Kto ich weźmie?

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Do otwarcia zakładu aktywizacji zawodowej brak zgody i 800 tysięcy złotych z warszawskiego PFRON-u.

Agnieszka, Ania, Piotr i Wojtek osiagnęli dorosłość. Wszyscy są "sprawni inaczej". Uczą się pracować w warsztatach terapii zajęciowej w ramach opolskiej Fundacji Dom Rodzinnej Rehabilitacji Dzieci z Porażeniem Mózgowym. Mimo to do "normalnej" pracy nikt ich nie przyjmie.
- Zazwyczaj nie ma dla nich miejsca
także w zakładach pracy chronionej, gdyż tam normy jakości są na tyle wyśrubowane, że najchętniej zatrudniają osoby niepełnosprawne w stopniu lekkim - mówi Kazimierz Jednoróg, dyrektor fundacji, która z myślą o niepełnosprawnych w stopniu znacznym podjęła w 1998 starania o otwarcie zakładu aktywizacji zawodowej, w którym mogliby pracować.
Na zatrudnienie w nim liczy m.in. Agnieszka Czesak z Tułowic, która cierpi na niedowład nóg po rozszczepie kregosłupa i nie może chodzić. Porusza się na wózku. Nie przeszkodziło jej to ukończyć podstawówki. Uczyła się też w istniejącej do ubiegłego roku przy fundacji klasie licealnej dla niepełnosprawnych funkcjonującą jako oddział zamiejscowy Liceum dla Dorosłych w Opolu. Nie zdała matury, ale też na studia się nie wybiera i to nie dlatego, że nie poradziłaby sobie z nauką. Z Tułowic niepełnosprawnemu wszędzie trudno dojechać. Na lekcje dowoził ją co dzień samochód fundacji.
Agnieszka nie liczy tylko na pomoc z zewnątrz. Zarejestrowała działalność gospodarczą.
- Laminuję, kseruję, binduję. Do domu przychodzą klienci. Cieszę się, bo mam kontakt z ludźmi. Ale się z tego nie utrzymam - sądzi Agnieszka.
Kazimierz Jednoróg podkreśla, że praca w ZAZ, jeśli do jego otwarcia dojdzie, jest dla niepełnosprawnych nie tylko szansą na względną niezależność materialną. Równie ważne jest dla nich, że mieliby tam codzienny kontakt z rówieśnikami, środowisko przyjaciół, w którym czuliby się bezpiecznie i pewnie.
Póki ZAZ się buduje, takie środowisko znajdują w warsztatach terapii zajęciowej. Uczestniczy w nich 25 niepełnosprawnych podzielonych na pięć pracowni - szycia, haftu, małej poligrafii, techniczną i umiejętności społecznych. Tą ostatnia kierują pani Stefania.
- Przygotowujemy śniadania, sałatki, gotujemy zupy i pieczemy ciastka - mówi. Dzięki temu niepełnosprawni potrafią sami zrobić sobie kanapkę czy w domu pozmywać. Wielu z nich rodzice nigdy nie dali do ręki noża w obawie, że się pokaleczą. Dopiero na warsztatach okazywało się, jak wiele potrafią się nauczyć.
Swoimi osiągnięciami bardzo zaskoczył otoczenie 31-letni Piotr Koszałka z Opola. Po urodzeniu zapadł na zapalenie rdzenia mózgowego. Jest upośledzony umysłowo i ma silną padaczkę.
- Piotr bardzo rozwinął się manualnie. Maluje na szkle, haftuje, szyje, tka gobeliny. Jest dumny z siebie, bo jego prace należą do najchętniej kupowanych na festynach organizowanych przez fundację - mówi Maria, mama Piotra.
- Jestem wdzięczna
fundacji
za to, co syn już osiągnął, i bardzo liczę, że się załapie się do zakładu aktywizacji zawodowej. Tym bardziej, że Piotr na pewno nigdzie indziej pracował nie będzie. Ma pierwszą grupę inwalidztwa z zaznaczeniem, że nie może podejmować pracy.
W domu Piotr zamyka się w pokoju i prawie się nie odzywa. Boi się wychodzić, bo został kilka razy boleśnie pobity przez kolegów. Podczas warsztatów ożywia się i chętnie rozmawia z innymi. Dlatego mamie zależy, by znalazło się dla niego zajęcie z ZAZ.
Starania o utworzenie zakładu aktywizacji zawodowej fundacja rozpoczęła natychmiast, gdy było to ustawowo możliwe. W 1998 roku miasto przekazało jej na ten cel wymagający gruntownego remontu i adaptacji budynek po dawnym przedszkolu na opolskim Zakrzowie.
- Myśmy przez 10 lat działalności fundacji wzbudzili w ludziach sprawnych inaczej świadomość, że oni mogą być pełnoprawnymi członkami społeczeństwa, że nie muszą stać w kolejce po zasiłek z pomocy społecznej, mogą się usamodzielnić i kiedyś będą mogli przejść na wypracowaną przez siebie emeryturę - uważa Kazimierz Jednoróg.
Wojtek Skrzydlewski z Michałowa chorował na dziecięce porażenie mózgowe. Niedawno przechodził poważną operacje kregosłupa. Chodzi sam, choć nie bez wysiłku, a nawet codziennie dojeżdża samodzielnie na warsztaty. Wstaje o piątej rano, jedzie autobusem do Lewina, stamtąd pociągiem do Opola. Po południu tą samą drogą wraca. Problemem Wojtka są ręce. Mniej sprawne niż u ludzi zdrowych i drżące.
- Daję sobie radę - mówi z uśmiechem, co mama skwapliwie potwierdza.
- Wojtek bardzo usprawnił ręce, a poza tym przez te trzy lata otworzył się jako człowiek. U nas na wsi snuł - by się z kąta w kąt niepotrzebny nikomu - uważa.
Wojtek czuje się potrzebny
i akceptowany w sensie towarzyskim, ale rynku pracy ta akceptacja niestety nie dotyczy.
- Skoro tylu zdrowych ludzi nie pracuje, to kto nas, niepełnosprawnych, weźmie - mówi Wojtek. - A byłoby całkiem inaczej, gdyby człowiek sam na siebie zarobił, a nie patrzył na mamę.
- Kiedy była praca, to musiałam opiekować się chorym dzieckiem i nie mogłam jej podjąć. Jak Wojtek zaczął jeździć na warsztaty i mam więcej czasu, to już nie ma pracy - zauważa mama.
O pomoc
w sfinansowaniu zakładu aktywizacji zawodowej opolska fundacja zwróciła się do niemieckiej fundacji Stersunden, która wsparła poprzednio niepełnosprawnych przez pośrednictwo Monachijskiego Caritasu po powodzi 1997. Sposób wykorzystania pieniędzy na tyle się Niemcom spodobał, że byli zainteresowani dalszą współpracą.
Kiedy Jednorogowie składali do PFRON-u wniosek o utworzenie ZAZ w listopadzie 2000 roku, jeszcze nie wiedzieli, czy i jakie niemieckie pieniądze otrzymają. W kwietniu 2001 fundacja Stersunden przekazała 670 tys. marek na ZAZ. Pieniądze te na koncie fundacji znalazły się w czerwcu. Wtedy opolska fundacja miała już ponad połowę potrzebnych funduszy, ale nadal nie miała reszty ani akceptacji PFRON na utworzenie placówki. Jednorogowie nie przypuszczali wtedy, że ten stan rzeczy potrwa do dziś. W lipcu 2001 PFRON nie wyraził zgody na utworzenie ZAZ ze względu na zbyt wysokie koszty.
- Boli mnie,
że nikt od listopada do lipca się z nami nie kontaktował, nikt nie pytał, dlaczego koszty są tak duże. Odrzucono nasz wniosek i tyle - mówi Kazimierz Jednoróg.
Łącznie na remont i adaptację budynku potrzeba około 2 mln zł. Zdaniem Jednoroga to niezbyt wiele, jak na obiekt o powierzchni 1570 m kw., w którym znajdzie pracę 30 niepełnosprawnych, a 30 kolejnych podejmie zajęcia w powiększonych Warsztatach Terapii Zajęciowej.
- Tam nie będzie marmurów i wodotrysków. Chcemy tylko usunąć wszelkie bariery architektoniczne, by niepełnosprawni mogli tam pracować, uspołeczniać się i czuć się jak najbardziej po domowemu - dodaje dyrektor Jednoróg. Po to, by niepełnosprawni czuli się dobrze, z każdego pomieszczenia będzie bezpośrednie wyjście do ogrodu, a część ścian zewnętrznych będzie przeszklona.
W tym samym czasie,
gdy Jednorogowie dowiedzieli się, że są na nowo na początku drogi do powstania ZAZ, o wykorzystanie swojego daru zaczęli pytać Niemcy.
- Było mi wstyd po kilku miesiącach oddawać pieniądze i rezygnować. W sierpniu 2001 rozpoczęliśmy więc prace przy adaptacji budynku, a we wrześniu fundacja złożyła powtórnie do PFRON w Warszawie wniosek o utworzenie ZAZ.
Tym razem mogli w nim już napisać, że pozyskali od sponsorów 1 mln 200 tys. zł, ale na odpowiedź wciąż czekają. Na razie jeszcze finansują prace z pieniędzy niemieckich, ale jeśli decyzja będzie się odwlekać, lub co gorsza będzie negatywna, inwestycja może zostać zatrzymana.
Nie wyobraża sobie tego
Maria Półtorak z Opola, matka niesłyszącej Ani, samotnie opiekująca się córką.
- Zakład aktywizacji zawodowej jest dla mojego dziecka szansą znalezienia miejsca w życiu, a dla mnie jedyną nadzieją na kontynuowanie pracy. Jeśli ZAZ nie powstanie, moje dziecko wcześniej czy poźniej zostanie wypisane z warsztatów, a ja będę musiała zwolnić się z pracy i zostanę bez środków do życia, jestem jedynym żywicielem w naszej rodzinie - mówi pani Maria.
Nie jest ze swoim problemem odosobniona. W Polsce 80 procent rodzin, w których wychowuje się dzieci sprawne inaczej, rozpada się, a dziecko zostaje na utrzymaniu jednego z rodziców, najczęściej matki.
Na razie prace na Zakrzowie trwają, a Kazimierz Jednoróg odwiedza plac budowy niemal codziennie. Dotychczas przeprowadzono już rozbudowę budynku, postawiono nowe ściany wewnętrzne, poprawiono stropy, wylano posadzki, zrobiono instalację elektryczną, tynki wewnętrzne, okna i ściany ze szkła oraz nowy dach. Fundacja ma jeszcze niemieckie pieniądze na instalację c.o. i stolarkę. Brakuje 800 tysięcy zł na podłogi, malowanie, elewację, urządzenie terenu wokół budynku i podstawowe wyposażenie.
Jednym z nielicznych uczestników warsztatów terapii zajęciowej, który nie wiąże swej przyszłości z pracą w ZAZ, jest Mateusz Urbański z Opola. Porusza się na wózku, bo po dziecięcym porażeniu mózgowym nie może chodzić. Nie do końca sprawne są też jego ręce.
- To mój jedyny problem. Bo mózg chyba jest w porządku - mówi z uśmiechem Mateusz, który ma predyspozycje do języków obcych. Uczy się angielskiego i niemieckiego. Zdał świetnie maturę i w przyszłym roku chce się uczyć w college?u językowym. Ma nadzieję, że samochód fundacji będzie go woził na zajęcia. Bez tego nie da sobie rady. Ale takich Mateuszów jest w środowisku sprawnych inaczej naprawdę niewielu.
Kazimierz Jednoróg
niepokoi się o to,
kiedy PFRON podejmie decyzję o przyznaniu pieniędzy na dokończenie inwestycji i czy wyrazi zgodę na utworzenie ZAZ, a tym samym weźmie na siebie obowiązek jego finansowania. Przy bardzo oszczędnej polityce płacowej na utrzymanie zakładu i pensje pracowników potrzeba około 1 mln zł rocznie.
Kierujący fundacją mają świadomość, że zaryzykowali, rozpoczynając budowę bez formalnej zgody PFRON-u. Jeśli jej nie będzie, w placówce zamiast ZAZ znajdzie miejsce szkoła dla niepełnosprawnych, którzy dotychczas prawie zawsze nauczani są indywidualnie, bez kontaktu z rówieśnikami.
- Jestem coraz większym pesymistą - mówi Kazimierz Jednoróg. - Wysłaliśmy do 7000 różnych firm i instytucji raport podsumowujacy 10-lecie fundacji. W dalszym ciągu czekamy na pomoc. Kiedy przed kilku laty "NTO" przyznało nam "Złotą Spinkę", wielu ważnych ludzi obiecywało wizytę w fundacji i pomoc. Do dziś się nie pojawili - mówi gorzko.
W rzeczywistości chyba wciąż wierzy, że pieniądze i konieczna zgoda nadejdą. A jeszcze mocniej wierzą w to niepełnosprawni. Oby się nie zawiedli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska