Ksiądz Alfred Skrzypczyk - proboszcz z Zagwiździa

fot. Krzysztof Świderski
Parafianie ks. Skrzypczyka bardzo sobie cenią jego codzienny uśmiech i spokój. Do kościoła przychodzi ich coraz więcej.
Parafianie ks. Skrzypczyka bardzo sobie cenią jego codzienny uśmiech i spokój. Do kościoła przychodzi ich coraz więcej. fot. Krzysztof Świderski
Ks. Alfred pracuje w Zagwiździu dopiero rok i trzy miesiące. Mimo to tak wielu parafian zgłosiło go do plebiscytu na proboszcza roku, że znalazł się w ścisłej czołówce.

Parafianie nie mają wątpliwości, że ich proboszcz jest wyjątkowy.
- To, co się tu stało, odkąd ks. Alfred przyszedł do Zagwiździa, da się określić jednym słowem - rewolucja - mówi Andrzej Puławski, członek parafialnej rady, a jednocześnie wójt gminy Murów. - Ma jedną ważną zaletę: umie nie tylko prosić parafian o pomoc, ale także dziękować. I dlatego ta rewolucja mu się udała.
Pytani przez nas ludzie najchętniej mówią o tym, co ich proboszcz, a właściwie co oni razem z proboszczem zmienili w tak krótkim czasie w kościele i w jego otoczeniu.

Rada nie jest dekoracją

- Zaczęło się od uporządkowania strychu po wymianie dachu kościoła zrobionej jeszcze za poprzedniego proboszcza - opowiada Hubert Janus. - A ponieważ krzewy wrastały już pod fundamenty, trzeba się było ich z sąsiedztwa kościoła pozbyć. Potem cała świątynia została okopana, osuszona i odizolowana folią guzikową. Pozbyliśmy się starego żywopłotu, zrobiliśmy nowe trawniki.

Kiedy ksiądz Alfred zaprosił mężczyzn do uporządkowania terenu wokół kościoła i posadzenia nowych lip, jesionów, daglezji i cisów, do pracy przyszło czterdziestu chłopa. Obok siebie stanęli Ślązacy z dziada pradziada i potomkowie przybyszów z Kresów. I pracowali zgodnie razem. Niektórzy pierwszy raz w życiu.
Dlaczego ludzie w Zagwiździu dali się proboszczowi tak zmobilizować?
- Bo miał od początku koncepcję pracy i wiedział, co po kolei chce zrobić - to budziło zaufanie - uważa Józef Sowada. - Teraz mamy zaplanowany wachlarz robót na najbliższe 10 lat. Jedną z takich planowanych inwestycji jest malowanie kościoła.

- I jeszcze coś - dodaje Andrzej Puławski. - Nie szarogęsił się i nie udawał, że wie wszystko. Ma zdolności przywódcze, ale też umie słuchać ludzi. U nas rada parafialna jest naprawdę radą, nie dekoracją.

Proboszcz w rozmowie z reporterami nto nie używa ani razu słowa integracja. Ale to jest jedno z jego osiągnięć, że potrafił wokół parafialnych spraw zgromadzić wszystkich, niezależnie od tego, skąd pochodzą.

Może dlatego w ciągu roku udało się poprawić ogrodzenie placu kościelnego, zbudować podjazd dla niepełnosprawnych, założyć w kościele nowe ogrzewanie elektryczne, uruchomić dom przedpogrzebowy z chłodniczym agregatem, odnowić sześcioro drzwi do kościoła i przygotować pełną dokumentację renowacji wnętrza świątyni i zewnętrznej elewacji.

Kawałek Italii w Zagwiździu

Chlubą parafii jest założony przez pierwszego proboszcza parafii ogród botaniczny. Pisało o nim wielu zgłaszających ks. Skrzypczyka do konkursu parafian.

- Pierwszy proboszcz, ks. Franciszek Ogórek, kochał klimaty śródziemnomorskie i miał niesamowite wyczucie estetyczne - wyjaśnia obecny proboszcz. - Nasz kościół został zbudowany na początku lat 20. XX wieku w stylu bazyliki rzymskiej. Monstrancję ówczesny ksiądz sprowadził bodaj z Monte Cassino. Jemu zawdzięczamy też rosnące tu rododendrony, azalie, iglaki, których zwyczajnie się w tej części Europy nie spotyka. Kościół, plebania i ogród miały stanowić jedną całość. Kawałek Italii w Zagwiździu.

Wspólnym wysiłkiem, z pomocą dorosłych i dzieci, ogród w ostatnim roku wypiękniał. Udało się pozbyć samosiejek, posadzono blisko 200 nowych roślin, częściowo wymieniono ogrodzenie. Żeby było ładnie.

Ale prawdziwa parafialna rewolucja w Zagwiździu dotyczy bardziej duszpasterstwa niż wokółkościelnych inwestycji.

- W mediach czytamy i słyszymy, że ludzi w kościołach ubywa - a u nas jest dokładnie odwrotnie - mówią ludzie. - Na ostatniej pasterce było nas tylu, co kiedyś, jak mieliśmy jeszcze wspólny kościół z Murowem. Wielu takich, którzy latami nie chodzili do kościoła albo jeździli gdzie indziej, teraz wróciło do naszej parafii.

- Ksiądz jest do kazania zawsze przygotowany - mówi Andrzej Puławski - więc łatwiej trafia do serca. Jak on na każdy pomysł odpowiada pozytywnie, to ludzie odpowiadają tym samym, jakby mu chcieli powiedzieć: jesteśmy z tobą.

- Przez całe lata jeździliśmy do sąsiedniej parafii na fatimskie nabożeństwa - mówi Teresa Dambowy, emerytowana nauczycielka. - Jak nastał nowy proboszcz, mówiliśmy mu: po co mamy gdzieś jeździć? Zróbmy takie nabożeństwo u siebie - zgodził się od razu.

Powiedz to na drugą niedzielę

Zdaniem parafian rewolucja ich proboszcza jest zdecydowanie aksamitna. Bo ich farorz nie złości się i nie krzyczy.

Serdeczny, wyrozumiały, zawsze uśmiechnięty, komunikatywny - pisali o nim mieszkańcy Zagwiździa, zgłaszając go do plebiscytu nto na proboszcza roku.

- Na zewnątrz jestem spokojny, ale wewnątrz mam naturę wulkanu, więc chętnie stosuję w praktyce radę, którą dał mi przed laty pewien stary proboszcz - zdradza jedną z tajemnic swego warsztatu ks. Skrzypczyk. - Kiedy w parafii coś cię strasznie zdenerwuje, nie mów o tym ludziom z ambony od razu w najbliższą niedzielę. Kiedy odczekasz tydzień, ten sam problem będzie wyglądał już trochę inaczej, a na trzecią niedzielę czasem nie będzie go już wcale. Jeszcze nigdy nie żałowałem tego, czego ludziom nie powiedziałem.

Czasem ważniejsze od słów są gesty. W Zagwiździu parafianie dobrze o tym wiedzą. Tu babcie i dziadkowie dostają od proboszcza prymulki na swoje święto, panie przychodzące na mszę z okazji dnia kobiet też nie wychodzą z kościoła bez kwiatka.

- Kiedy ksiądz ogłosił okolicznościową mszę św. dla mężczyzn z okazji uroczystości św. Józefa - śmieje się Józef Sowada - domysły były różne, niekoniecznie pobożne - co też my dostaniemy. Ale proboszcz i tak nas zaskoczył. Każdemu dał w prezencie dziesiątkę różańca.

Rewolucja w Zagwiździu może przynieść trwałe skutki, bo zaczyna się od najmłodszych.

- Proboszczowi udało się związać z kościołem i parafią dzieci i młodzież - mówi Teresa Dambowy. - Katechezę mają, jak wszyscy, w szkole, ale poza tym ksiądz zaprasza ich na plebanię.

Nie odpytuję, tylko rozmawiam

- Te spotkania na probostwie odbywają się cyklicznie wtedy, gdy nie ma rorat (adwent), nabożeństw majowych ani różańca (październik). - Spotykam się z poszczególnymi klasami i dodatkowo z młodzieżą studencką i pracującą. Razem jest to 10 grup. Nie powtarzamy lekcji religii. Nie odpytuję z wiedzy. Raczej siedzimy przy stole i rozmawiamy o tym, co się działo w szkole, na katechezie, co ich cieszy i martwi. Bo dzieci nie mogą się bać księdza. Muszą mieć z nim bliski kontakt. I mają, bo przychodzą prawie wszystkie.

- W wielu parafiach dorośli czują się na probostwie nieswojo, bo są tam rzadko lub wcale - zauważa Teresa Dambowy. - U nas nawet dzieci nie mają tego problemu, one czują się na probostwie zupełnie naturalnie, prawie rodzinnie. Cieszę się nie tylko jako nauczycielka, ale także jako babcia. Bo ta więź jest potrzebna. Mój trzyletni wnuk już kilka dni temu przygotował sobie lampkę, bo czeka, żeby chodzić na roraty.
Księdzu udało się też zbudować w liczącej kilkaset osób parafii sporą - liczącą 30 osób - grupę ministrantów.

- Jestem pewien, że będzie ich jeszcze więcej - mówi ks. Skrzypczyk. - Zawsze pamiętam, że tych chłopaków nie wolno rozliczać tak jak dorosłych, bo to są jeszcze dzieci. To nie jest wojsko. Jak taki chłopak zostanie ośmieszony w gronie swoich kolegów, będzie miał żal do księdza i czasem już do służby nie przyjdzie. Więc toleruję, że ktoś zaśpi raz czy drugi. Ważne, żeby za trzecim i kolejnym razem znów przyszedł.

Proboszcz stara się poprzez dzieci pozyskiwać dorosłych, więc chętnie przyjmuje do grupy ministrantów także chłopców z mniej zaangażowanych religijnie rodzin.

- Sztuką jest pozyskać tych, którzy czasem są daleko od Kościoła, ale jak już przyjdą, to traktują sprawę niezwykle ambicjonalnie i naprawdę się starają - zauważa proboszcz. - Dzieciom trzeba zaufać, trochę jak dorosłym. To często działa lepiej niż sprawdzanie i kontrolowanie. Przymusu dzieci nie znoszą, ale na zaufanie odpowiadają zaufaniem. No i muszą być nagradzane. I to wszystkie, żeby nikt nie miał poczucia krzywdy.

Na dowód, że praca z ministrantami to w Zagwiździu nie tylko teoria, ale i praktyka, parafianie opowiadają, że w tym roku w październiku podczas nabożeństw różańcowych było tylu chłopaków chętnych do służenia, że zabrakło dla nich czerwonych strojów. Trzeba było pozwolić im wyjść do ołtarza w zielonych. Szesnastu ministrantów na mszy wieczornej w tygodniu to w tej parafii nic dziwnego.

- Bardzo mi pomaga, że mam już trochę duszpasterskiego doświadczenia - mówi proboszcz. - Dzięki niemu zachowuję spokój. A to w pracy z ludźmi jest potrzebne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska