Krzysztof Jackowski: - Przedmioty do mnie mówią

Archiwum prywatne
Najsłynniejszy polski jasnowidz.
Najsłynniejszy polski jasnowidz. Archiwum prywatne
- Potrafię się skupić, odczuwać obecność przedmiotów w taki sposób, że widzę zdarzenia, jakie były w przeszłości - mówi Krzysztof Jackowski, najsłynniejszy polski jasnowidz.

- Załóżmy, że jestem zazdrosnym małżonkiem, który chce wiedzieć, co robiła wczoraj jego żona.
- Proszę zatem wynająć detektywa.

- Ale ja się zwracam do jasnowidza. To chyba będzie skuteczniejsze?
- Ja zajmuję się poważnymi sprawami. Tu nie ma miejsca na żarty.

- A zdrady małżeńskie to nie poważna sprawa?
- Być może. Jednak ja wyjaśniam problemy o większym ciężarze gatunkowym. Ktoś, kto do mnie przyjeżdża, robi to dlatego, że przeważnie zawiodły go inne instytucje lub ludzie, od których oczekiwał pomocy. Być może zabrzmi to nieskromnie, ale często jestem jedyną nadzieją dla nich na wyjaśnienie jakiejś sprawy czy dramatu życiowego. Często odwiedzają mnie całe rodziny. Przyjeżdżają z różnych regionów kraju, a nawet z zagranicy.

- Cięższe gatunkowo sprawy to jakie?
- Morderstwa, zniknięcia, zaginięcia ludzi, dziwne kradzieże, np. dzieł sztuki itp. Głównie są to problemy kryminalne. Badam również sprawy dziwne z punktu widzenia policji. Gdzie wiadomo, że coś się komuś stało, ale nie można dokładnie ustalić, gdzie jest i co się z nim teraz dzieje.

- Dużo ludzi prosi pana o pomoc?
- Różnie. Kolejek wielkich nie ma. Przeważnie przyjeżdżają rodziny szukające swoich bliskich lub próbujące wyjaśnić jakieś tajemnicze dla nich wydarzenia. Kto może być zabójcą, sprawcą itp. Zjawiają się i bogaci, i ci biedniejsi. Zdarza się, iż odwiedzają mnie przedstawiciele różnych instytucji, w tym także policji.

- I zawsze pan wyjaśnia sprawę?
- W większości przypadków. Czasem jednak nie mam wizji i nic na to nie poradzę. Ale to jest podobnie jak ze statystyką policyjną. Część spraw wykrywają, a niektórych nie. Tak już po prostu jest.

- Mówi pan: "mam wizję". Co to znaczy? Widzi pan duchy?
- Nie. Po prostu widzę miejsca, zdarzenia czy też przedmioty, które zaszły w przeszłości, a są związane np. z zaginionymi osobami. Staram się połączyć fakty, zapisywać wnioski, a potem przedstawiać je zainteresowanym.

- Jak przychodzą takie wizje? Ma pan jakąś metodę?
- Po prostu już taki jestem. Nie potrafię tego racjonalnie wyjaśnić. Natomiast co do metod, to mam swoje techniki pracy. Na początku nigdy nie rozmawiam z ludźmi szukającymi u mnie pomocy. Przychodzą i dają mi jakieś przedmioty związane z osobami, zdarzeniami itp. Kurtki, fotografie, rzeczy osobiste. Potem idą sobie, bo muszę bezwzględnie zostać sam w skupieniu. Potrafię się skupić, odczuwać obecność przedmiotów w taki sposób, że widzę właśnie zdarzenia, jakie były w przeszłości. Zostaję z tymi przedmiotami sam na sam. Czasem je wącham, bo ważny jest zapach rzeczy, które są związane z osobą. Jestem z fotografiami, rzeczami, godzinę lub nawet kilka. Wszystkie swoje odczucia pochodzące z wizji dokładnie notuję, skrupulatnie spisuję, a także sporządzam rysunki. To wszystko jest bardzo ważne. Wtedy zapraszam odwiedzające mnie osoby do siebie. Dopiero wówczas rozmawiam z tymi ludźmi. Opowiadam im o swoich odczuciach, przedstawiam zapiski i rysunki dotyczące danego wydarzenia. Zdarza się, że przekazuję informacje tragiczne, iż jakaś osoba już nie żyje. W taki sposób pracuję już od 20 lat. Niestety, jak wspomniałem, zdarzają się takie sytuacje, że od początku wiem, że nie pomogę. Nie mam wizji i już.

- Często jasnowidz ma tragiczne wiadomości dla jego klientów?
- Dość często. Ale przecież rodziny przyjeżdżają do mnie poznać prawdę, jakakolwiek by ona była. Nawet ta najgorsza. Tylko to gwarantuje im spokój. Pomagam też odnaleźć zaginione osoby. Wskazuję, gdzie są zwłoki...
- Dokładnie miejsce, gdzie leżą?
- Tak. Jednak czasem ciał może być więcej.

- Jak to więcej?
- W połowie lutego w Olsztynie zajmowałem się zaginięciem młodego chłopaka. Wyszedł w kapciach z domu przed klatkę schodową i zniknął. Po kilku dniach przyjechała do mnie rodzina tego pana. Wskazałem miejsce znajdujące się w pobliskiej rzece, gdzie jest ciało. Nazajutrz 40 policjantów poszło je przeszukać. I proszę sobie wyobrazić, że owszem, znaleźli ciało, ale... siostry zakonnej.

- Zakonnicy? A co ona tam robiła?
- Nie znam szczegółów, ale nie było to oczywiście ciało chłopaka. Ale znajdowało się dokładnie w miejscu przeze mnie wskazanym.

- Czyli jednak się pan pomylił.
- Bynajmniej! Kolejnego dnia rodzina tego chłopaka wróciła do mnie jakby z "reklamacją". Zrobiłem zatem kolejną wizję, z której wynikało, że zwłoki młodego mężczyzny leżą tam, gdzie wcześniej mówiłem, czyli w rzece. Jednak po drugiej stronie, w innym punkcie koryta. Tam też je nazajutrz odnaleziono. Zresztą na Opolszczyźnie też rozwiązałem sprawę tajemniczego zniknięcia kobiety. W połowie lat 90. zaginęła jedna z mieszkanek Brzegu. Wtedy to zwrócono się do mnie o pomoc i wskazanie miejsca, gdzie osoba ta może przebywać. Nie było pewności, czy żyje. Wskazałem wówczas staw koło miejscowości Brzezina, gdzie znaleziono jej ciało. Wskazałem miejsce dokładnie, ponieważ w okolicy są aż trzy podobnej wielkości akweny. Z tego co pamiętam, to było samobójstwo.

- Ale pistoletu, który w lipcu zginął z magazynu broni komendy policji w Namysłowie pan nie znalazł.
- Myli się pan. Po zniknięciu broni odwiedzili mnie policjanci z tej jednostki, a ja wskazałem miejsce, gdzie jest ta broń, oraz osoby, które miały związek z ta sprawą.

- Broni jednak nadal nie ma, a wielu policjantów drwi ze swoich kolegów, że zwrócili się do pana o pomoc.
- Otóż w chwili, kiedy ci ludzie zjawili się u mnie, pistolet był na sto procent w komendzie. Wskazałem elementy i miejsca, które są istotne dla tej sprawy. Przed wykonaniem wizji nie rozmawiałem z policjantami, nie znałem szczegółów tej sprawy. Opisałem charakterystykę miejsca, gdzie jest ukryta broń. Było to zamknięte, nie używane pomieszczenie w komendzie, do którego od lat nikt nie zaglądał. Być może, zanim dostali z powrotem, ktoś to pomieszczenie opróżnił. Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że sprawa ta troszeczkę wygląda mi na złośliwość jednych osób wobec drugich. Chodzi o policjantów. Dlatego władze policji, a przede wszystkim komendanci, powinni brać jednak pod uwagę jedną podstawową rzecz: ci ludzie sami z własnej woli chcieli wyjaśnić tę sprawę. Czy gdyby mieli coś na sumieniu, zależałoby im na odnalezieniu broni? To przecież proste jak drut. Uważam, że to bardzo dobrze świadczy o policjantach, którzy u mnie byli. I nie rozumiem, dlaczego dzisiaj ich koledzy z tego drwią. W tym czasie broń była schowana w komendzie i to jest istotny fakt i ślad w tej sprawie.

- Być może wstydzą się, że rasowi gliniarze chwytają się takich sposobów wyjaśnienia sprawy jak wizyta u jasnowidza. Dla nich to po prostu zwykły obciach.
- Takie stawianie sprawy jest nieporozumieniem. Policjant nie jest od wiary, ale sprawdzania informacji, szukania, dochodzenia do prawdy. Gdyby jednak poprosić tych drwiących policjantów i komendantów o statystykę, to te "twarde mózgi" zaraz by ją podały. 50 procent spraw wyjaśniają, resztę nie. Czy to oznacza, że nie są policjantami? Nie ma tutaj niestety reguł. I ze mną jest tak samo. Wiele spraw wyjaśniłem, często bardzo głośnych. Dlatego ci policjanci, którzy się z tego śmieją, powinni stać w rowach z radarami. Tam jest ich miejsce. Proszę tylko wejść na moją stronę internetową. Tam są wystawione dokumenty policyjne. Jeśli ja pokazuję je publicznie i biorę za nie odpowiedzialność, to znaczy, że policja mi je dała jako wyraz wdzięczności za pomoc. Są dowodem mojej skuteczności, bo inaczej bym ich nie dostał.
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska