Krzysztof Stańko z Turawy. Ścigany za niewinność

Redakcja
Krzysztof Stańko zapowiada, że za zrujnowanie zdrowia i 27 miesięcy za kratami będzie żądał słonego odszkodowania.
Krzysztof Stańko zapowiada, że za zrujnowanie zdrowia i 27 miesięcy za kratami będzie żądał słonego odszkodowania. Sławomir Mielnik
Krzysztof Stańko na dwa lata trafił za kraty, bo gangster, który chciał zostać świadkiem koronnym, opowiedział prokuratorowi bajeczkę o produkcji narkotyków w Turawie. A prokurator wbrew faktom postanowił udowodnić, że to jednak prawda.

Zaczęło się jak w amerykańskim filmie. Stańko - szczupły, wysoki, otwarty i uśmiechnięty mężczyzna - jest właścicielem turawskiego ośrodka "Kormoran".

- 24 września 2003 roku to dzień, którego nie zapomnę do końca życia - opowiada pan Krzysztof. - Około godziny 20 usłyszałem strzał. Podbiegłem do okna i zobaczyłem, że ktoś zabił naszego owczarka. Chwilę później po drabinach do mieszkania na piętrze wbiegł oddział CBŚ, wspierany przez antyterrorystów. Wszyscy byli w kominiarkach. Wrzeszczeli "Stać! Nie ruszać się, policja!". Skuli mi ręce i nogi, 13-letnią córkę powalili na podłogę i przyłożyli jej do głowy lufę pistoletu.

Policjanci zaglądali w każdy zakamarek, zdrapywali tynk i ściągali pajęczyny ze ścian, pobrali też wymaz z komina. Szukali dowodów, że w "Kormoranie" produkowano amfetaminę.

- Po jakimś czasie facet z ich telewizji powiedział, że się zwija, bo tu nic nie ma - opowiada Krzysztof Stańko i pokazuje protokół rewizji. - Nie znaleziono nic, co byłoby dowodem w tej sprawie lub świadczyło o popełnieniu jakiegokolwiek przestępstwa - cytuje konkluzję dokumentu, który otrzymał w 27 miesięcy po nalocie CBŚ.

Zdziwieni sytuacją funkcjonariusze zadzwonili do katowickiego prokuratora Romana Pietrzaka, który kazał im zatrzymać Krzysztofa Stańkę, mimo że w należącym do niego ośrodku nie znaleziono śladu substancji niezbędnych do produkcji narkotyków ani nawet kawałka potrzebnej do tego aparatury, o samej amfetaminie nie wspominając.

- Jestem przekonany, że policjanci nie kierowali się złą wolą, chcieli jak najlepiej wykonać zlecone im przez prokuratora zadanie - mówi prof. Tadeusz Cielecki, ekspert w zakresie prawa i kryminologii. - Problem polega na tym, że w Polsce wciąż mamy stalinowski system funkcjonowania prokuratury. Gdy tworzono go w latach 50., śledczy mieli za zadanie za wszelką cenę wykazać winę oskarżonego. Dziś ich zadania są zupełnie inne, ale skoro system funkcjonuje w oparciu o patologiczne założenia, to niestety zdarzają się pomyłki, nieraz dramatyczne.

To, co spotkało Krzysztofa Stańkę, to rzeczywiście dramat trudny do wyobrażenia, chociaż początkowo był on przekonany, że cała sprawa zakończy się równie szybko, jak się zaczęła.

Podejrzany wyglądem

Kilka godzin później skuty kajdanami Stańko trafił przed oblicze prokuratora Romana Pietrzaka z Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach.

Przywitałem się z nim, powiedziałem, że zabito mojego psa, a on tylko podsunął mi kartkę, z której wynikało, że w lipcu 2002 wyprodukowałem 5 kg amfetaminy i należałem do zorganizowanej grupy przestępczej. Zdębiałem.

Do dziś nie wiadomo, na jakiej podstawie Roman Pietrzak uznał, że narkotyku było akurat 5 kg, bo obciążający turawianina świadek mówił o 50 kilogramach. Niebawem Stańko stanął przed sądem.
- Do końca życia nie zapomnę słów prokuratora Pietrzaka, że podejrzany wyglądem i zachowaniem wzbudza daleko idące podejrzenie popełnienia zarzucanego mu czynu.

To wystarczyło sądowi, by aresztować mnie na trzy miesiące. Gdy usłyszałem tę decyzję, zemdlałem - wspomina Krzysztof Stańko.

Nazajutrz po zatrzymaniu Stańko trafił do aresztu. Nie było żadnych dowodów poza opowieścią "Grubego". To jednak wystarczyło sądowi, by zamknąć przedsiębiorcę za kratami na długie 27 miesięcy. - Siedziałem z najgorszymi bandziorami, spałem przy nich z otwartymi oczami, zżerał mnie stres, schudłem 38 kilo - wspomina rozgoryczony Krzysztof Stańko.

Informacji na temat jego przestępczej działalności dostarczył prokuratorowi Pietrzakowi gangster o ksywie "Gruby", który należał do gangu "Cygana". Grupa zajmowała się wyłudzeniami, oszustwami gospodarczymi, zastraszała ludzi i prała brudne pieniądze. Udało się ją rozbić dzięki zeznaniom skruszonego gangstera - "Grubego".

Chciał on zostać świadkiem koronnym, a do tego nie wystarczy opowiedzenie o własnych grzeszkach. Konieczne jest także ujawnienie przestępstwa, o którym się wie, choć samemu nie brało się w nim udziału. Właśnie dlatego "Gruby" powiadomił prokuratora o produkcji amfetaminy, która rzekomo kwitła w "Kormoranie".

Krzysztof Stańko kilka razy gościł "Grubego" w "Kormoranie". - Przyjeżdżał na ryby i całymi godzinami wędkował. Pamiętam, że raz złowił okazałego lina i poprosił mnie o pomoc w zważeniu ryby. Tak go poznałem i odtąd, gdy się widzieliśmy, pozdrawialiśmy się zwyczajowym "cześć" - opowiada Stańko.
Ponad rok później na "Kormorana" najechało CBŚ.

Był to efekt bajeczki o produkcji amfetaminy, którą "Gruby" opowiedział prokuratorowi Pietrzakowi. Proceder miał kwitnąć w kuchni ośrodka w lipcu 2002, gdy przyrządzano tam prawie sto posiłków dziennie dla wczasowiczów. Prokurator Roman Pietrzak uwierzył, że mogło tak być. Dał też wiarę, że wyprodukowaną w kuchni "amfę" Krzysztof Stańko trzymał w podpiwniczonym domku na wyspie Jeziora Turawskiego, wyposażonym w nowoczesne systemy alarmowe.

- I żadnego znaczenia nie miał fakt, że na jeziorze nie ma wyspy, więc i domku być nie mogło - wścieka się Krzysztof Stańko. - "Gruby" zeznał, że pomagał mi ładować worki z wyprodukowaną amfetaminą, a nawet że pod moją nieobecność, bo rzekomo często wyjeżdżałem do Niemiec, zarządzał ośrodkiem i bardzo często dzwonił do mnie, by informować o sytuacji.

Prokurator Pietrzak dawał wiarę każdemu słowu gangstera, choć wystarczyło sprawdzić paszport Stańki i telefoniczne billingi, by ustalić, że zeznania gangstera są wyssane z palca.

Mimo że o winie Krzysztofa Stańki nie świadczyło nic, poza absurdalną bajeczką świadka koronnego, jego pobyt w areszcie trwał dwa lata i trzy miesiące! Po pierwszym kwartale Roman Pietrzak składał kolejne wnioski o przedłużenie zatrzymania na następne trzy, pięć, sześć miesięcy...

Za każdym razem prokurator zapewniał, że areszt jest niezbędny, bo zamierza przeprowadzić szereg czynności procesowych itp. - Tylko że przez ponad dwa lata mojego pobytu za kratami nie zrobił nic. Osobiście widziałem go tylko dwa razy, nie interesowało go to, co mam do powiedzenia - opowiada Stańko.

Sam pobyt w areszcie wspomina jako koszmar, chociaż dzięki zarzutom o udział w zorganizowanej grupie przestępczej trafił na szczyt więziennej hierarchii. Mógł sobie nawet wybrać "koję", czyli łóżko "pod celą".

Chuch Stalina

Z czasem sprawa Stańki stała się głośna, wiedziało o niej coraz więcej ludzi i 23 grudnia 2005 sąd wypuścił go na wolność, stwierdzając, że mimo bardzo długiego śledztwa prokurator nie przedstawił żadnych nowych dowodów poza zeznaniami świadka koronnego. Mimo to prokurator Pietrzak nie zdjął z Krzysztofa Stańki podejrzenia, a sprawa zakończyła się aktem oskarżenia.

- To są stalinowskie metody w najczystszej postaci - komentuje prof. Piotr Kruszyński, znawca prawa karnego i jeden z najbardziej wziętych warszawskich adwokatów. To właśnie prof. Kruszyński ukuł coraz popularniejszą wśród prawników tezę, że dalsze funkcjonowanie prokuratury w oparciu o sowieckie wzorce, które narzucono Polsce na przełomie lat 1949/50, nie jest możliwe.

- Nie chcę oceniać dzisiejszych działań prokuratury, gdyż jest to już instytucja niezależna od polityków, ale w ostatnich latach liczba aresztowań wyraźnie spadła - zastrzega Krzysztof Kwiatkowski, sprawujący do niedawna funkcje ministra sprawiedliwości. - Są już opracowane projekty aktów prawnych, które będą zezwalały na aresztowanie tylko w przypadku podejrzeń o najcięższe przestępstwa.

Stańko został oskarżony właśnie o jedno z nich, więc pewnie poszedłby za kraty nawet po zapowiadanej reformie przepisów. Dlatego to samo w sobie nie wystarczy.

- Dziś prokuratura to państwo w państwie i panuje tam samowola, a często dochodzi też do naruszania praw podejrzanych o przestępstwa - mówi Piotr Kruszyński. - Lekarstwem na to może być jedynie gruntowna reforma i stworzenie instytucji sędziego śledczego.

Taki sędzia miałby za zadanie nadzorować postępowania w prokuraturze i mógłby już na tym etapie korygować działania niezgodne z prawem lub naginające przepisy tylko po to, by prokurator mógł dowieść swojej tezy przed sądem.

A tak właśnie postępował prokurator Pietrzak.
- Jako oskarżony miałem prawo wglądu w akta, których było 25 tomów. A podczas procesu uległy one cudownemu rozmnożeniu do 35 tomów - opowiada Stańko. - Zawartości dziesięciu z nich w ogóle więc nie znałem, chociaż powinienem.

"Gruby" się nie stawia

Proces właściciela "Kormorana", a w oczach prokuratury groźnego narkotykowego bossa, ruszył 9 czerwca 2010 roku przed Sądem Okręgowym w Opolu. "Gruby" mimo wezwań nie stawiał się na rozprawy. Sąd wydał więc nakaz zatrzymania. Kiedy gangster dowiedział się o nakazie, przyszedł na rozprawę, ale tylko raz. Potem znów zniknął.

Został więc aresztowany i doprowadzony do sądu, gdzie podtrzymał swoje zeznania o produkcji narkotyków w "Kormoranie". Prokurator Pietrzak także cały czas przekonywał, że oskarżony to przestępca zasługujący na surową karę. W poniedziałek 23 stycznia zapadł wyrok: Stańko jest niewinny.

- W uzasadnieniu sąd nie pozostawił suchej nitki na zeznaniach "Grubego", mówiąc, że są one niespójne. Wychodząc z sali rozpraw, byłem przeszczęśliwy - przyznaje pan Krzysztof.

To jednak nie koniec jego gehenny, gdyż prokuratura już zapowiedziała apelację. Ale Stańko zapowiada, że za zrujnowanie zdrowia i 27 miesięcy za kratami będzie żądał słonego odszkodowania.

- Na razie jednak o tym nie myślę. Niech proces najpierw zakończy się prawomocnym wyrokiem - mówi. - Zresztą pieniądz rzecz nabyta. Największą satysfakcję sprawiłoby mi, gdyby ktoś zabrał się za prokuratora Pietrzaka i zgodnie z duchem Starego Testamentu surowo ukarał go za to, co zrobił.

Najgorsze, że prokurator Roman Pietrzak działał zgodnie z prawem i systemem, który każdego obywatela może znienacka porwać w swoje tryby i przemielić, zdeptać, rujnując cały dorobek życia. Bo w polskiej prokuraturze powiedzenie "Stalin wiecznie żywy" jest niezmiennie aktualne. I to nie tyle wina ludzi, którzy tam pracują, ile rozwiązań prawnych, pozwalających im robić, co chcą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska