Krapkowice. O tym donosiły gazety 100 lat temu (cz. 2)

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Jedni redaktorzy posługiwali się nazwą „Krapkowice”, inni „Chrapkowice” - obie odnoszą się do tego samego miasta.
Jedni redaktorzy posługiwali się nazwą „Krapkowice”, inni „Chrapkowice” - obie odnoszą się do tego samego miasta. archiwum, oprac. DIM
Dużo miejsca gazety poświęcały Odrze i sprawom kryminalnym. Mimo upływu lat niektóre problemy do dziś pozostały aktualne.

Najwięcej miejsca gazety poświęcały sprawom kryminalnym z Krapkowic. Dla przykładu „Kuryer Śląski” opisywał w styczniu 1910 r. historię ucznia szewskiego Jędryska, który wcześniej siedział w poprawczaku. Pewnego dnia, gdy szewc wysłał chłopaka, by zaniósł 22,50 marek do kasy oszczędnościowej, ten zniknął z pieniędzmi. „Kiedy po godzinie chłopak nie wrócił, począł się mistrz niepokoić i to słusznie, gdyż chłopak chciał umknąć z pieniędzmi. Przytrzymano go na dworcu w Gogolinie, gdzie chciał właśnie kupić bilet kolejowy. Trzy miesiące później policja odnotowała, że jeden z mieszkańców Otmętu przez wiele lat kradł buty i materiały na ubrania (mógł być pracownikiem miejscowego zakładu obuwniczego). Sprawa wyszła na jaw w trakcie remontu jego domu. „Robotnicy znaleźli wielką ilość nienoszonych jeszcze butów i całe paki materyałów na ubrania. Rzeczy tych już nie można potrzebować, albowiem leżały one tam już od 22 lat. (...). Znajdowały się pomiędzy skradzionymi rzeczami także i pieniądze, mianowicie stare talary, w sumie około 300 marek.”

W kwietniu 1909 r. mieszkańcy Krapkowic żyli natomiast sprawą pedofila o nazwisku Sperlich (w tym czasie gazeta podawała dane sprawcy, bo nie było żadnych przepisów, które tego by zabraniały). „Dopuścił się on w pierwsze święto Wielkanocne haniebnego przestępstwa względem 16-letniej dziewczyny i do tego sponiewierał ją w okrutny sposób. Zbrodniarz jest już przeszło rok żonaty i odsiadywał już raz 9-miesieczną karę za podobne zuchwalstwo względem 14-letniej dziewczynki. Niewątpliwie spotka go teraz wiele dotkliwsza kara” - czytamy w „Dolnoślązaku”.

Dużym problemem sto lat temu były także pożary. Do części z nich dochodziło na skutek nieostrożności. Dla przykładu w zakładzie stolarskim Lindera zapaliły się materiały do wyścielania mebli. „Na szczęście rychło zauważono ogień, który zgasiła w stosunkowo krótkim czasie straż ogniowa. Mimo tego pogorzelec ponosi znaczną szkodę (...) Właściciel warsztatu nie był zabezpieczony” - czytamy. Zdarzały się także celowe podpalenia, o czym donosił „Dolnoślązak” we wrześniu 1912 r.: „Próbowano tu podpalić fabrykę celulozy. Sprawca został spłoszony. Dotąd osobistości jego nie wyśledzono”.
Odra groźna od lat

W 1909 roku gazety, szczególnie dużo miejsca poświęcały problemom związanym z Odrą. W tym czasie wśród mieszkańców Krapkowic trwała gorąca dyskusja o tym, jak okiełznać rzekę, by przestała ona zalewać domy mieszkańców. Desperacja ludzi musiała być wtedy ogromna, bo wśród różnych propozycji, największe zainteresowanie wzbudził kontrowersyjny pomysł niejakiego majora Donata. Proponował on utworzenie ogromnego jeziora, które miało rozciągać się wzdłuż Odry od Krapkowic aż do Koźla. W maju 1909 r. odbyło się spotkanie, podczas którego omówiono pomysł majora. Nie zyskał on jednak aprobaty ówczesnej władzy.

„W zebraniu brali udział przedstawiciele władz z naczelnym prezesem Śląska na czele. O projekcie wygłosili bardzo obszerne wykłady dwaj wyżsi urzędnicy państwowi Schuckmann i Hamel, a z tego, co powiedzieli, można wnioskować, że projekt został na wieczne czasy pogrzebany. Jeden z mówców wywodził, iż Donat obliczył koszta tylko na 30 milionów marek, podczas gdy w rzeczywistości wynosiłyby one co najmniej 170 milionów. Nadto liczne przedsiębiorstwa w Koźlu miałyby byt podkopany, a miasto samo zostałoby odcięte od świata i ludzi. Do tego dochodzi niebezpieczeństwo tak wielkiego zbiornika wody, który gdyby wskutek nieprzewidzianych wypadków przerwał groblę, poczyniłby nieprzewidziane szkody. Obecny na zebraniu autor projektu, major Donat, słabo tylko odpowiedział, a przede wszystkim rozwodząc się tylko ogólnikowo”. - donosiła gazeta Górnoślązak. Odra została ostatecznie wyregulowana według znacznie mniej kontrowersyjnych planów rządowych.

Rzeka dawała się we znaki mieszkańcom, także na inne sposoby. W lutym 1908 r niski stan rzeki sprawił, że zaczęło brakować wody do picia. „Policya ogłasza, że wobec braku wody, zakazuje się (pod karą) używania wody do innych celów, jak do picia”. Ta sama sytuacja wystąpiła ponownie w grudniu tego samego roku. „Niski wodostan oddziaływał także na studnie w mieście, które częścią powysychały tak, że ludność może już mówić o rzeczywistej klęsce wodnej”. By było czym poić zwierzęta, ludzi chodzili codziennie nad Odrę, by czerpać wodę wiadrami.

Sporo uwagi dziennikarze poświęcali także warunkom życia mieszkańców. W tym czasie Krapkowice prężnie się rozwijały. W mieście trwało właśnie podłączanie kolejnych domów do sieci energetycznej, która zasilana była dzięki elektrowni wodnej oraz budowano nowe zakłady. Mimo tego, wciąż wielu ludzi żyło w skrajnym ubóstwie. W tym czasie w Krapkowicach istniał „godny naśladowania zwyczaj, według którego w miejsce wysyłania kart gratulacyjnych na nowy rok, składa się pewną sumę pieniędzy do kasy na ubogich (...). Nazwiska tych, którzy datki dali, będą potem ogłoszone” - czytamy w Górnoślązaku z grudnia 1911 r.

Tekst powstał we współpracy z Piotrem Smykałą - znawcą lokalnej historii i autorem książek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska