Ks. bp Jan Bagiński: - W PRL-u było łatwiej

fot. Paweł Stauffer
Ks.Bp. Jan Bagiński
Ks.Bp. Jan Bagiński fot. Paweł Stauffer
Rozmowa z emerytowanym opolskim biskupem pomocniczym przy okazji jubileuszy 25-lecia święceń biskupich.

- Dwadzieścia pięć lat temu - 15 sierpnia 1985 roku - został ksiądz wyświęcony na biskupa w Opolu. Czy to był wtedy dla księdza problem, że będzie pasterzem Polaków, ale i Niemców, i Ślązaków?
- Kiedy dowiedziałem się od księdza prymasa Józefa Glempa, że mam być biskupem, poczułem się tak, jakby grom mnie raził, ale nie z tego powodu. Przecież na Śląsk Opolski przyjechałem z Kamionki na Wołyniu jako dziecko i większość życia spędziłem już tutaj. Mieszkaliśmy w Opolu, a tu problemu konfliktów narodowościowych nie było. Ślązacy byli moimi dobrymi kolegami ze szkolnej ławki. Pochodzę z miejscowości, gdzie mieszkało tylko 6 polskich rodzin, a poza tym Ukraińcy, Niemcy, Żydzi, nawet Czesi. Od dziecka mówiłem i po polsku, i po ukraińsku. Więc ziemia pojednanej różnorodności nie była dla mnie dziwna ani straszna.

- Mówi ksiądz biskup nadal po ukraińsku?
- Mówię rzadziej, bo trochę już zapomniałem ukraińskiego. Ale jak tam pojechałem, to po dwóch, trzech dniach rozmawiałem z miejscowymi swobodnie. Pytałem ich m.in. o ślady po Bagińskich.

- Były?
- Pani, z którą rozmawiałem, wskazała kierunek, gdzie był kiedyś nasz dom. Wchodzimy na podwórko, a na nasze spotkanie rusza gospodarz, Ukrainiec. Przygląda mi się badawczo i mówi: Ty jesteś Jasiek Bagiński. Aż usiadłem z wrażenia. Skąd wiesz? - pytam. A bo coś ci z tej Jaśkowej mordy zostało - odpowiada i prowadzi nas do domu.

- Jak się zaczęła wędrówka Jaśka Bagińskiego z Kresów do Opola?
- Z rodzinnej miejscowości wygnały nas zbrodnie UPA. Wokół czystki już trwały. Nasze sześć rodzin bandyci zostawili sobie na koniec. Kiedy przyszli do wsi i naradzali się, w jaki sposób nas zabić, w domu jednego z Ukraińców, ten cichaczem wysłał 12-letnią córkę do moich rodziców i kazał im - tak jak stoją - uciekać. Rodzina ruszyła do Bystrzycy, gdzie ochronę gwarantował niemiecki posterunek. Prababcia postanowiła zostać, bo - jak mówiła - takich staruszek zabijać nie będą. Zapłaciła życiem. Banderowcy byli bezlitośni, zadusili u nas arkanami do pętania zwierząt także ukraińską rodzinę, za to, że pomogła Polakom.

- Podobno zawdzięcza ksiądz biskup życie sowieckim partyzantom.
- Częściowo tak. Kiedy z pomocą ukraińskiego chłopa, który ukrył nas w stodole, udało się zmylić pogoń, rodzice skierowali się w rejon, gdzie było pięć wiosek polskich i zorganizowana samoobrona. Ale pewnego dnia owi Polacy zostali napadnięci przez tysiąc banderowców. Jak bandyci zaczęli nas otaczać, Ukraińców zaatakowała radziecka partyzantka. Nas więc Rosjanie uratowali, ale po zakończonej bitwie dowódców polskiej samoobrony aresztowano i wysłano na Wschód. Ojca i wuja jako "ochotników" sowiecki żołnierz zabrał pod karabinem, by ich przymusowo wcielić do polskiej armii.

- A co się działo dalej?
- Bydlęcym wagonem przyjechałem z mamą do Chełma Lubelskiego. Mamę i ciotkę urząd repatriacyjny wywiózł 20 km od miasta, a mnie - 11-letniego urwisa - umieszczono u staruszki, która do swego jedynego pokoju przyjęła wcześniej rodzinę repatriantów. Babcia pozwoliła mi spać pod stołem, ale z góry orzekła, że karmić mnie nie będzie.

- To co ksiądz biskup jadł?
- Dołączyłem do takich jak ja chłopców i oni nauczyli mnie robienia mioteł z brzozy. Dobrze się sprzedawały, więc miałem na mleko i na kawałek chleba. A jak trafiałem do domu, a babka akurat jadła zupę, to nie miała serca, żeby się z dzieckiem nie podzielić.

- Jak rodzina trafiła do Opola?
- Kiedy ojciec wrócił z wojny, przez Czerwony Krzyż dowiedział się, że część krewnych właśnie tu przyjechała. Ruszyliśmy ich śladem. Ja jeszcze w Chełmie zdążyłem trochę pochodzić do szkoły. Kierowniczka zapisała mnie - chociaż byłem w tym czasie bez ojca, bez matki i nie miałem żadnego świadectwa - od razu do piątej klasy. W Opolu skończyłem podstawówkę, zdałem maturę i... zgłosiłem się do seminarium.

- Co tam księdza biskupa pchało w samym środku stalinizmu?
- Naoglądałem się od dziecka tyle zła i zbrodni, że Pan Bóg i Kościół wydawał się ostatnią ostoją prawości. Jeszcze w Opolu w drodze z kościoła do domu można się było natknąć na leżące na ulicy trupy. Człowiek szukał jakiegoś piękna i dobra. Raz i drugi poszedłem z kolegami na zabawę, ale czułem, że to wszystko jest też dobre, ale nie dla mnie.

- Nie od razu chcieli księdza do seminarium przyjąć...
- Wszystko dlatego, że w liceum zemdlałem kiedyś w czasie biegu na 100 metrów. Nauczyciel się przestraszył, zwolnił z wuefu i to zwolnienie odnotowano na świadectwie maturalnym. Próbowałem dostać się do seminarium w Nysie, potem w Krakowie i w Lublinie, ale kandydatów było mnóstwo, więc rektorzy nie chcieli przyjąć kleryka chorego na serce. Raz jeszcze pojechałem do Nysy, już po rozpoczęciu roku akademickiego. Ponieważ kilku kolegów zdążyło odejść z seminarium, rektor pozwolił mi zostać, ale nawet na listę mnie nie wpisał. Zostałem. Doszedłem do święceń, a trzy lata po nich byłem w tym seminarium pierwszym człowiekiem po rektorze.

- Ale najpierw ksiądz wybudował kościół.
- Po święceniach zostałem wikarym w Pyskowicach, 20-tysięcznym mieście w obecnej diecezji gliwickiej. Dziś są tam trzy parafie. Wtedy była jedna i wszystkiego trzech księży. Przydzielono mi 24 lekcje religii w szkole - był rok 1956. W parafii przygotowywałem do I Komunii św. 700 dzieci. A tu wzywa mnie biskup i każe mi w sąsiednim Pniowie, gdzie spalił się kościół, budować nowy. Powiedziałem mu, że nie mam kiedy. - Odprawisz im mszę św. i pomożesz zebrać trochę grosza. Resztę sami zrobią - odpowiedział.

- Zbierał ksiądz?
- Rano jechałem na zbiórkę, po południu odprawiałem niedzielne msze św. w swojej parafii i jakoś szło. Pewnego razu pojechałem do sąsiadów, do Toszka. Proboszcz od razu uprzedził mnie, że za wiele nie zbiorę, bo on znajduje w koszyku jakieś 300-500 zł. Już po pierwszej mszy tamtejszy wikary zakazał mi pokazywać, ile zebrałem, żeby farorza apopleksja nie zabiła. Do końca dnia było tego 24 tysiące.

- Miał ksiądz biskup taki dar przekonywania?
- To nie ja. Górnicy z Pniowa spotykali się z górnikami z Toszka w przewozie jadącym na kopalnię. I to oni zrobili całą "propagandową" robotę. Ofiarność w tamtych czasach była wielka. Jak brakowało cegły, na którą mieliśmy przydział, to ludzie owijali szmatami dłonie i gorącą cegłę niemal prosto z pieca ładowali na traktory. Szef cegielni najpierw klął na mnie, na czym świat stoi. A na końcu klepnął mnie w plecy i pochwalił, że dobrze robimy i na dobry cel.

- Już pod koniec lat 50. został ksiądz wychowawcą w seminarium. UB dokuczało?
- I nawet niespecjalnie się z tym kryło. Pewnego razu pod pozorem, że nasza lektorka angielskiego i niemieckiego, pani Capri, szerzy imperializm, wezwano na rozmowy kilkudziesięciu kleryków. Maglowano ich po parę godzin. Szybko puszczono tylko tego, który wmówił im, że niczego nie wie, bo ma dwie dwóje do poprawki.

- Za co ubecy oblali księdza biskupa kwasem?
- Prowadzili wtedy akcję namawiania kleryków do opuszczania seminarium. I wtedy kilkunastu chłopaków oblano czymś żrącym. Oberwałem i ja, na szczęście tylko po plecach, nie po twarzy. Materiał z płaszcza i sutanny sypał się jak popiół, aż do skóry. Zaczęliśmy chodzić po mieście w grupach po 15 osób i rozgłaszać, że jak złapiemy sprawcę, zawleczemy go na milicję. I dali spokój.

- Ksiądz biskup też był wzywany?
- Próbowali mnie namawiać, jak starałem się o paszport do Kanady. Powiedziałem z góry, że nie będę z nimi po powrocie gadał, bo jestem księdzem, a nie ich człowiekiem. Ku mojemu zdziwieniu paszport dali, a kiedy go zwracałem, nikt nawet nie próbował mnie przepytywać. Ale swoje sposoby nękania mieli.

- Na przykład?
- Jeździli w ślad za mną warszawą, gdziekolwiek się ruszyłyłem pieszo, rowerem czy pociągiem. Widziałem to auto, wychodząc z seminarium, i czekało na mnie, kiedy np. dochodziłem z dworca do domu rodziców w Opolu. W końcu raz, jak siedzieli w otwartym samochodzie, zażartowałem, że gdybym wiedział, że jadą do Opola, zabrałbym się z nimi. Odjechali natychmiast. Najdokuczliwsi byli po tym, jak wykryłem ich człowieka w seminarium.

- Jak to - ich człowieka?
- Złapali dwóch chłopaków, którzy fałszowali druki L-4. Dali im do wyboru rok więzienia albo rok seminarium. Wybrali to drugie. Jeden poszedł do Wrocławia, drugi do Nysy. Ten nasz zresztą słabo się maskował. Wyrzucał meldunki przez okno. Podczas spaceru spotykał się na dworcu albo na poczcie z jakimiś dziwnymi panami, a w końcu raz zostawił cały plik donosów na biurku. W tym czasie cały czas chodził do komunii, spowiadał się itd. Jak go spytałem, jak godził to z sumieniem, odpowiedział, że jest niewierzący.

- Wiadomość o tym, że ksiądz zostanie biskupem, zastała księdza w Kluczborku, gdzie był proboszczem. - Zostałem do tego stopnia zaskoczony, że jak dostałem wezwanie do ks. prymasa, sądziłem, że będę pytany o innych kandydatów. W poczekalni siedział ks. Gerard Kusz (obecnie pomocniczy biskup gliwicki - przyp. red.). Więc to o niego będą mnie pytać, pomyślałem. Starałem się przekonać prymasa, że nie planowałem być biskupem i wolę wrócić do parafii. Był nieugięty. Przypomniał mi, że papież podjął decyzję, a ja ślubowałem posłuszeństwo.

- Na biskupa wyświęcono księdza w PRL, a był nim ksiądz przede wszystkim w wolnej Polsce. Kiedy było łatwiej?
- Zdecydowanie łatwiej było w PRL-u. Bo wprawdzie odczuwaliśmy naciski i nawet prześladowania, ale sytuacja była prostsza. Wiadomo było, że oni są po tamtej stronie, a my po tej. Jak ktoś był człowiekiem Kościoła, to był nim naprawdę, jednoznacznie. Dziś wszystko jest bardziej pogmatwane. Mniej jest wiary i pobożności w rodzinach, mniej prostego przywiązania do Kościoła i jednoznacznych postaw moralnych. Jestem katolikiem, ale popieram aborcję - słyszymy nieraz. Więc trudniej być dzisiaj biskupem, księdzem i świeckim chrześcijaninem. A może po prostu wtedy byłem młodszy...

Bp Jan Bagiński będzie świętował swój jubileusz 25-lecia święceń biskupich w niedzielę podczas mszy św. o 16.00 w katedrze opolskiej.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska