Krajobraz po porażce

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Nie czuję się słabszy, ale wkrótce oddam się do dyspozycji Zarządu TSKN - zapowiada poseł Henryk Kroll.

W mniejszości po wyborach parlamentarnych silna jest świadomość przegranej. Mimo że liczba posłów mniejszości nie uległa zmianie, wielu działaczy w terenie chętnie używa słowa klęska na opisanie tego, co się stało. Świadomości porażki towarzyszy zarówno analiza jej przyczyn, jak i - co szczególnie cenne - poszukiwanie sposobów takiego funkcjonowania opolskich Niemców, by zapobiec dalszym stratom elektoratu, a potem przyciągnąć nowych wyborców. Nie będzie to łatwe w sytuacji, gdy podstawowe sprawy Niemców w regionie zostały już załatwione.
- Mniejszość niemiecka po trosze zapłaciła za swoje poprzednie sukcesy. Jest reprezentowana na wszystkich szczeblach władzy i poniosła skutki społecznego niezadowolenia - uważa Józef Kotyś, burmistrz Kolonowskiego, przewodniczący klubu mniejszości w sejmiku.

- Mniejszość przegrała, bo zbyt silnie akcentowała program gospodarczy. W ten sposób przestała się różnić od innych partii. Możliwości oddziaływania mniejszości na gospodarkę są bliskie zeru. Nie mamy - jak SLD - odpowiednich specjalistów. Więc jak niby będziemy reformować gospodarkę? Jeżeli nie występujemy z programem, który jest wyraziście mniejszościowy, czyli kładzie akcenty na kulturę i szkolnictwo, to nie możemy liczyć na poparcie. - mówi pragnący zachować anonimowość znany działacz mniejszości.

Zdaniem niektórych Niemców opolskich do ich porażki przyczynili się także Niemcy berlińscy czy bońscy, czyli władze RFN.
Tak uważa Bernard Sojka, opozycyjnie nastawiony do działalności TSKN członek mniejszości niemieckiej:
- Czy dla mniejszości polskiej we Lwowie ktoś pcha polskie pieniądze i inwestuje je w wodociągi czy kanalizację? Nie. Bo to jest sprawa państwa. Rząd niemiecki, pożyczając na to pieniądze przez Fundację Rozwoju Śląska, wyręcza polskie instytucje i banki. Urzędnicy niemieckiego MSW i MSZ konserwują istniejący układ w mniejszości. Są współwinni temu, że mniejszość nie myśli o swojej tożsamości, o języku, ponieważ finansują de facto polityczną partię etniczną, a ta nie powinna być finansowana z budżetu niemieckiego.
- Do dziś zebrania statutowe w mniejszości odbywają się po polsku, właśnie dlatego, że nie myśli się tu o kulturze i historii - podkreśla Sojka.

Najsilniej brzmią jednak głosy tych, którzy upatrują przyczyn przegranej w słabym rozwoju gospodarczym regionu.
- Od kilku lat już nie jest możliwe wspieranie przedsięwzięć z zakresu infrastruktury komunalnej ze środków niemieckich - uważa Józef Kotyś. - Równocześnie w Warszawie spotykamy się ciągle z myśleniem, że nie trzeba dawać pieniędzy na Opolszczyznę, bo tam jest dobrze. W ten sposób zbliżamy się do poziomu regionów leżących na ścianie wschodniej. Gminy mniejszościowe są dziś na szarym końcu, gdy chodzi o możliwości finansowe. To świadczy o ich potencjale rozwojowym. Nie buduje się w nich nic nowego ani nie tworzy się nowych miejsc pracy. Więc elektorat jest rozżalony i głosuje jak głosuje.
Powraca też sprawa komunikacji między posłami i "dołami" mniejszości.
- Czy zwykły człowiek w DFK wie, co robią jego posłowie, czy oni dają o tym jakieś sprawozdania? A potem część ludzi sądzi, że to wszystko jedno, na kogo zagłosują - mówi jeden z działaczy.

NAJWAŻNIEJSZA JEST GOSPODARKA
Z dr Aleksandrą Trzcielińską-Polus, politologiem niemcoznawcą z PIN - Instytutu Śląskiego w Opolu, rozmawia Krzysztof Ogiolda
- Czy mniejszość poniosła w wyborach klęskę?
- Mówienie o klęsce mniejszości jest trochę przesadzone. Prawdą jest, że straciła ona ponad 20 procent głosów w stosunku do poprzednich wyborów parlamentarnych, ale przyczyny tego są w pewnym sensie naturalne. Trzeba pamiętać, że wzrosła wśród mniejszości liczba osób pracujących poza Opolszczyzną. W tym roku nie było mobilizacji wśród tej części elektoratu. Na pytanie, dlaczego ta część nie przyjechała na wybory, liderzy mniejszości sami będą chcieli znaleźć odpowiedź. Część dotychczasowego elektoratu mniejszości zagłosowała na inne partie, np. mieszkający na wsi znaleźli program bardziej atrakcyjny w ugrupowaniach chłopskich. Wreszcie, do mniejszości należy przede wszystkim generacja ludzi starszych, której szeregi - co naturalne - zmniejszają się z roku na rok.
- Wokół czego mniejszość może mobilizować swój elektorat?
- Dorobek mniejszości jest znany. Udało się jej powstrzymać wyjazdy na stałe do Niemiec. Wciela się w życie podstawowe prawa wynikające z traktatu polsko-niemieckiego, w tym także prawa do pielęgnowania i rozwijania kultury niemieckiej w regionie. Inną kwestią jest, czy członkowie mniejszości chcą z istniejących możliwości korzystać. Sądzę, że dziś nie przyciągnie się elektoratu samym tylko propagowaniem kultury. W większym stopniu o poparciu mogą zadecydować sprawy gospodarcze. One przesądzą o tym, czy członkowie mniejszości zechcą wracać z pracy "na saksach", by tu, na Opolszczyźnie, żyć i pracować. Pilną potrzebą jest tworzenie nowych miejsc pracy. Byłoby wielkim sukcesem mniejszości, gdyby udało się jej przyciągnąć kapitał niemiecki, dotąd omijający raczej nasze województwo. Niestety, na razie inwestorzy niemieccy przyznają, że na Opolszczyźnie o interesach rozmawia im się trudniej niż w innych regionach, choć tu bariery językowej nie ma.
- Czy nie obawia się pani, że porażka wyborcza mniejszości może przyczynić się do popularyzacji w tej grupie haseł radykalnych, a w konsekwencji do naruszenia równowagi w relacjach między mniejszością a większością?
- Sądzę, że nie ma takiego niebezpieczeństwa. W ciągu jedenastu lat się udało nam wypracować reguły współżycia mniejszości z większością i wspólnego działania dla dobra regionu. Nazywane to bywa zresztą opolskim cudem. Nie sądzę, że radykalne hasła mogą odegrać jakąkolwiek rolę. Nawet gdyby się pojawiły, gdyby próbowano je głosić, nie zdobyłyby popularności wśród znacznej części mniejszości niemieckiej.

Mimo to wybory nie przyniosły zmiany w hierarchii mniejszości. Przed wyborami głośno mówiło się, że nową osobą, która wejdzie do Sejmu, będzie popierany przez powiat opolski wicemarszałek Ryszard Galla. Tymczasem zajął on dopiero czwarte miejsce, wyprzedzony jeszcze przez krapkowickiego starostę Joachima Czernka.
- Żołnierzy, którzy potrzebują wodza, jest już mniej niż 50 procent - mówi Bernard Sojka. - Reszta głosowała na samorządowców. Marszałek Galla był naszym kandydatem, ale nie pomogło mu ani trzecie miejsce na liście, ani fatalna kampania wyborcza. Mniejszość powiatu opolskiego nie zrobiła w tej sprawie nic. Ale nie może być inaczej, gdy przewodzi jej człowiek, który ma już 82. krzyżyk.

- Pan Sojka i jemu podobni nie chcieli wcale kreować nowych liderów. Chcieli wynik mniejszości uczynić jak najgorszym, także za pomocą kłamstw i pomówień. Niestety, to im się udało - uważa poseł Henryk Kroll.
- Nie uważam, że wynik wyborów konserwuje dawny układ. Głosy się rozproszyły z powodu liczebności listy wyborczej, ale jest ważnym sygnałem, kto ile głosów stracił, od kogo wyborcy odeszli - uważa Joachim Czernek.
Henryk Kroll spodziewał się spadku indywidualnego poparcia. Prowadził kampanię - jak twierdzi - na listę mniejszości, a nie na siebie.
- Źle się stało, że wielu ludzi nie głosowało nie tylko na mnie, ale w ogóle na listę mniejszości, choć z 26 kandydatów było kogo wybrać - twierdzi poseł.

Wśród pomysłów na to, jak odzyskać elektorat, najczęściej wraca w dyskusjach problem stymulowania rozwoju gospodarczego.
- Nie możemy bazować tylko na tym, co mniejszość zrobiła w ciągu minionego 10-lecia - uważa Joachim Czernek. - Musimy stworzyć program wychodzący w przyszłość. On musi oferować mieszkańcom konkretne rozwiązania ich problemów. Nie przyciągniemy już głosów, przypominając, ile niemieckich pieniędzy zostało tu zainwestowanych z budżetu RFN.

Według Henryka Krolla trzeba zmienić kierunek działania mniejszości "i to od góry do dołu". - W gronie władz statutowych będziemy się za dwa tygodnie nad tym zastanawiać. Ja swoją osobę zamierzam wówczas oddać do dyspozycji zarządu - zapowiada poseł.
Jego zdaniem konieczne jest stworzenie platformy współpracy na samym dole.
- Mniejszość jest umiejscowiona na wsi i w małych miasteczkach. Tam musi nastąpić pełna współpraca struktur mniejszości ze strukturami wiejskimi od sołtysa po Ochotniczą Straż Pożarną i LZS. Chcemy się skupić na problemie szkolnictwa i nauce języka niemieckiego. Bez niego nie ma wejścia w kulturę mniejszości. Po trzecie skoncentrujemy się na tworzeniu nowych miejsc pracy poprzez wsparcie małych i średnich przedsiębiorstw - dodaje poseł Kroll.

Szczególnie niepokoi członków mniejszości masowa nieobecność mniejszościowej młodzieży przy urnach. Bo przecież młodzież na wsiach i w miasteczkach jest. Część z niej należy nawet do BJDM, czyli Związku Młodzieży Mniejszości Niemieckiej.
- Młodzież nie pójdzie głosować na mniejszość z powodów sentymentalnych, dla niej liczy się przede wszystkim poziom życia - mówi Justyna Mierzwa z BJDM w Strzeleczkach. A związku między tym poziomem a politycznym poparciem dla mniejszości ci ludzie często już nie widzą Co mi dała mniejszość? - nic. Mam czerwony paszport i mogę pojechać na Zachód do pracy. Tylko co mi z tego, skoro nie mam pracy tutaj. Wielu młodych wcale nie głosuje, bo nie interesuje się polityką, a ci, którzy idą na wybory, coraz częściej zadają sobie pytanie: dlaczego mam głosować właśnie na mniejszość?

- Tym, co mogłoby przydać głosów mniejszości jest sprowadzenie zachodniego kapitału do regionu i zapewnienie tu, na miejscu, nowych miejsc pracy. Wtedy młodzież "z wdzięczności" pewnie by na mniejszość głosowała. Bo ci, którzy jeżdżą tam pracować, rzadko są z tym szczęśliwi. Jeżdżą, bo muszą - dodaje Justyna Mierzwa.
Wydaje się, że jak wizytówką mniejszości w pierwszym 10-leciu było zatrzymanie na Opolszczyźnie fali emigracji do Niemiec, tak warunkiem przetrwania w drugim dziesięcioleciu jest znalezienie sposobu na powrót pracujących za granicą. To jest najważniejszy problem ludzki, demograficzny i społeczny.
- Trzeba naszym ludziom uświadomić, że wyjazdy naszych ludzi do pracy przez całe życie nie mają sensu. Potrzebne jest myślenie: jadę, uczę się i wracam, by tu otworzyć zakład. A ci, którym zabraknie kapitału, muszą mieć szansę na tani kredyt. Nie tylko z Fundacji Rozwoju Śląska. Musi się w to włączyć państwo polskie - uważa Henryk Kroll.
Nad tym, jak to osiągnąć, mniejszość musi się szybko zastanawiać nie tylko w prywatnych rozmowach, także w oficjalnych debatach.
- Mniejszości jest potrzebna programowa dyskusja, niezależnie od tego, czy będzie się ona nazywała okrągłym stołem czy nie. Do tej pory brakowało takiego szerokiego, programowego dialogu nad założeniami programowymi. Ta dyskusja powinna się odbyć jak najszybciej - mówi Joachim Czernek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska