Krzysztof Krawczyk. Kobiety są mądrzejsze

Archiwum
Archiwum
Rozmowa z Krzysztofem Krawczykiem, piosenkarzem i kompozytorem, wokalistą legendarnych Trubadurów.

- Lubi pan walentynki?
- Zakochani powinni mieć walentynki każdego dnia. Ale warto je obchodzić również 14 lutego. W końcu są po to, żebyśmy się do siebie zbliżyli. Oczywiście ta cała komercyjna otoczka może irytować, ale to trzeba umiejętnie wyważyć i oddzielić ziarno od plew.

- Dał pan radę, mimo koncertu w Opolu, uczcić je z żoną?
- Naturalnie, w dodatku świętowaliśmy podwójnie - mieliśmy też urodzinowy obiad Ewy dla zespołu. Takie rocznice obchodzimy zawsze kilka razy w różnym gronie. Jak się później widzi przygrubego Krawczyka na scenie, to jest to wynik takich uczt... To zasadnicze ucztowanie było kilka dni wcześniej, gdy Ewa obchodziła swoje święto. Mój przyjaciel kupił wtedy prawdziwy kawior, a ja wytrawnego szampana. Założyłem nawet krawat, który ubieram tylko przy okazji urodzin żony… Zresztą - świętuję też należycie na przykład Dzień Kobiet, który przed laty kojarzył się z goździkiem, pończochami i całusem prezesa. Teraz można go uczcić na wiele sposobów. Ale i na co dzień trzeba kobietom okazywać szacunek i uwielbienie.

- Miło to słyszeć, ale niech pan powie, dlaczego?
- Bo odwalacie kawał ciężkiej roboty - rodzicie i wychowujecie dzieci, dbacie o rodzinne gniazdo. Pan Bóg wyposażył was w zupełnie inne urządzenia, by to wszystko utrzymać w ryzach. Poza tym jesteście bardzo niebezpieczne…

- Niebezpieczne?
- Oczywiście! Przecież to my jesteśmy zwierzyną, a wy myśliwymi. Jeśli mężczyźni myślą inaczej, są w błędzie. A co do walentynek - równie ważne, co ich świętowanie, jest też to, by zachować wierność. Jej brak powoduje rozpad milionów rodzin. A kieruje nami wtedy tylko nasze pożądanie, realizacja jakichś mrocznych potrzeb.

- Teraz hołduje pan wierności, ale był czas, że mówił pan o sobie: niepoprawny poligamista.
- Chyba już tak jest, że człowiek, który się nawraca na coś dobrego, ma za sobą nieciekawą przeszłość. Ja ten swój plecak doświadczeń dźwigam z całą odpowiedzialnością, bo dopóki sam nie zostałem zdradzony, nie wiedziałem, czym jest ból zdrady. To poniżające, bardzo smutne uczucie, które może zniszczyć człowiekowi system nerwowy i niszczy rodzinę. Dziś denerwuje mnie, kiedy słyszę opinie o tym, jaka to poligamia jest fajna. Nie jest. A jeśli ktoś wierność, miłość i opiekę ślubował w kościele, to zdradzając męża czy żonę - zdradza Boga. Po co potem chodzić do kościoła i tak się poniżać - i w oczach swoich, i w Jego.

- Może do tej wierności trzeba dojrzeć?
- Nie ma reguły. Znam ludzi, którzy się znają od 18. roku życia, są ze sobą lata, kochają się i nie zdarzył im się skok w bok. Znam też starszych, którzy co chwilę zaliczają jakiś romans. Najczęściej to jest tak, że mają pieniądze, mogą imponować i znajdują przygodne partnerki, dla których ważne jest tych kilka zer na koncie.

- Da się kochać przez całe życie jedną osobę?
- Naturalnie, choć długo tego nie wiedziałem. Przekonałem się dopiero przy Ewie, która jest moją trzecią małżonką. Jesteśmy ze sobą 27 lat, w przyszłym roku będziemy obchodzić ćwierćwiecze ślubu kościelnego, i to wszystko, co nas łączy, jest ciągle świeże i żywe.

- W swoim repertuarze, jak wielu artystów, ma pan wiele piosenek o miłości. Czemu tak dobrze się o niej śpiewa?
- Bo to uczucie, bez którego nie istniejemy. Nikt nie opisał go piękniej niż święty Paweł w swoim hymnie: miłość szczęśliwa jest, łaskawa jest… To najprawdziwsze słowa o tym uczuciu, a ono samo jest siłą napędową naszego życia.

- Ale bywa też zgubą, nie tylko zbawieniem.
- Rozsądny człowiek nie będzie się pakował w zgubne związki. Czasem traci się głowę, ale zazwyczaj można wyczuć, że trafiło się na człowieka, któremu zależy tylko na przygodzie erotycznej, a nie na budowaniu życia. Z takimi ludźmi nie warto tracić życia. To uwaga głównie do kobiet. No, ale one to pewnie wiedzą najlepiej.

- Powinien się pan chyba zapisać do jakiejś partii kobiecej - tak bardzo promuje pan naszą płeć.
- A żeby pani wiedziała! Dużo chętniej zapisałbym się do partii kobiecej niż do którejś z tych zdominowanych przez mężczyzn. Jesteście od nas mądrzejsze i umiecie dużo więcej. Macie na przykład umiejętność zmiany nastroju w sekundzie, w zależności od tego, czy wyczuwacie jakieś niebezpieczeństwo albo czy chcecie się podobać. My mamy w porównaniu z wami mocno zapóźniony emocjonalnie i intuicyjnie życiowy zapłon. Wiem to, bo obserwuję kobiety w moim otoczeniu - moją żonę, koleżanki chórzystki, panią Halinkę, która nam pomaga prowadzić dom.

- A propos kobiet - ma pan w swoim repertuarze piosenkę "To all the girls I loved before". Co powiedziałby pan w dzień zakochanych paniom, które pan kocha i kochał?
- Te, które kocham, noszę na rękach i okazuję im to codziennie. A że jestem stały w uczuciach, to trwa to już lata. Tym, które kochałem, mogę powiedzieć tylko: wybaczcie…

- Dużo pan koncertuje?
- Staram się, bo od tego zależy byt nie tylko mój, ale i kilkunastu osób, które ze mną pracują. Ruszamy więc często w 4-5-dniowe trasy. Da się to jeszcze wytrzymać. Wykończyła mnie jednak ostatnio trasa po USA. W jeden weekend mieliśmy występy w Toronto, Chicago i Nowym Jorku. Przejazdy, lotniska były dość męczące. A potem, mimo zmęczenia, na scenie musi być power. Przecież ludzie na to czekają. Zresztą - tak to jakoś ten główny szef z samej góry urządził, że jak wychodzę przed widownię, to wydziela się taka adrenalina, że zapominam o zmęczeniu, wieku i biodrze, które dokucza. To, że ludzie się bawią, klaszczą, daje siłę i radość życia. To dla mnie wręcz cud. Tym bardziej, że dziś mam chyba dojrzalszą i mądrzejszą publiczność niż w latach 70. A jak się jeszcze dowiaduję, że są ludzie, którzy płacą za bilet na mój koncert w USA 150 dolarów, a w Polsce 100 zł, to jestem wzruszony, bo ich ceny są dowodem na przyjaźń publiczności i artysty.

- Ma pan receptę na to, by dobrze żyć?
- Ja jestem przyklejony do nauki Chrystusa, jak Crazy Glue. Nie ma dla niej lepszej recepty na życie niż on. I wszystkim to powtarzam: trzeba żyć pozytywnie, w miarę możliwości czynić dobro i uważać na różowe okulary, które dają używki - narkotyki, alkohol, leki.

- Ktoś mógłby powiedzieć: dobrze panu mówić, skoro się pan wyszalał, spróbował zabawy z narkotykami, alkoholem, lekami.
- Niestety tak to jest - póki człowiek się sam nie sparzy, to najczęściej takie mówienie jak to moje teraz jest jak grochem o ścianę. Powtarzam to jednak nie w nadziei, że ktoś weźmie je za wyznacznik w życiu, tylko że może potraktuje je jak opinię. Może gdy będzie robił swój bilans i uświadomi sobie, że jest w życiowej - z przeproszeniem - dupie, to moje słowa zadźwięczą mu wtedy w głowie i zabierze się za sprzątanie. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że młodzi nie pamiętają o upływającym czasie i tym, że się starzeją. Pamiętam, że kiedyś przy obiedzie z Trubadurami - a mieliśmy wtedy po 25 lat - Sławek Kowalewski powiedział, że przecież za lat pięć przekroczymy trzydziestkę. I zrobiło się bardzo smutno. Ta trzydziestka wydawała się nam strasznie poważnym wiekiem (śmiech). Teraz, kiedy mam 64 lata, wiem, że jak skończyłem 50-tkę, czułem się wciąż młodo.

- Przez prawie 40 już lat w zawodowej drodze towarzyszy panu Andrzej Kosmala, pana menedżer, z którym napisał pan książkę.
- To jest mój zaufany człowiek i przyjaciel. Śmieję się czasem, że Andrzej lubi Krawczyka bardziej niż sam Krawczyk siebie. Jesteśmy bardzo podobni. Dzieli nas chyba tylko to, że on jest siwiutki, a ja swoją siwiznę pokrywam balejażem.

- To już nie jest dziennikarska kaczka?
- Nie, używam farb do włosów. A na pojawiające się miejsca z nadmierną łysiną stosuję stary sposób aktorów - zacieram je nadpalonym wystudzonym korkiem od szampana. Działa, polecam panom borykającym się z taką przypadłością, tylko trzeba często zmieniać poszwy na poduszkach (śmiech).

- Wracając do Andrzeja Kosmali - media ostatnio co chwilę relacjonują jakąś wojnę na linii artysta - menedżer, którzy się rozchodzą. A panowie trwacie.
- Ja mam szczęście mieć menedżera, który jest moim największym fanem. Te nieprzyjemne rozstania zawsze pewnie podszyte są jakimś sporem o pieniądze. Nas z Andrzejem łączy miłość do tych samych muzyków - Elvisa Presleya, Beatlesów, Miecia Fogga, Jurka Połomskiego, Marka Grechuty czy mistrza Niemena. Wielu z nich śpiewa już w chórze na górze. Liczę, że kiedyś znajdzie się w nim jakiś wakat dla barytonu Krawczyka.

- Dziękuję za rozmowę.

Słodkie okazje z wysokimi rabatami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska