Pan Marek jechał vw golfem po ulicy Strzeleckiej w Gogolinie. W pewnym momencie na drogę weszło stado owiec.
Kierowca próbował ominąć zwierzęta lewą stroną, ale nie zdążył wrócić na swój pas. Zderzył się z ciężarówką, która jechała z naprzeciwka. Relacje świadków są sprzeczne. Kierowca tira widział, że zwierzęta tylko szły poboczem. Osoby jadące za golfem zeznały natomiast, że owce wybiegły zza krzaków, a pan Marek nie miał szans uniknąć wypadku.
Do tego zdarzenia doszło w lipcu ubiegłego roku. Na skutek wypadku bok samochodu od strony kierowcy został zmiażdżony, a fragmenty lewych drzwi wbiły się w klatkę piersiową młodego mężczyzny. Przewieziono go do opolskiego WCM-u. 24-latek miał uraz serca, złamane żebra i pękniętą wątrobę. Medycy operowali go przez 7 godzin. W tym czasie przetoczyli mu ok. 10 litrów krwi i dokładnie oczyszczono klatkę piersiową ze smaru oraz kawałków metalu i plastiku.
- To cud, że żyję - mówi dzisiaj pan Marek.
Policja w Krapkowicach przeprowadziła w sprawie wypadku śledztwo. Ustaliła, że rzeczywiście po ul. Strzeleckiej biegały tego dnia owce. Mundurowi zarzucili jednak kierowcy, że nie obserwował właściwie drogi i dlatego doszło do wypadku. Sąd w Strzelcach Opolskich zgodził się z tymi ustaleniami i umorzył sprawę.
24-letni Marek ma żal do policji i wymiaru sprawiedliwości, że nie pociągnęła do odpowiedzialności właściciela owiec - jako osoby, która przyczyniła się do wypadku.
- Ten wypadek mógł przytrafić się każdemu - dodaje.
Pobliski hodowca owiec po wypadku zarzekał się, że jego zwierzęta były tego dnia zamknięte.
Jarosław Waligóra, rzecznik krapkowickiej policji tłumaczy, że policja pociągnie go do odpowiedzialności, ale w osobnym postępowaniu o wykroczenie z racji niewłaściwego zabezpieczenia zwierząt.
- Wniosek w tej sprawie trafił już do sądu - potwierdza Waligóra.
Uznanie winy właściciela owiec otworzy drogę poszkodowanemu kierowcy do ubiegania się o odszkodowanie.