Pan Henryk wspólnie z żoną Łucją codziennie szukają możliwości zarobienia chociażby kilku złotych na życie. Gdziekolwiek.
- Brakuje nam na chleb, nie wspominając już o opłatach - mówi Błażejewski. - Gdyby nie pomoc naszej babci, nie mielibyśmy co dać jeść naszej czwórce dzieci...
Do ostatniej chwili Błażejewscy spodziewali się, że w końcu "Kama Foods" znajdzie pieniądze na zaległe wypłaty. Pan Henryk, jeżdżąc do pracy, wyczekiwał, iż przekraczając próg zakładu, dowie się któregoś dnia o uruchomieniu produkcji. Jak za dawnych, dobrych lat.
- Człowiekowi chce się płakać. Taki smutek mam w sercu za tą fabryką - mówi Błażejewski. - Pracowałem tam 12 lat. A teraz straciłem nadzieję na pracę. No i jakieś pieniądze.
Wczoraj przed bramą fabryki zgromadziła się grupa byłych i obecnych pracowników "tłuszczów". Rozpaczliwie szukali jakiejkolwiek wiadomości na temat przyszłości firmy i swojego losu. Większość z nich ostatnie pieniądze - 660 zł - za pracę otrzymała przed świętami wielkanocnymi. Firma zalega im z poborami za kilkanaście miesięcy. Do tej pory żyli za pożyczone pieniądze, w nadziei, że "Kama Foods" spłaci dług. Mimo że od kilku miesięcy bankructwo firmy wisiało w powietrzu, czwartkowa decyzja Sądu Gospodarczego w Warszawie o upadłości brzeskiego zakładu kompletnie ich zaskoczyła.
- W przypadku każdego z nas firma jest nam winna od 18 do 20 tysięcy złotych - powiedzieli nam pracownicy. - Nie wiemy nawet, czy w takiej sytuacji możemy liczyć na jakieś pieniądze od syndyka. Do tej pory znajomi i rodzina pożyczali nam trochę grosza na życie, ponieważ była nadzieja, że otrzymamy zaległe pensje.
Wśród zgromadzonych przed bramą pracowników była Krystyna Hawryluk. Mimo że obecnie procesuje się z zarządem firmy o przywrócenie do pracy, a więc formalnie nie ma wstępu na teren zakładu, przyszła dowiedzieć się, co będzie dalej z "Kamą":
- Przecież firma jest mi dłużna pieniądze - powiedziała. - Poza tym chciałabym wrócić tutaj do pracy, wspólnie z całą załogą. Człowiek wciąż wierzy, że będzie lepiej.
Równie dramatyczna sytuacja, co w domach pracowników firmy, jest w samym zakładzie. Pod koniec kwietnia w firmie wyłączono prąd. Jakiś czas temu odcięto również telefony i wodę. Wczoraj Wiesław Buchowiecki, prezes zarządu "Kamy Foods", obmyślał strategię działania na najbliższe dni. Od decyzji sądu u upadłości można się odwołać w ciągu 7 dni.
- Mimo że od czwartku minęło już trochę czasu, wciąż nie możemy się otrząsnąć z decyzji sądu - mówi prezes. Przypomina, że już dwukrotnie wierzyciele firmy próbowali przed sądem doprowadzić do upadłości "Kamy Foods". Do tej pory jednak sąd oddalał ich wnioski.
- Przecież byliśmy tuż przed dopięciem układu z bankami, który gwarantowałby uzdrowienie zakładu. Od kilkunastu miesięcy prowadziliśmy trudne rozmowy w tej sprawie i wszystko było na dobrej drodze, aby je sfinalizować. Co teraz zrobimy? Trudno jest mi w tej chwili powiedzieć, jaka będzie przyszłość zakładu. Wszystko zależy od najbliższego spotkania z syndykiem.
W "Kamie Foods" pracowało ponad 400 osób. Nieoficjalnie długi firmy szacuje się na około 400 mln zł, a wartość jej majątku na 100 mln zł.
Olejowa perła
W listopadzie 1994 roku za około 18 mln dolarów, 51 procent udziałów w brzeskich ówczesnych Nadodrzańskich Zakładach Przemysłu Tłuszczowego SA od Skarbu Państwa kupiła amerykańska spółka Schooner Capital Corporation. Z inicjatywy tej firmy oraz Europejskiego Banku Rozbudowy i Rozwoju powstała w Bostonie spółka White Eagle Industries, która przejęła udziały SCC w Brzegu. W 1997 roku, po wymianie kierownictwa firmy na Amerykanów, zakład zaczął tracić rynki zbytu, w efekcie czego wpadł w długi. Z ponad 800 pracowników zwolniono wówczas pracy około 300 osób.
Jeszcze w połowie lat 90. NZPT, a potem "Kama Foods", były najnowocześniejszym zakładem przetwórczym rzepaku w kraju. Pensje pracowników wzbudzały zazdrość nie tylko u brzeżan pracujących w innych firmach. Dobre uposażenia były możliwe dzięki gwarancjom socjalnym Amerykanów, jakimi na cztery lata (licząc od listopada 1994 roku) objęto całą załogę. W szczytowym okresie "Kama Foods" miała udziały w niemal jednej trzeciej rynków olejowych produktów jadalnych w Polsce. Sztandarowym wyborem firmy była margaryna "Kama".
Co dalej z "Kamą Foods"?
Dzisiaj w brzeskich zakładach tłuszczowych spodziewany jest syndyk masy upadłościowej - Daniel Dębecki z Warszawy. Jeszcze w piątek, a więc natychmiast po ogłoszeniu wyroku, rozpoczął pracę, od spotkania się z zarządem "Kamy Foods".
- Sytuacja firmy jest o tyle trudna, że ma ona odcięte źródła energii - powiedział nam syndyk Dębecki. - Zatem uruchomienie ewentualnej produkcji jeszcze w tej kampanii zbożowej wydaje się dosyć trudne. Mimo to zamierzam się spotkać z naszymi wierzycielami w sprawie możliwości włączenia nam energii elektrycznej oraz wody. Od tego bowiem m.in. zależy, czy i w jaki sposób firma będzie mogła działać.
Daniel Dębecki powiedział nam, iż w zakładzie jest tak wiele problemów i nieuregulowanych spraw, że nie potrafi w tej chwili powiedzieć, jaki scenariusz czeka "Kamę Foods". Dodał, że pracownicy mogą liczyć na wypłatę zaległych pensji z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych za okres nie dłuższy niż trzy miesiące, liczone przed ogłoszeniem upadłości zakładu.
Strefa Biznesu: Coraz więcej chętnych na kredyty ze zmienną stopą
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?