Lekarka z Brzegu oskarżona o narażenie pacjenta na utratę życia

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Sprawa toczy się przed Sądem Rejonowym w Brzegu.
Sprawa toczy się przed Sądem Rejonowym w Brzegu. Archiwum
Pracująca w jednej z brzeskich przychodni lekarka zwlekała ze skierowaniem pacjenta chorego na żółtaczkę do szpitala. Kiedy po trzech dniach tam trafił, na ratunek było za późno.

Pan Kazimierz chorował na marskość wątroby i leczył się w jednej z brzeskich przychodni.

- W październiku 2012 roku jego stan się pogorszył, czuł się coraz gorzej, ledwo powłóczył nogami - opowiada Grzegorz, syn pana Kazimierza. - Był piątek, tuż przed godziną 15, kiedy zdecydowaliśmy, że trzeba zawieść tatę do szpitala.

W ostatniej chwili żona chorego postanowiła jednak zadzwonić do przychodni, w której leczył się mąż i - mimo piątkowego popołudnia - okazało się, że chory zostanie tam przyjęty.

- Można powiedzieć, że na nasze nieszczęście - komentuje to dziś pan Grzegorz.

Lekarka, która przyjęła pacjenta nie zdecydowała się bowiem na skierowanie go do szpitala, ani nie zleciła natychmiastowych badań.

- I to mimo że tato miał już żółte białkówki oczu, a w karcie była przecież jego historia choroby. Lekarka uznała, że ojciec może wrócić do domu, a badania krwi wyznaczyła mu dopiero na poniedziałek - relacjonuje pan Grzegorz.

W poniedziałek pacjent wrócił do przychodni na badania, a kiedy lekarze po kilku godzinach zobaczyli wyniki, powiadomili pana Kazimierza - za pośrednictwem sąsiadki - że powinien jeszcze raz przyjść do przychodni.

- Dopiero wtedy ta lekarka kazała mu jechać do szpitala. Ale nawet nie wezwała karetki, tylko zapytała, czy ma go kto zawieźć i tato pojechał z bratową - opowiada syn.

Chory trafił najpierw do BCM-u, a potem do szpitala w Opolu. Niestety, mimo wysiłków lekarzy w środę zmarł.

Opinia biegłych (m.in. dwóch profesorów i doktora nauk medycznych) jednoznacznie wskazuje na błąd lekarki. Z opinii wynika, że zażółcenie skóry w sytuacji, gdy chory był leczony na marskość wątroby - był objawem alarmowym i przyczyniło się do rozwoju ciężkich powikłań.

Ale jednocześnie biegli podkreślili, że choć takie postępowanie zmniejszyło szanse chorego, to natychmiastowe leczenie szpitalne też nie gwarantowało uratowania życia pacjenta. Uznali więc, że brak jest związku przyczynowego między zgonem pacjenta a popełnionymi błędami medycznymi.

Prokuratura oskarżyła lekarkę o narażenie pacjenta na utratę życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a za taki czyn grozi od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności.

Sprawa toczy się przed Sądem Rejonowym w Brzegu, a syn zmarłego występuje w roli oskarżyciela posiłkowego.

Lekarka nie przyznaje się do winy. Nadal pracuje w przychodni, bowiem prokuratura nie zwróciła się do okręgowej izby lekarskiej o ograniczenie wykonywania zawodu, a sprawy do rzecznika odpowiedzialności zawodowej nie wniosła też rodzina zmarłego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska