprzeciw siebie i sprawę wyjaśnić tak, by cała prawda wyszła na jaw. Ale jestem przekonany, że mój ostatni apel nie pozostanie bez echa. Jeśli tacy kapłani, którzy współpracowali, u nas są, na pewno się wobec mnie ujawnią.
- Memoriał Episkopatu Polski w sprawie lustracji kapłanów nie pozostawia wątpliwości: współpraca z SB była grzechem...
- Taka jest nasza etyka. Nie ma w niej niczego zawoalowanego. Jeśli ktoś dał się złamać, popełnił grzech. Wiele jest okoliczności łagodzących. Jedną z nich jest lęk przed publicznym zniesławieniem. Inny charakter ma jednak złamanie księdza, którego zaszantażowano, bo nielegalnie kupił materiały budowlane, a inna jest taka ocena w sytuacji, gdy kapłan został zastraszony w wyniku jakiegoś niemoralnego zachowania. Każdą sprawę - powtórzę - trzeba rozpatrywać indywidualnie. Jeśli ktoś nawet nie podpisał zobowiązania do współpracy, ale ustnie obiecał, że będzie opowiadał bezpiece o treści konferencji dekanalnych, zrobił źle. Memoriał Episkopatu Polski w sprawie lustracji nazywa wprost taki czyn po imieniu - donosicielstwem.

- Ten sam memoriał każe w każdym przypadku brać pod uwagę motyw i cel współpracy. Czy są motywy, które by ją usprawiedliwiały?
- O ostateczne usprawiedliwienie bardzo trudno. Kapłan powinien być mocny, powinien był się oprzeć i niczego nie podpisywać.

- Czy powoła ksiądz arcybiskup w diecezji opolskiej komisję lustracyjną?
- Nie zamierzam tworzyć żadnej komisji, żadnych oficjalnych struktur lustracyjnych. Nie będziemy wdychać kurzu z ubeckich teczek. Chcemy to przeprowadzić na zasadzie dialogu, w oparciu o kapłańską i ludzką dojrzałość. Zresztą Episkopat nie narzuca obowiązku tworzenia w diecezjach komisji lustracyjnych. Jestem zresztą przekonany, że u nas będzie dotyczyło to pojedynczych osób. Nasi księża byli bardzo wyczuleni na problem współpracy. Opole nie jest Krakowem. Tu na pewno nikt na papieża nie donosił.

- Przykład ks. profesora Czajkowskiego pokazuje, że nazwiska kapłanów współpracujących dla SB i tak przenikają do wiadomości publicznej.
- Jestem przekonany - i powiedziałem to wyraźnie podczas obrad Konferencji Episkopatu Polski - że jeśli mamy pewność, że ktoś był współpracownikiem SB i ujawniamy jego nazwisko wobec opinii publicznej, to razem z nim powinniśmy ujawnić nazwiska tych ludzi, którzy mu teczki założyli; tych, którzy na niego donosili. Wszystko po to, by ten oskarżony miał możliwość prowadzenia z nimi konfrontacji. Bez tego grozi nam zemsta ubowców zza grobu. Sprawa pani premier Gilowskiej pokazuje, że teczka mogła zostać założona w sposób specyficzny, z powodu takich czy innych wyrachowań. Nie możemy mieszać ról. Kościół był prześladowany przez bezpiekę, a nie popierał jej działania. Agresja dotyczyła nas bezpośrednio. Księży poniżano, zastraszano, starsi kapłani pamiętają, jak przychodzili do nich "smutni panowie" i potrafili im zerwać z ręki zegarek, zabrać radio, grozić procesem pod byle pozorem. Wielu kapłanów, którzy się nie złamali, doprowadziło to do choroby i śmierci. Ja sam już jako biskup miałem przez wiele lat "anioła stróża", który śledził każdy mój krok. W moim biurze w kurii dwukrotnie przestrzelono okno, żeby mnie zastraszyć. Za drugim razem powiadomiliśmy policję, ale sprawca nigdy się nie znalazł. Sprawę umorzono.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska