Krzysiu drogi, nikt tak jak Ty naszych błędów nie poprawi. Pożegnanie Krzysztofa Szymczyka, korektora nto, Mistrza Polskiej Ortografii

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Październik 1996. Krzysztof Szymczyk zdobył tytuł Mistrza Polskiej Ortografii.
Październik 1996. Krzysztof Szymczyk zdobył tytuł Mistrza Polskiej Ortografii. Archiwum
Dzisiaj na cmentarzu w Opolu – Półwsi najbliżsi, przyjaciele i koledzy żegnają Krzysztofa Szymczyka. Był przez wiele lat korektorem w „Nowej Trybunie Opolskiej”, Mistrzem Polskiej Ortografii. Ten tytuł należał mu się jak mało komu. Bo ortografia, poprawność językowa były pasją jego życia.

Był też dobrym, skromnym, zawsze gotowym do pomocy człowiekiem. Trudno pogodzić się z jego śmiercią. Dali temu wyraz, na wieść o jego nagłym odejściu, koledzy i koleżanki z nto.

- Zmarł Krzysiek Szymczyk, na covid, po trzech dniach oddychania tlenem – napisał 13 kwietnia, w dniu jego śmierci Ryszard Rudnik, dziennikarz i wydawca. - Jeszcze wczoraj esemesowaliśmy ze sobą. Pisał: Leżę na Wrocławskiej, wygląda na to, że szpital jest niezły. Jest nadzieja. No, a dzisiaj nic z niej nie zostało. Podobno nie wytrzymało serce. Nie dało mu czasu, by płuca mogły się pozbierać. Przy mnie w szpitalnym pokoju tak umarło dwóch ludzi. Każdy umiera samotnie, ale chorzy na covid dodatkowo w samotności. Krzysiek, Mistrz Polskiej Ortografii, za szybko postawił w swym życiu kropkę.

To przekonanie mają zapewne wszyscy, którzy Krzysia znali, którym pomagał rozstrzygać zawiłości niełatwej polskiej pisowni. - Serce pęka – zanotował na Twitterze Krzysztof Świderski, emerytowany dziennikarz i fotoreporter nto.

- Krzysztof miał zwyczaj pracować przy korekcie w nocy – wspomina Bogusław Mrukot, dziennikarz i wydawca. - Ja też chętnie w takich godzinach czytam teksty kolegów lub piszę. Kiedy nachodziła mnie jakaś językowa wątpliwość, przez messengera pytałem Krzysia o radę. Odpowiadał najdalej po pięciu minutach. Konkretnie, jasno rozstrzygająco i bez choćby śladu pretensji, że to przecież nie pora na językowe poradnictwo. W pamięci zostanie mi jego uśmiech. Życzliwy, prawdziwy i szczery. Nie amerykański, sztucznie przyklejony do ust. Krzysztof uśmiechał się przy każdym spotkaniu, nie potrafił minąć człowieka z zaciętą twarzą. Odszedł ostatni Mohikanin. Ostatni tej klasy czynny korektor na Opolszczyźnie.

- Wiele lat pracowaliśmy razem, wiele godzin o meandrach polszczyzny przegadaliśmy – wspomina Magdalena Żołądź, wydawca online w nto. - Zawsze uśmiechnięty, dociekliwy, dokładny. Do pracy przychodził na popołudnia, czytać, co wymodziliśmy i wyszukiwać literówki. Ale nie tylko. Nie miał oporów, by przyjść do redaktora czy wydawcy i powiedzieć, słuchaj, tu warto dopisać to, a tamto zdanie będzie brzmieć lepiej, jeśli… Nieraz widziałam go z redakcyjnego balkonu, do pracy wbiegał radośnie, czasem przeskakując po dwa schodki. Śmierć zabrała bardzo wartościowego, mądrego człowieka.

Ja sam miałem możność poznać Krzysztofa, zanim zostałem dziennikarzem. W latach 90. byliśmy kolegami w ówczesnym dziale korekty nto. Nie pamiętam naszej pierwszej rozmowy. Pewnie nie wyszła poza wymianę grzeczności. Ale pamiętam rysunek, jaki na korkowej tablicy wisiał wtedy nad głową Krzysztofa.

Były na nim granice Polski i Niemiec. Na ich styku autor napisał słowo ODER. Z geograficznego punktu widzenia rysunek wyobrażał dwa sąsiadujące kraje i dzielącą je graniczną rzekę. Oder to przecież niemiecka nazwa Odry. Ale ów rysunek miał drugie, językowe dno. Bo „oder” po niemiecku to także odpowiednik polskiego słowa „lub”. Na rycinie to słowo było przekreślone, a nad nim dopisane „und”, czyli „i”.

Dziś, po latach, myślę, że ta rycina była nie tylko wyrazem troski Krzysia o to, by relacje polsko-niemieckie się poprawiały. Dla mnie, Ślązaka z urodzenia i wychowania, było to zresztą przyjemnie zaskakujące. Krzysiu nie ukrywał, że śląskich korzeni nie ma i początek jego życia i edukacji wiąże się z Częstochową (także pracę korektora zaczynał w tamtejszej „Niedzieli”).

Ten dawny rysunek można uznać za metaforę jego istotnej życiowej postawy. Dla Krzysia bardzo często, a może nawet zawsze „i” było ważniejsze niż „lub”. Wspólnie ważniejsze niż osobno. Przy czym przy całej swej życzliwości, ogromnej kulturze bycia, otwarciu na innych, nie był miękki. To Krzysiowe „und” nie polegało na tym, żeby wszystkim schlebiać. I każdemu przyznawać rację. Kulturalny, grzeczny, skromny, uśmiechnięty, był jednocześnie odważny i wyrazisty.

Na jego facebookowym portalu znalazłem wpis z listopada 2020 roku o aborcji:

- Nie mam wątpliwości: aborcja to jest zawsze zło, tragedia, katastrofa w życiu kobiety! Trauma do końca życia. Dla wierzących – grzech śmiertelny. I obiektywnie rzecz biorąc – zabicie nienarodzonego dziecka. Kto twierdzi, że to nieprawda, jest głupi albo kłamie. Jest jednak różnica między zabiciem dziecka narodzonego, a zabiciem dziecka nienarodzonego. I o to toczy się spór. Dziecko urodzone w Polsce od chwili narodzenia jest jej obywatelem, który oczywiście podlega ochronie. Nienarodzone dziecko obywatelem jeszcze nie jest i z tego względu po prostu państwu nic do tego, co się dzieje w organizmie kobiety! Ono się poczęło i ono jest, ale to nie jest sprawa państwa! Współczuję każdej kobiecie, ewentualnie także jej mężowi, jeśli postanawia(ją) „usunąć ciążę”, a nazywając rzeczy po imieniu – niestety zabić poczęte życie, niewinną istotę, która byłaby dzieckiem, byłaby człowiekiem, gdyby pozwolono jej się urodzić. To prawdziwa tragedia. Ale powtarzam: państwo powinno się zajmować ochroną życia swoich obywateli, natomiast nie może być strażnikiem ich sumień!

W tym cytacie zawiera się postawa Krzysztofa: próba zrozumienia każdej ze stron konfliktu, ale i dystans wobec każdej z nich. Autor tej wypowiedzi jednoznacznie dał wyraz swojemu religijnemu światopoglądowi. Ale jednocześnie ten wpis nie zadowala ani zwolenników ochrony życia, ani rzeczników luzowania aborcyjnych przepisów.

Na tym polegała odwaga Krzysztofa, który, kiedy dyskutowaliśmy o meandrach pisowni, bronił tego, co wynikało z gramatycznych reguł (nie dawał się naciągać na kompromisy także redakcyjnym kolegom, których lubił i cenił, nie zawsze – trzeba przyznać – to rozumieliśmy). Zawsze gotowy do wyjaśniania, ale i do słuchania argumentów. A kiedy wdawał się w poważny spór etyczny – jak w cytowanym wpisie - słuchał sumienia.

Odwagę Krzysztofa podkreślił w dniu jego śmierci redaktor naczelny nto Krzysztof Zyzik:

- Zostanie w naszej pamięci jako prawdziwy znawca języka polskiego i ortografii, ale także jako erudyta, człowiek wielkiej kultury i wrażliwości. Ale także wielkiej odwagi. Stawał wiele razy - także w mediach społecznościowych - w obronie istotnych wartości, w tym wolności słowa. Z wdzięcznością wspominam wsparcie, jakie od niego doznałem, gdy dotknął mnie internetowy hejt.

Odwaga Krzysztofa wyrażała się także w wyrażanej publicznie krytycznej ocenie wielu aspektów obecnego życia politycznego i społecznego w Polsce. W mediach społecznościowych pisał wprost o „propagandowym debilizmie” publicznej telewizji. Jednoznacznie bronił ulubionej radiowej „Trójki”, a potem szczerze kibicował powstawaniu radia „Nowy Świat”.

Ostatni wpis, jaki zdążył przed chorobą umieścić na swoim Facebooku, był komentarzem – jak to u Krzysia – nieco osobnym – na marginesie odznaczenia Roberta Lewandowskiego przez prezydenta Dudę:

- Robert Lewandowski odebrał od prezydenta Dudy odznaczenie. Dobrze to czy źle? Oto jest pytanie. Ale ja nie o tym. Ktoś dociekliwy (czy raczej wścibski) zauważył i doniósł mediom, że polski gwiazdor z Bayernu München miał na ręce zegarek o wartości mieszkania. „To skandal!” – ogłosił w internetach. Od ponad 50 lat noszę zegarek marki Poljot, ruski, otrzymany od cioci z okazji Pierwszej Komunii Świętej. Codziennie go nakręcam i chodzi niezawodnie. No przecież go nie wyrzucę, bo jest DOBRY! I chyba niebrzydki, teraz prawie zabytkowy! A Lewandowskiemu nie zazdroszczę. Biednym, zawistnym ludziom tłumaczę, że on wręcz POWINIEN kupować takie rzeczy. Bo ktoś je produkuje, ktoś sprzedaje, mnóstwo robotników dzięki temu ma pracę! Gdyby nie Lewandowski i jemu podobni, firmy by splajtowały, a ludzie nie mieliby roboty. Kto ma kupować te drogocenne rzeczy, jeśli nie on? Przecież nie my, nie ja, bo mi niepotrzebny – mam całkiem dobry zegarek komunijny!

Erudycję i umiejętności językowe Krzysztofa Szymczyka my, koledzy z nto, widzieliśmy na co dzień. A w 1996 roku dostaliśmy – jak wszyscy, co go znali – obiektywny dowód, że jest najlepszy. Potwierdzał to tytuł Mistrza Polskiej Ortografii 1996 (we wcześniejszych siedmiu edycjach był dwa razy drugi i raz trzeci).

- Moi najgroźniejsi konkurenci w eliminacjach zrobili więcej błędów ode mnie – mówił wtedy. - W półfinale walczyłem aż w barażach, by dostać się do ścisłej czwórki. A na końcu poszło mi już jak z płatka. Zwycięstwo utorowało mi drogę do współpracy z językoznawcą prof. Edwardem Polańskim. To była wspaniała przygoda. Korygowałem książki pana profesora, słowniki. Zostałem zaproszony do współpracy przy redakcji Nowego Słownika Ortograficznego PWN. W pięcioosobowym zespole wyszukiwałem słowa, których nie było w słowniku Mieczysława Szymczaka. Dwadzieścia procent nowych haseł to efekt naszej pracy.

Od września 2000 roku do stycznia 2004 na łamach nto w soboty ukazywały się jego językowe porady i refleksje. Pomagał w nich Czytelnikom poradzić sobie ze słowem "wicewojewoda", gdy odnosi się ono do kobiety, tłumaczył, kiedy wolno użyć wyrazu "farmazon", a kiedy będzie to niestosowne. Zmagał się z nadmierną potocznością gazetowych tekstów, krytykując np. użycie przez młodą dziennikarkę nto w wywiadzie ze znanym muzykiem słowa "rajcować". Łącznie „Z monitora korektora” spłynęło 167 jego felietonów.

Robił korekty nie tylko w nto. Współpracował przez lata z mniejszościowym Wochenblatt.pl, poprawiając tam polskie teksty. Wiele książek na księgarskim rynku, nie tylko opolskim, przeszło przez jego ręce.

- Odszedł cudowny człowiek – napisał w sieci Ryszard Sobieszczański, żeglarz, autor książki “Rejs po dziejach opolskiego żeglarstwa 1945-2017” - którego miałem zaszczyt poznać i z nim współpracować. Mistrz polskiej ortografii, bez którego słowa i zdania w mojej książce byłyby tylko stertą gruzu. On je poukładał i wydobył z nich blask. Wiele miesięcy wspólnej pracy, dzień w dzień, noc w noc, odkryły przede mną człowieka niezmiernie ciepłego, mądrego i niesamowicie cierpliwego, nienarzucającego się swoją osobą. Otworzył przede mną świat ortografii, stylistyki i barwy języka polskiego (…) Krzysiu, dziękuję Ci za każdą minutę wspólnych nocnych rozważań nad językiem polskim. Opole straciło ważną postać, cichą, pracującą nocami, tak, byśmy rano jak świeże bułeczki mogli przeczytać nowe wieści napisane poprawną polszczyzną…

- Krzysztof zawsze w „Wochenblatcie” był – wspomina dr Rudolf Urban, redaktor naczelny „Wochenblatt.pl”. - Korekta polska to był Krzysztof Szymczyk i nie mogło być inaczej. Wszyscy wiedzieliśmy, że jest oczytany, że wie bardzo dużo. Ale nigdy się nie narzucał ze swoim zdaniem. Sugestię zmian w moich tekstach zwykle zaczynał zdaniem: „Mam taką pewną wątpliwość”. Był gotowy do rozmowy o zmianach w tekście, nie do narzucania swojego zdania. Był też jedną z niezbyt wielu osób z polskiej większości, która tak zdecydowanie i jednoznacznie kibicowała mniejszości niemieckiej.

Niedługo przed śmiercią Krzysztof robił korektę i mojej książki – zbioru wywiadów na 30-lecie TSKN. Miał oko nie tylko do znajdowania błędów. Widział także dobre, udane fragmenty tekstu i potrafił się tym cieszyć. Bez cienia zawiści.

No i pomagał. Na każdą prośbę. Rozstrzygał, jak napisać i tłumaczył, dlaczego. Bez poczucia wyższości, bez satysfakcji, że on wie na pewno, a ja mam wątpliwości. Może właśnie dlatego dzwoniło się do niego chętnie i bez kompleksów...

Przez kilkadziesiąt lat jego pasją – obok ortografii - było go. Chińska gra o mającej 4 tysiące lat tradycji. Para zawodników kładzie na przemian czarne i białe kamienie na desce pokratkowanej 19 na 19, kto otoczy łańcuchami swych kamieni większy obszar i więcej kamieni przeciwnika, ten wygrywa. Był nestorem i liderem Opolskiego Klubu Go.

- Jestem starym wyjadaczem, bo go fascynuje mnie od wczesnej młodości – mówił w lutym 2020 w wywiadzie dla portalu „Opowiecie.info”. - Nie należę do ścisłej czołówki w Polsce, jestem raczej średniakiem, ale stale się uczę i bywam na prawie wszystkich możliwych turniejach w Polsce i okolicy…

Miał w tym środowisku wielu przyjaciół. Jeden z nich – Włodzimierz Malinowski – zanotował: - Od wczoraj nie mogę dojść do siebie, to ogromna strata. To było tak dawno, kiedy poznaliśmy się za deską z czarnymi i białymi kamieniami i choć spotykaliśmy się nie tak często, zawsze rozmowa z Krzysztofem, Mistrzem Polskiej Ortografii, była wielką przyjemnością i pozytywnym przeżyciem. Był człowiekiem serdecznym, umiarkowanym i prawdziwie dobrym. Bardzo rzadko w swoim życiu miałem okazję spotykać kogoś tak wartościowego. Ogromnie mi żal, że nie usiądziemy już zamyśleni głęboko za deską, ani też po ciężkim turniejowym dniu nie pożartujemy za stołem przy szklance dobrego piwa...

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska