Las pełen tajemnic. Diabeł podpala w Grabówce

Kolaż: Michał Mastalerz
Kolaż: Michał Mastalerz
Skrytą w lesie wieś koło Kędzierzyna-Koźla prześladuje jakieś fatum. W ciągu trzech lat wybuchło tu 30 pożarów. Wszystkie w tym samym miejscu. Podpalacza ani jego śladów nikt nigdy nie widział. I to zaczyna ludzi niepokoić najbardziej...

Grabówka, niewielka wieś w gminie Bierawa. Dwustu mieszkańców, dwie ulice, sklep i kapliczka. Ludzie z domów położonych najbliżej miejsca pożarów proszą, by nie podawać ich nazwisk, a nawet imiona pozamieniać.

- Jeśli to robota podpalacza, to wolimy nie kusić losu. A nuż przyjdzie mu do głowy szatański pomysł i nasze chałupy podpali? Póki gore tylko las, to jeszcze pół biedy - tłumaczą.

Idziemy wzdłuż drogi prowadzącej na wschód wsi. W pewnym momencie asfaltowa nawierzchnia się kończy, rozdzielając na dwie leśne ścieżki. - Tu był jeden pożar, a tuż obok drugi. Ostatnie na początku czerwca - pani Teresa pokazuje pogorzelisko i robi znak krzyża.

Przy ścieżce widać spaloną ściółkę i osmolone do wysokości dwóch metrów drzewa. Ogień szalał na mniej więcej 50 metrach kwadratowych. Mieszkańcy próbują zliczyć, ile to już tych pożarów było. - Zaczęły się mniej więcej 3 lata temu. Od tego czasu było ich około 30. Praktycznie wszystkie w tym samym miejscu, tuż za wsią - opowiada pani Teresa.

Czy to może być ktoś ze wsi?

Niektórzy zbierają wycinki z lokalnej prasy. - O proszę, tu mamy tylko te z 2009 roku. Ogień pojawiał się tu 21 sierpnia, a potem 3, 11, 16 i 18 września - wylicza jeden z gospodarzy. - Nie ma mowy, żeby to był przypadek. Potem kolejne były na początku lipca 2010 roku.
Sołtys wsi Iwona Urbansky przyznaje, że to bardzo tajemnicze zdarzenia. - Sama nie wiem, co o tym myśleć. Z mieszkańcami też się trudno o tych sprawach rozmawia. Mamy z tymi pożarami wielki kłopot… - mówi ogólnikowo, nie dając się wciągnąć w rozmowę o konkretach.

Póki co, większość mieszkańców jest przekonana, że to robota podpalacza. Czy sołtys podejrzewa, że mógłby to być ktoś ze wsi?

- Raczej w to nie wierzę - kręci głową pani Iwona. - Przecież te pożary stw arzają wielkie zagrożenia dla domów, które tu stoją. Po co ktoś miałby ryzykować, że i jego dom się zajmie?

Ludzie szeptają, że podpalacz nie mieszka we wsi, ale gdzieś w pobliżu. - Szaleniec jakiś - mówi pani Maria, która sama biegła raz z wierzbową miotłą gasić palącą się ściółkę. - Bawi się w ten sposób, może nawet obserwuje akcje gaśnicze z ukrycia.
Jedno nie daje jej jednak spokoju.

- To, że chociaż raz powinien go ktoś zobaczyć - tłumaczy. - A nie zobaczył. Przecież płomienie pojawiają się kilkadziesiąt metrów od domów. A gdy jest alarm, to nie widać w lesie żywej duszy.

Najczęściej na straż pożarną dzwoni pani Krystyna. - Jak dyżurny słyszy, że znowu Grabówka, to aż bierze głęboki oddech - opowiada kobieta. Przyznaje, że raz strażacy mocno ją zdenerwowali. - Bo kiedyś jeden z nich chciał sobie chyba zażartować i powiedział coś w stylu "kto dzwoni, ten podpala" - mówi pani Krystyna. - Ale to nie było wcale śmieszne.

Kiedy pojawia się ogień, ludzie nie czekają nawet na straż, ale sami biegną do lasu.

- Chłopy próbują ugasić ściółkę łopatami. Sąsiadka kiedyś poleciała nawet z konewką, ale niewiele pożytku z tego było - uśmiecha się jedna z gospodyń. - Całe szczęście, że strażakom udawało się za każdym razem opanować ogień i nie spłonęła jeszcze żadna chałupa.

Las kryje ponurą tajemnicę

Są i tacy, co wierzą, że pożary to jakiś znak.

- Może nawet zza grobu? - mówi ściszonym głosem jeden z mężczyzn. I tłumaczy, że Grabówka leży obok wielkich kędzierzyńskich zakładów chemicznych. W czasach drugiej wojny światowej Niemcy produkowali tu benzynę syntetyczną. Wokół zakładów stworzono sieć obozów jenieckich i koncentracyjnych. Sięgały one aż do Sławięcic, a wg różnych szacunków mogło tu przebywać od 40 do 50 tysięcy jeńców. Wielu z nich zmarło z powodu chorób, wycieńczenia i z rąk niemieckich oprawców. John Borrie, lekarz z Nowej Zelandii, trafił do jednego z takich obozów w 1941 roku. O swoich przeżyciach napisał książkę, w której opowiadał, że zamordowani Rosjanie chowani byli w lesie w wielkich bezimiennych dołach i przysypani wapnem.

- Od starych mieszkańców niczego się na ten temat nie dowiesz. Ale kiedyś słyszałem, że i w tym lesie takie groby były - opowiada mężczyzna. - Wiem pan, ja tu nie chcę żadnych bajek o duchach opowiadać. Ale gdy dzieją się rzeczy niewyjaśnione, to wyobraźnia ludzka zaczyna pracować.

Niewyjaśnionymi zjawiskami zajmuje się warszawska fundacja Nautilus. Jej szef, Robert Bernatowicz, tropi UFO, próbuje wyjaśnić tajemnice nawiedzonych domów. Słyszał już wiele nieprawdopodobnych historii, ale o takiej jak ta z Grabówki jeszcze nie.

- To bardzo interesujące - zaznacza Bernatowicz. Tezę o duchach zamordowanych żołnierzy odrzuca od razu. - Duch człowieka nie ma tak wielkiej siły, żeby wszcząć pożar - przekonuje. - Być może mamy do czynienia z jakąś tajemniczą energią niewiadomego pochodzenia?

Bernatowicz tłumaczy, że teoretycznie takie pozaziemskie zjawiska można jednak zbadać zupełnie ziemskimi sposobami. - Są specjalne kamery, które wiesza się na drzewach, a potem przegląda zapis. Wówczas łatwo ustalić pochodzenie ognia - zaznacza.

Szef fundacji Nautilus dodaje, że tajemnicze podpalenia bywają dziełem "żartownisiów". - Wykorzystuje się do tego celu zapalniki, które wystrzeliwuje się z dużej odległości - wyjaśnia. - Nie wykluczam, że i tak może być w tym przypadku. Sprawę z Grabówki moglibyśmy zbadać, bo jest ona interesująca.

Nawet po butelce nie ma śladu

- A mnie kiedyś starzy ludzie opowiadali, że las potrafi się sam zapalić - opowiada pani Teresa. - Może faktycznie ogień pojawia się znikąd i bez przyczyny? Tylko dlaczego akurat u nas miałyby się takie rzeczy dziać?
Waldemar Winiarski, szef Ochotniczej Straży Pożarnej w pobliskiej Bierawie, przyznaje, że owszem, samozapłony się zdarzają, ale wtedy, gdy człowiek wcześniej się do tego przyczyni.

- Na przykład zostawi na suchej ściółce butelkę albo rozbite szkło - wyjaśnia Winiarski. - Ale my przyglądaliśmy się miejscom pożarów. Nie znaleźliśmy tam butelek.

Szef strażaków ochotników niechętnie odpowiada, gdy pytamy go, jaka może być przyczyna tylu pożarów w ostatnich czasach. - My jesteśmy od gaszenia, a nie od szukania sprawców - ucina. Ale po chwili przyznaje: - Nas też to bardzo zastanawia…

Pani Bożena hipotezy o samozapłonach, duchach i innych czartach zdecydowanie odrzuca. Jest przekonana, że to robota młodzieży, która przyjeżdża tu z pobliskiego Kędzierzyna-Koźla.

- Tu niedaleko jest kopalnia piasku i gigantyczna dziura w ziemi. Wszystko tworzy niesamowity widok, taki księżycowy krajobraz, który przyciąga tu wielu młodych ludzi. Przyjeżdżają autami i rowerami. Pewnie ktoś z nich zaprósza ogień, może nawet celowo - podejrzewa kobieta. - Chcieliśmy, żeby policja co jakiś czas się tutaj pojawiała, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio byli.

Wójt gminy Bielawa, Ryszard Gołębowski, też jest przekonany, że pożary spowodowane są jednak ręką człowieka.

- Słyszał pan to powiedzenie, że podpalacz wraca na miejsce pożaru? - odpowiada pytaniem na pytanie wójt. - Swoją drogą też bym chciał, żeby wreszcie go złapano, bo to denerwujące i na pewno stresujące dla samych mieszkańców. Nikt by nie chciał, żeby mu co kilka dni palił się las pod domem.

Ogień rozstąpił się przed kaplicą

Z pożarami w pobliskich lasach wiąże się jeszcze jedno tajemnicze zdarzenie. W pobliżu Goszyc (dziesięć kilometrów na wschód od Grabówki) stoi duża drewniana kaplica św. Magdaleny. Wiosną 1992 roku ktoś skradł stamtąd obraz patronki. Wśród okolicznych mieszkańców rozeszła się wieść, że za karę spłonie cały las.

W sierpniu tego samego roku najprawdopodobniej od iskry z przejeżdżającego pociągu zapalił się młodnik w pobliżu Kuźni Raciborskiej. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie i szybko objął sporą część gminy Bierawa. Dotarł też do tej części lasu, gdzie stała kaplica. Strażacy dostali polecenie uratowania jej za wszelką cenę. Wokół było jednak tak gorąco, że wycofali się, ratując swoje życie.

- I wtedy zdarzyło się coś niesamowitego. Ściana ognia rozstąpiła się i obeszła z dwóch stron bokiem starą drewnianą kaplicę - opowiada Bronisław Piróg z Polskiej Cerekwi, znany w okolicy społecznik i miłośnik lokalnej historii.

Tuż za kapliczką jęzory ognia znów się połączyły. Wokół spaliło się 10 tysięcy hektarów lasu, a pożar był jednym z największych w Europie. Kaplica stoi jednak do dziś.

W pierwszą niedzielę września biskup gliwicki (kapliczka stoi na granicy woj. opolskiego i śląskiego) odprawia w niej mszę św. w intencji poległych strażaków.

- A z tymi pożarami to dzieją się jakieś dziwne i niewyjaśnione rzeczy. A w Grabówce to diabeł podpala, czort jeden tylko wie, czy w ludzkiej skórze - zastanawia się pani Maria.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska