Krapkowice podczas II wojny światowej cz. II

kopia: Radosław Dimtirow
Krapkowice prawie wcale nie ucierpiały podczas II wojny światowej. Znacznie gorzej mieli mieszkańcy okolicznych wsi, m.in. Rozwadzy i Żyrowej, na które spadły bomby.
Krapkowice prawie wcale nie ucierpiały podczas II wojny światowej. Znacznie gorzej mieli mieszkańcy okolicznych wsi, m.in. Rozwadzy i Żyrowej, na które spadły bomby. kopia: Radosław Dimtirow
Prawdziwe oblicze wojny mieszkańcy poznali dopiero w 1944 r., gdy w okolicy pojawiły się samoloty aliantów. Bomby spadły na domy, zabijając cywili.

W ramach reorganizacji obozów pracy na początku 1944 roku zapadła decyzja o likwidacji jednostki działającej przy fabryce butów w Otmęcie.

Funkcjonariusze SS, którzy pilnowali uwięzionych Polaków i Żydów, musieli ich przetransportować w inne miejsce. Urządzili więc selekcję więźniów - chorzy i niezdolni do pracy byli kierowani na pewną śmierć do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.

Zdrowych przewieziono natomiast do obozu pracy przymusowej w Blachowni (obecnie dzielnica Kędzierzyna-Koźla), gdzie wykorzystywani byli jako siła robocza w miejscowych zakładach chemicznych.

Tymczasem wśród mieszkańców coraz bardziej narastał niepokój związany z trwającą wojną. Jej prawdziwe oblicze poznali oni 7 lipca 1944 r., gdy na niebie pojawiły się amerykańskie bombowce. Samoloty wystartowały z Włoch, żeby zbombardować zakład "Schaffgotsch Benzin-Werke" w Zdzieszowicach, gdzie wytwarzana była benzyna syntetyczna.

To był strategiczny cel, bo według amerykańskich szacunków zakład produkował rocznie ok. 60-80 tys. ton paliwa. W rzeczywistości jego wydajność była jednak znacznie niższa o czym wcześniej informował wywiad Armii Krajowej. Meldunek z października 1943 wspominał, że "produkcja benzyny syntetycznej (...) wynosiła 2500 ton miesięcznie".

Na nieszczęście dla okolicznych mieszkańców w dniu bombardowania na niebie utrzymywały się gęste chmury. W związku z tym alianci mieli spore problemy, żeby dokładnie zlokalizować cel. Duża część bomb spadła na pola i lasy, a w Rozwadzy uderzyły one prosto w budynek nieczynnej cukrowni, gdzie zginęła rodzina Reinhardów (prawdopodobnie trzy osoby w tym dzieci). Kolejne naloty nastąpiły w sierpniu, wrześniu, październiku i grudniu.

Żeby powstrzymać ataki naziści rozstawili w Żyrowej, Wielmierzowicach oraz pod Januszkowicacmi działa przeciwlotnicze.

Nie były one jednak w stanie powstrzymać kolejnych ataków, które nastąpiły w sierpniu, wrześniu, październiku i grudniu. Mieszkańcy, którzy przeżyli naloty opowiadali o kilkumetrowych lejach jakie pozostawały po sobie bomby. Najgorsze ze wszystkich były naloty z 17 i 18 grudnia 1944 r.

W tym pierwszym samoloty zbombardowały przez pomyłkę wiatrak w Żyrowej należący do rodziny Juliusa Jaroscha oraz okoliczne domy. Cudem nikt nie zginął. Drugiego dnia bombowce zrzuciły omyłkowo 83 bomby na domy w Rozwadzy. Ponieważ działo się to około południa w domach były przede wszystkim matki z dziećmi. Zginęły 24 osoby, z czego dwóch ciał w ogóle nie udało się odnaleźć.

Z początkiem 1945 roku większość mieszkańców była już niemal pewna, że wojska Armii Radzieckiej, które dotarły w okolice granicy III Rzeszy, wkroczą na te ziemie. Tylko nieliczni wierzyli już nazistowskiej propagandzie, która do samego końca nie informowała o katastrofalnej sytuacji na froncie.

Dopiero na kilka dni przed wejściem Armii Czerwonej, władza zdecydowała się zorganizować w pośpiechu prowizoryczną ewakuację na furmankach i bryczkach oraz pociągami. Ponieważ ucieczka w głąb III Rzeszy wiązała się z porzuceniem całego majątku, tylko nieliczni się na to zdecydowali.

Czerwonoarmiści dotarli tutaj 22 stycznia idąc od strony Kamienia Śląskiego w kierunku Gogolina i Krapkowic. 23 stycznia do Zdzieszowic wkroczyli natomiast żołnierze idący od strony Strzelec. Rosjanie nie napotkali tutaj na żaden silny opór - stoczyli jedynie kilka potyczek z niewielkimi grupami Niemców. Świadkowie tamtych zdarzeń wspominali po wojnie o niezwykłej brutalności Czerwonej Armii - żołnierze przeprowadzali na ulicach publiczne egzekucje na cywilach i dopuszczali się gwałtów.

Naziści wiedząc, że nie są w stanie obronić ziem przed atakiem postanowili strategicznie się wycofać za lewy brzeg Odry i stamtąd prowadzić ostrzał. Nie wszystkim się to jednak udało. Wiadomo, że w okolicznych lasach po prawej stronie Odry ukrywało się wielu żołnierzy Wehrmachtu, którzy pozostali za linią frontu, odcięci od swoich oddziałów. Mieszkańcy, którzy widzieli brudnych i głodnych żołnierzy, często decydowali się im pomagać, mimo że groziła za to kara śmieci.

Tak było choćby w Grodzisku pod Strzelcami, gdzie pomoc niosły Brygida Koy, Paulina i Franz Ploch, Katharine i Josef Kalka, Gertruda i Johann Ochwat, Anna i Richard Kalka. We wsi na "Dołkach" pojawiło się 25 żołnierzy, którzy po nabraniu sił postanowili nocą przedrzeć się w okolice Krapkowic, żeby przez Odrę przedostać się do swoich oddziałów.

Ten ryzykowny wypad przeżył tylko jeden z nich, a i tak celu nie osiągnął, bo musiał wrócić do Grodziska. Inni trzej niemieccy oficerowie w ciągu dnia ukrywali się w lesie pod Grodziskiem, gdzie znajdował się bunkier. W nocy spali natomiast w stodole, w sianie u Brygidy Koy. Po wojnie żołnierzom udało się przedostać do Niemiec Zachodnich.

Jeden z oficerów o nazwisku Schwartz pochodził z Austrii, drugi z Bawarii, a trzeci z głębi Niemiec. Wszyscy trzej dotarli szczęśliwie do swoich domów. Co ciekawe, gdy w latach 80-tych Brygida Koy zdecydowała się wyjechać do RFN jeden z żołnierzy o nazwisku Schwartz kilkukrotnie ją odwiedził, dziękując za uratowanie życia.

Walki na Odrze pomiędzy Wehrmachtem a Armią Czerwoną trwały 2 miesiące. W połowie marca 1945 r. żołnierzom radzieckim udało się sforsować rzekę wchodząc do Krapkowic i okolicznych wsi. W tym czasie inne oddziały zmierzały w te okolice od strony borów Niemodlińskich łamiąc front niemiecki na północ od Krapkowic. Żołnierze radzieccy oszczędzili miasto, choć mieszkańcy obawiali się, że może ono podzielić losy Strzelec, które zostało ostrzelane i spalone - z większości domów i kamienic zostały tylko gruzy.

W okolicznych wsiach pokaz siły czerwonoarmistów także ograniczył się do pojedynczych incydentów - dla przykładu w Steblowie podpalili oni trzy domy i stodołę. Nie znaczy to jednak, że obyło się bez grabieży - te były na porządku dziennym, a żołnierze radzieccy uznawali je za swego rodzaju sposób reparacji poniesionych krzywd i strat. Ciche przyzwolenie na takie działania dawała administracja rosyjska, która po wojnie sprawowała władzę w Krapkowicach.

Tekst powstał we współpracy z Piotrem Smykałą - znawcą lokalnej historii.

Wykorzystano fragmenty z publikacji: "Historia Pietny. Geschichte", "Historia wsi Steblów", "Żydzi w obozach hitlerowskich na Śląsku Opolskim podczas II wojny światowej", "Wielka monografia historyczna ziemi zdzieszowickiej".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska