Ks. Zygmunt Lubieniecki. Wrażliwy na dobro i zło

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Ks. Zygmunt Lubieniecki.
Ks. Zygmunt Lubieniecki. Sławomir Mielnik
Ks. dr Zygmunt Lubieniecki świętuje 25 lat proboszczowania w szczepanowickiej parafii. Dochód z niedzielnego festynu postanowił przeznaczyć na renowację opolskiej katedry.

Szczególnie mocno z moimi parafianami związała mnie powódź 1997 roku - mówi ks. prałat Zygmunt Lubieniecki. Jak poszła woda na Wójtową Wieś i Szczepanowice, to w wielu miejscach sięgała ponad czterech metrów. Przez parę tygodni nie zdejmowałem kaloszy z nóg. Woziliśmy wodę, chleb, co było potrzeba. Przyszedłem do Opola- Szczepanowic ledwo sześć lat wcześniej z Jarnołtówka. Te wspólne przeżycia przełamały wszystkie lody. Zaufaliśmy sobie nawzajem. I dziś jesteśmy w parafii zjednoczeni - autochtoni i przybysze. Symbolem tej jedności są dożynkowe chlebki, które po niedzielnej sumie trafiają do każdej rodziny.

Prof. Krystyna Kamińska, prorektor Politechniki Opolskiej i członkini rady duszpasterskiej parafii św. Józefa uważa, że proboszcza wyróżnia jego wrażliwość na dobro i na zło. - Jak się dzieje coś pięknego, potrafi pochwalić i ucieszyć się, a jak coś złego, umie się pomodlić i próbuje znaleźć wyjście z tej sytuacji. To jest duszpasterz, który zna wszystkich parafian, wielu także z imienia i z nazwiska, bo każdym się interesuje. I dla każdego ma czas.

Ale fenomen ks. Zygmunta polega i na tym, że potrafi wyjrzeć poza granice parafii. Jedną z form tego przekraczania granic jest jego zaangażowanie w pomoc katedrze opolskiej. Na jej remont trafi dochód z niedzielnego dożynkowo-jubileuszowego festynu.

Katedra w sercu

- Jestem członkiem Kapituły Odnowy Katedry - mówi ks. Lubieniecki - ale przede wszystkim noszę tę świątynię w sercu. Byłem tam ministrantem i lektorem, przyjąłem wszystkie sakramenty od chrztu do kapłaństwa. Zresztą teren obecnej parafii św. Józefa aż do 1929 roku należał do parafii Krzyża Świętego, więc mamy zwyczajnie jakiś dług do oddania.

Z tego, co zrobił w parafii, teraz cieszy go najbardziej odnowiona dopiero co elewacja kościoła. Mówi, że świątynia, która stoi w jednym z najjaśniej oświetlonych miejsc Opola, sama też powinna wyglądać dobrze.

Opolanie spoza parafii kojarzą ks. Lubienieckiego przede wszystkim z jego zaangażowania na rzecz niepełnosprawnych, z budową żywej szopki (staje na placu przed probostwem od blisko 20 lat) i dorocznym nabożeństwem kolędowym w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. A przede wszystkim z wigilią dla samotnych, bezdomnych i ubogich (odbyły się już 23. edycje tego świątecznego spotkania).

- Wszystko to byłoby niemożliwe bez zaangażowania wielu życzliwych ludzi w parafii, a w przypadku wigilii także poza nią - mówi proboszcz. - Musiał się znaleźć ktoś „nawiedzony”, kto skrzyknął grupę podobnych do siebie, a potem już poszło na całego. Gdy zaczynaliśmy robić wigilię dla samotnych, to nawet niektórzy koledzy księża, kreślili mi kółko na czole. Za co ty się chłopie łapiesz? - mówili. Odpowiadałem, że jak sprawa jest Boża, to się utrzyma, a jak nie, to padnie, a ja z nią. Pomagało mi to, że zaufał mi zarówno abp Nossol, jak i obecny bp Andrzej Czaja. Myślę, że na najbliższej wigilii usiądzie razem nawet dwa tysiące ludzi.

- On ma w sobie coś takiego, że jednocześnie sam działa i potrafi ludzi zmobilizować do działania dla innych - zauważa Gabriela Midek-Botor, katechetka w PSP nr 10. - Proboszcz po ludzku, życzliwie podchodzi do innych ludzi. Każdy, kto się z nim spotka, wie, że zostanie potraktowany ciepło. Taki klimat jest też na tej wigilii, choć przychodzą tam przecież różni ludzie z różnych stron.

Jeszcze zagramy w piłkę

Ksiądz wspomina, że od dziecka był pasjonatem sportu. Grał jako chłopiec w Odrze Opole i myśl o karierze piłkarskiej porzucił dopiero, gdy odezwało się powołanie do kapłaństwa. Fizyczna sprawność przydała się, kiedy trafił do kleryckiej jednostki wojskowej w Bartoszycach. Aż 51 dni spędził tam w areszcie „za brak wyrobienia światopoglądowego”. Śmieje się, że do dziś nie bardzo wie, za co siedział.

W ostatnim czasie poznał także smak choroby i cierpienia. Chodzi z wysiłkiem.

- Cierpienie jest po to, żeby człowiek nie tracił nadziei - mówi. - I ja tę nadzieję widzę. Jeden z moich parafian stracił niedawno nogę, ale już gra w piłkę z wnuczkiem w ogrodzie. Byłem tygodniami nieprzytomny. Składano mi już ręce na ostatnią, eschatologiczną chwilę. Ale się nie daję. Ostatnio powiedziałem ks. biskupowi, że jeszcze zagramy na boisku przy Północnej w piłkę. I pojedziemy w Himalaje. A ja nie wejdę na szczyt ostatni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska