Kto odpowiada za dramat rodziny Bonków?

Mario/360opole.pl
Bliźniaczki - Maja i Julka - przyszły na świat w ubiegły wtorek, miesiąc przed planowanym terminem, w szpitalu przy ul. Reymonta w Opolu.
Bliźniaczki - Maja i Julka - przyszły na świat w ubiegły wtorek, miesiąc przed planowanym terminem, w szpitalu przy ul. Reymonta w Opolu. Mario/360opole.pl
Córeczka opolskiego olimpijczyka poród niemal przypłaciła życiem. Sprawę bada powołana przez szpital komisja.

- Dyrektorka szpitala o sprawie dowiedziała się 3 dni po porodzie i to z mediów, a teraz komisje zwołuje? Ona nawet nie wie, co się dzieje w jej szpitalu - denerwuje się Bartłomiej Bonk, opolski sztangista, brązowy olimpijczyk z Londynu. Jego zdaniem zwołanie komisji to nic innego, jak odpowiedź na zainteresowanie sprawą mediów. - Ja na pewno tak tego nie zostawię. Całe życie walczyłem z ciężarami, więc tym bardziej nie odpuszczę, kiedy w grę wchodzi życie i zdrowie mojej córki - mówi stanowczo ojciec dziecka.

Bliźniaczki - Maja i Julka - przyszły na świat w ubiegły wtorek, miesiąc przed planowanym terminem, w szpitalu przy ul. Reymonta w Opolu. Maja czuję się dobrze i jak mówią rodzice, być może jutro zostanie wypisana do domu. Stan Julii jest stabilny, ale ciężki. Funkcje życiowe dziewczynki wspomaga respirator. Komisja, w skład której wchodzi 5 lekarzy (w tym konsultant wojewódzki ds. położnictwa i ginekologii) i rzecznik praw pacjenta ma odpowiedzieć na pytanie, co spowodowało fatalny stan dziecka.

Czytaj**Córeczka Bartłomieja Bonka walczy o życie**

- Komisja działa od dziś. Analizujemy dokumentację medyczną, a także zapoznajemy się z relacjami i pisemnymi wyjaśnieniami osób, które miały kontakt z pacjentką od momentu, kiedy trafiła do nas do szpitala - wyjaśnia doktor Marek Chowaniec, zastępca dyrektora ds. lecznictwa w Samodzielnym Specjalistycznym Zespole Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem w Opolu, a zarazem członek komisji. - Będziemy również chcieli porozmawiać z rodzicami dziecka. Po zbadaniu sprawy komisja ma przedstawić wnioski i ewentualne zalecenia na przyszłość.

Wicedyrektor Chowaniec przyznaje, że powołanie komisji sześć dni po porodzie było efektem zainteresowania sprawą mediów, ale zapewnia, że każdy podobny przypadek jest szczegółowo analizowany i bez powoływania komisji.

- Gdy noworodek dostaje 3 lub mniej punktów w skali Apgar (Julka dostała w pierwszej minucie 1 punkt w 10-stopniowej skali - red.), za każdym razem badamy sprawę bardzo wnikliwie - zapewnia.

Rodzice winą za stan córki obarczają lekarza, który zdecydował, że poród odbędzie się nie przez cesarskie cięcie (jak zalecał lekarz, który zajmował się panią Barbarą w trakcie ciąży), ale siłami natury. Zdaniem wicedyrektora Chowańca decyzja lekarza odbierającego poród była słuszna.

- Był to drugi poród pacjentki, dzieci były odpowiednio duże i ułożone prawidłowo, czyli można było przyjąć, że poród siłami natury będzie lepszy niż cesarskie cięcie. Trzeba pamiętać, że wbrew temu, co się niektórym wydaje, cesarskie cięcie jest poważną operacją, która nie jest obojętna dla organizmu - przekonuje.

Doktor Chowaniec tłumaczy, że w trakcie porodu nie było sygnałów, że życie lub zdrowie dziewczynki może być zagrożone, choć czynności życiowe dziecka przez cały czas były monitorowane. W dokumentacji nie ma jednak nawet wzmianki, że, jak się później okazało, dziecko miało owiniętą wokół szyi pępowinę.

- Niemal w każdym przypadku, po fakcie można stwierdzić, że można było zrobić coś lepiej, że gdyby podjęto inną decyzję, być może sytuacja skończyłaby się inaczej - mówi Chowaniec, choć zastrzega, że stan dziewczynki wcale nie musi być wynikiem błędu popełnionego w tracie porodu. - Być może noworodek był po prostu słabszy i dlatego gorzej zniósł poród - zastanawia się wicedyrektor. - Drugi bliźniak z reguły rodzi się słabszy, ale nie aż tak. Dlatego będziemy wyjaśniali jakie czynniki wpłynęły na jego stan.

Zdaniem Bartłomieja Bonka sugerowanie, że dziecko było słabsze, dlatego teraz walczy o życie jest jedynie próbą zamiecenia problemu pod dywan. - Obie dziewczynki ładnie się rozwijały i gdyby wykonano cesarskie cięcie na pewno nie doszłoby do ciężkiego niedotlenienia mózgu Julii - mówi rozżalony ojciec.

Na dowód, że w opolskim szpitalu rodzące mają świetną opiekę dyrektor Chowaniec przytacza statystyki. Wynika z nich, że szpital, któremu szefuje jest na piątym miejscu w kraju wśród placówek o najniższej okołoporodowej śmiertelności noworodków (na 2806 urodzonych w 2011 roku dzieci, po porodzie zmarło ośmioro.)

Po doniesieniach o dramacie państwa Bonków zatelefonował do nto Damian Zygmunt, któremu w opolskim szpitalu 3 lata temu również urodziły się bliźniaki: - Żona trafiła do szpitala w piątym miesiącu z zagrożoną ciążą. Przez 2 godziny ze strachu płakała na łóżku i nikt się nią nie zainteresował, choć przecież stres mógł doprowadzić do poronienia - wspomina. - Kiedy poszedłem szukać pomocy, doktor którego spotkałem powiedział, że mam ustalić kto jest lekarzem prowadzącym. Później okazało się, że żona jest jego pacjentką, ale on o tym nie wiedział - opowiada.

- W naszym przypadku lekarz tuż przed porodem, wbrew zaleceniom lekarza prowadzącego ciążę, też chciał, aby żona rodziła siłami natury. Wezwałem policję, bo uznałem, że lekarze ryzykują zdrowiem moich dzieci. Kto wie, czy gdybym wtedy nie ściągnął do szpitala policji i rzecznika praw pacjenta, nie skończyłoby się podobnie - zastanawia się przejęty ojciec.

Wyniki prac komisji, która przygląda się sprawie feralnego porodu, mają być znane w środę. Bonkowie nie czekają na ustalenia tej komisji. Liczy się tylko zdrowie Julki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska