Leci koniec świata

Redakcja
W połowie lutego świat zelektryzowała wiadomość: w naszym kierunku pędzi asteroida Apophis. Prawdopodobieństwo, że uderzy w Ziemię, wynosi 1:40. Ale nie uderzyła…

To nie jedyne prognozy zagłady Ziemi, które się nie spełniły lub trzeba było je odwoływać. Nie oznacza to jednak, że nasza planeta jest w kosmosie zupełnie bezpieczna.

Tsunami, trzęsienie ziemi, lawiny, wybuchy oraz pył, który na długie lata odetnie ludzi od światła słonecznego - wszystkie te nieszczęścia miały spaść na nas pięć lat temu.

Wtedy to rosyjski astronom Nikołaj Fiedorowski, badając niebo, dostrzegł, że do Ziemi zbliża się skała o średnicy kilometra. Obliczył, że uderzy w naszą planetą, czego efektem będą właśnie: trzęsienie ziemi, tsunami i epoka lodowcowa. Armagedon. Australia miała zniknąć z powierzchni globu. Azję miały nękać wstrząsy... Planetę trzeba było ratować. Publikowano nawet plany zapobieżenia katastrofie, m.in. rozbicie o kosmiczną skałę kilkunastu rakiet, aby zmienić tor jej lotu. Ostatecznie rakiet nie wysłano, nie wiadomo nawet, czy na ziemi tyle ich było. Październik minął, rok, w którym miało dojść do katastrofy - też. A kometa nawet nie otarła się o Ziemię.

- Nazwisko astronoma, którym firmowano te doniesienia, nie istnieje w bazach publikacji astronomicznych - mówi dr Cezary Migaszewski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, specjalista od mechaniki ciał niebieskich.
Dwa lata później znów pojawiły się przecieki na temat tajemniczej komety, która zmierza wprost ku naszej planecie. Tym razem przecieki te pochodziły z kręgów NASA - powoływano się na wypowiedzi pracownika naukowego amerykańskiej agencji kosmicznej o tym, że obiekt niebieski wywołał panikę w jego firmie i w Białym Domu.
Świat zaparł oddech - i znów nic. O tym, że asteroida Apophis (nazwa pochodzi od Apophisa, demona destrukcji i symbolu ciemności w mitologii egipskiej) uderzy w Ziemię, donoszono już nie raz.

- Największa panika była w 2004 roku, wtedy prawdopodobieństwo, że dojdzie do "stłuczki" wynosiło 1:40 - mówi dr Cezary Migaszewski.

W skali kosmicznej to jak pewność. W momencie odkrycia ciała niebieskiego, naukowcy tak naprawdę niewiele wiedzą na temat jego prędkości, kierunku lotu, masy. Ryzyko popełnienia błędu w obliczeniach jest więc największe. Im dłużej obiekt jest obserwowany, tym więcej o nim wiadomo, a w trakcie obserwacji wciąż oblicza się na nowo prawdopodobieństwo ewentualnego zdarzenia z Ziemią.

- Wraz z przyrostem coraz bardziej precyzyjnych danych, prawdopodobieństwo uderzenia Apophisa w nasz glob malało - mówi naukowiec z Torunia. - W tej chwili wynosi 1:250 000 i wiadomo o tym od paru ładnych lat. Według mnie nie ma powodów do obaw.

Dlaczego więc w lutym podano dawno już nieaktualne prawdopodobieństwo kolizji, to z czasów odkrycia Apophisa?
- Media lubią ten temat, lubią jego katastroficzny wymiar....- uśmiecha się dr Migaszewski.

Bóg zagłady zmienny jest

Zmieniają się też przewidywane daty dotyczące zderzenia Ziemi z Apophisem. Niedawno Federalna Agencja Kosmiczna Roskosmos przewidziała datę zdarzenia na 2032 rok i jednocześnie opracowała plan zapobieżenia temu zdarzeniu. Szef Roskosmosu Anatolij Perminow mówił:- Można zbudować aparat kosmiczny o ustalonym przeznaczeniu, który pozwoli uniknąć tego zderzenia, nie niszcząc Apophisa i nie dokonując tam żadnych eksplozji jądrowych.

Niespełna dwa tygodnie temu podano kolejną datę kolizji - 13 kwietnia 2036. Oraz prawdopodobieństwo zdarzenia - blisko 1:40. Nikt nie dodał, że to obliczenia nieaktualne od kilku lat. Potem apokalipsę odwołano.
NASA w ramach swego kosmicznego projektu liczy i obserwuje obiekty w kosmosie, które - z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem - mogą spaść nam na głowę. W tej chwili jest ich około 340. I Aphophis nie jest wcale najgroźniejszy.

Cztery lata temu odkryto obiekt o średnicy około 100 metrów i nazwano go 2007VK184. Może w nas uderzyć w 2048 roku. Prawdopodobieństwo tej katastrofy jest faktycznie duże - wynosi 1:10 000. Identyczne jak w przypadku innego obiektu, odkrytego w tym roku, o nazwie 2-11AG5.

- Skutki zderzenia z tymi asteroidami byłyby poważne, ale chyba raczej nie w skali globalnej - mówi astronom z Torunia. - Czyli mielibyśmy drugą katastrofę tunguską - jeśli obiekt spadłby na las. Jeśli na tereny zamieszkane - to siła uderzeniowa mogłaby zmieść z powierzchni ziemi budynki w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Warto też dodać, że przewidywania na tak odległą przyszłość są obarczone sporym błędem i te prawdopodobieństwa mogą się jeszcze zmieniać w najbliższych latach.

Nasza tarcza

Bombardowanie wciąż trwa - rocznie spada na ziemię 15 tysięcy kamyczków o wadze powyżej 100 gramów. Tych
ważących powyżej 10 kilogramów - około 500.

- Pamiętajmy, że 2/3 powierzchni Ziemi zajmują oceany, a tylko niewielka część lądów jest gęsto zaludniona - podkreśla dr Migaszewski. - Więc prawdopodobieństwa upadku takiego ciała niebieskiego na ziemię jest małe. Choć gdyby taki kamyk spadł na czyjś dom, to trzeba byłoby go budować od nowa…

W kosmosie wciąż dochodzi do stłuczek. Te ciała niebieskie, które posiadają atmosferę, mają szczęście - drobne asteroidy zwykle się w niej spalają. Ale księżyce atmosfery nie mają. Stąd ten nasz, ziemski Księżyc upstrzony jest kraterami i wciąż przybywają tam kolejne. Upadki większych meteorytów na Księżyc można sporadycznie obserwować w postaci słabych rozbłysków.

Duże bombardowanie przyjmuje na siebie też Jowisz, nieprzypadkowo nazywany jest on tarczą Ziemi. Często jego przyciąganie grawitacyjne odchyla trajektorię lotu asteroid, ściąga je na siebie, ratując inne planety przed uderzeniem.
O tym, że w 2004 w Jowisza uderzy kometa Shoemaker-Levy 9, wiadomo było od 1993. W lipcu roku następnego przewidywania się spełniły.

- To było spektakularne wydarzenie obserwowane przez astronomów z całego świata - mówi dr Migaszewski.
Pierwszy fragment komety uderzył o Jowisza z prędkością 60 km/s. Wywołana uderzeniem eksplozja spowodowała wyrzucenie gazów na wysokość 3000 km. Ponad atmosferę planety. Miejsce uderzenia, w którym poprzednio panowała temperatura minus 140 stopni Celsjusza, rozgrzało się do 24 000 stopni. Po uderzeniu powstał krater o szerokości 6 tysięcy kilometrów. Jeszcze potężniejszą eksplozję wywołało uderzenie w Jowisza kolejnego odłamka komety, ślad po tym uderzeniu był większy niż średnica Ziemi.

- To, co wydarzyło się na Jowiszu, pokazuje, że kosmiczna zagłada Ziemi jest możliwa - podkreśla toruński astronom. - Jednak obecnie nie znamy żadnego dużego obiektu, dla którego prawdopodobieństwo uderzenia jest choćby bliskie temu, jakie podawano krótko po odkryciu Apophisa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska