Lekarskie błędy. Coraz więcej pacjentów oddaje sprawy do sądu

fot. sxc.hu
fot. sxc.hu
Coraz więcej pacjentów, którzy czują się ofiarami błędów lekarskich, oddaje sprawy do sądu. Najwyższe odszkodowania przekraczają milion złotych.

9-letni dziś Szymon nie chodzi, nie może siedzieć, je tylko zmiksowane posiłki, nie mówi, źle widzi i ma padaczkę. W trakcie trwającego sześć lat procesu sąd na podstawie ekspertyz biegłych stwierdził, że wszystko to jest następstwem błędów, jakich dopuścili się lekarze szpitala w Puławach, w którym chłopiec przyszedł na świat. Zamiast zastosować cesarskie cięcie, kilka dni wywoływali lekami poród naturalny. Ostatecznie, gdy chłopiec się urodził, nie oddychał i nie było akcji serca. Trzeba było go reanimować. Przeżył, ale jest kaleką.

W ubiegłym roku Sąd Apelacyjny w Lublinie podtrzymał wyrok sądu okręgowego i nakazał wypłacić rodzicom Szymona zadośćuczynienie w wysokości 600 tys. zł, 57 tys. odszkodowania wraz z odsetkami należnymi od początku procesu oraz rentę w wysokości 5,6 tys. złotych. W sumie - ponad milion złotych.

Odszkodowania idą w miliony

Na początku ubiegłego roku zapadł kolejny wyrok dotyczący szpitala w Puławach, również wydany przez lubelski sąd okręgowy. Przyznał on odszkodowanie rodzicom 6-letniej Martynki, która urodziła się z licznymi schorzeniami wywołanymi po błędzie przy porodzie. Dziewczynka miała porażenie mózgowe. Nie słyszała i nie widziała. Nie mogła siedzieć ani przełykać. Sąd uznał, że stan zdrowia dziecka spowodowany był tym, iż zamiast cesarskiego cięcia poród odbył się siłami natury. Stało się tak mimo zaleceń dyżurującej lekarz, która stwierdziła, że płód jest niedotleniony i należy natychmiast wykonać cesarskie cięcie. Kierowniczka dyżuru położniczo-ginekologicznego nie posłuchała. Sąd skazał ją na karę więzienia w zawieszeniu i roczny zakaz wykonywania zawodu.

Rodzice Martynki wytoczyli puławskiemu szpitalowi proces w lutym 2007 r. Żądali pół miliona odszkodowania i renty dla dziewczynki. W 2008 roku dziecko zmarło. W 2009 roku sąd okręgowy zasądził na ich rzecz 630 tys. zł odszkodowania.

Aż 2,4 mln zł i 6 tys. zł renty zażądali z kolei rodzice chłopca, który w trakcie rutynowego wycięcia migdałków w szpitalu w Poznaniu stracił zdrowie. W 2004 roku czteroletni Mateuszek po zabiegu stracił przytomność, przestało bić mu serce. Konieczna była reanimacja. W wyniku niedotlenienia mózgu dziecko nie mówi i nie chodzi. W grudniu ubiegłego roku Sąd Apelacyjny w Poznaniu uznał jednak wnioskowaną kwotę za "rażąco wygórowaną" i przyznał 750 tys. zł odszkodowania i 4,8 tys. zł miesięcznej renty.

Pozwów o odszkodowania za błędy lekarskie, powikłania po zabiegach itp. z roku na rok przybywa.
- Ale nie lawinowo, bo ciągle jeszcze boimy się sądów jak ognia - zaznacza Adam Sandauer, szef Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere", które pomaga osobom poszkodowanym. - Szacujemy, że rocznie zdarza się w Polsce 20-30 tysięcy błędów i pomyłek lekarskich. Pozwów jest zaledwie około tysiąca. W dodatku bardzo często sprawy te są oddalane i umarzane, a kosztami procesu obciążany jest pacjent. Prawo jest tak skonstruowane, że to właśnie osoba poszkodowana ma udowodnić winę lekarza czy szpitala i nie może liczyć na żadną pomoc ze strony państwa.

Więcej spraw i odszkodowań

Dyrektorzy opolskich szpitali przyznają, że ich placówkom też zdarzają się przegrane procesy o odszkodowania. Wypłacają je firmy ubezpieczeniowe, bo szpitale mają obowiązek ubezpieczać się od odpowiedzialności cywilnej.

- W ostatnich latach odszkodowań w wysokości kilku czy kilkunastu tysięcy mieliśmy dwa, może trzy - mówi Marek Piskozub, dyrektor opolskiego Wojewódzkiego Centrum Medycznego. - W stosunku do wielkości placówki to bardzo niewiele. No i nie były to przypadki błędów lekarskich, ale sprawy związane z powikłaniami pozabiegowymi - tłumaczy.

Dr Julian Pakosz, z-ca dyr. Szpitala Wojewódzkiego w Opolu ds. lecznictwa, mówi w sumie o sześciu toczących się lub zakończonych już postępowaniach w ostatnich dwóch latach.

- Żaden z pozwów nie dotyczył błędów lekarskich - zapewnia. - Bywają natomiast niestety procesy związane z powikłaniami pozabiegowymi czy niezadowoleniem pacjentów z wyników leczenia. Ogromny postęp medycyny i coraz doskonalsza technologia powodują, że czasem od lekarzy oczekuje się cudu. Ale gdyby to było możliwe, to bylibyśmy nieśmiertelni. Tymczasem, mimo osiągnięć na wielu polach, długo jeszcze lekarze i medycyna stawać będą w sytuacjach, w których nie ma oczywistych rozwiązań.
Roszczenia pacjentów wobec Szpitala Wojewódzkiego sięgały w ostatnim czasie od kilkunastu do nawet ponad 200 tys. zł.

- Ale tak wysokich odszkodowań nasz ubezpieczyciel nie musiał jeszcze wypłacać - mówi dr Pakosz. - Zdarzyły się natomiast takie rzędu 20 tysięcy.

W jednym z tych przypadków pacjent cierpiący od lat na schorzenia ortopedyczne po kilkunastu operacjach w kilku różnych klinikach operowany był też w opolskim Szpitalu Wojewódzkim.
- Jego stan po operacji się poprawił, ale nie był zgodny z oczekiwaniami - wspomina dr Julian Pakosz. - Prawdopodobnie przed zabiegiem zbyt lakonicznie udzielono mu informacji na temat efektów i nadzieje były zbyt duże.

Najwyższe w historii odszkodowanie na Opolszczyźnie zapłacił kilka lat temu szpital ginekologiczno-położniczy w Opolu. Było to ponad 800 tys. zł. Na przełomie roku 2008 i 2009 w związku z inną sprawą musiał wypłacić kolejne 98 tys. Dyrektor Aleksandra Kozok wraca do tego niechętnie i nie chce mówić o szczegółach.

- Bo to dla nas sprawy przykre, nie tylko ze względów finansowych - mówi. - Jeśli coś takiego się zdarzy, a na szczęście zdarza się bardzo rzadko i większość z procesów jest przez sądy oddalana, to przeżywają to również pracownicy zespołu. Lekarz, położna czy pielęgniarka to zawody szczególnej odpowiedzialności i wykonują je ludzie z powołaniem. A powikłania czasem mają miejsce niezależnie od wiedzy i najlepszych chęci. Pacjenci czy ich rodziny mają natomiast prawo dochodzić zadośćuczynienia za poniesiony uszczerbek na zdrowiu czy odczucie cierpienia i to szanujemy.

Szpitalowi w Nysie większe sprawy się dotychczas nie zdarzyły, ale 3-4 razy do roku podpisywane są ugody z pacjentami skutkujące wypłacaniem kilku tysięcy złotych.

- Przy sprawach drobnych ubezpieczyciel wybiera taką formę, by nie brnąć w wieloletnie procesy - wyjaśnia Norbert Krajczy, dyrektor placówki. - Ale nawet tak niewielkie odszkodowania skutkują podniesieniem stawki za ubezpieczenie za rok następny.

Brak informacji to też błąd

Opinia

Ewa Kosowska-Korniak, rzecznik opolskiego sądu:
- Sprawy dotyczące odszkodowań za błędy lekarskie to jedne z najtrudniejszych i najbardziej czasochłonnych procesów. Trwają u nas minimum dwa, a czasem nawet pięć lat. Wymagają specjalistycznej wiedzy. Dlatego sąd musi powoływać dwa, trzy zespoły biegłych. Sprawy te dzielą się na trzy grupy. Pierwsza dotyczy szkód wyrządzonych przez ZOZ-y. W ubiegłym roku trafiło do nas 6 nowych pozwów, a z roku 2008 pozostało 12 nierozstrzygniętych. Trzy z tych procesów udało się zakończyć. Kolejna grupa to sprawy wytaczane jednostkom Skarbu Państwa i samorządom terytorialnym, którym podlegają szpitale. W roku 2009 ich nie przybyło, ale pozostały dwie sprzed dwóch lat. Sąd zakończył jedną z nich. Trzecia grupa to procesy przeciw placówkom prywatnym. Tu również udało się zakończyć jeden z dwóch procesów. Jeśli chodzi o wysokość zasądzanych na rzecz pacjentów odszkodowań, to dla przykładu - jedna z zakończonych w roku ubiegłym spraw skończyła się odszkodowaniem w wysokości 50 tysięcy złotych, a inna - 5 tysięcy. Sprawy najczęściej dotyczą powikłań poporodowych, których konsekwencją bywa niepełnosprawność dziecka, wszczepienie żółtaczki i błędy pooperacyjne.

- Ale wiele procesów rozstrzyganych jest na korzyść szpitali - podkreśla dr Julian Pakosz.
- W ubiegłym roku mieliśmy na przykład sprawę o 200 tysięcy odszkodowania - wspomina dyrektor. - Chodziło o przewlekle chorą pacjentkę, operowaliśmy ją w stanie zagrożenia życia. Sąd uznał, wspierając się opinią biegłych, że gdybyśmy tej interwencji nie podjęli, to pacjentka by nie przeżyła. Z przewlekłej choroby jednak dzięki temu zabiegowi nie wyszła i to było przyczyną pozwu.

Dyrektorzy szpitali, przedstawiciele Izby Lekarskiej i Okręgowego Sądu Lekarskiego twierdzą, że jedną z najczęstszych przyczyn skarg i pozwów jest brak odpowiedniej informacji udzielanej pacjentowi.
- Dla przykładu: jeśli usuwam ząb, to mój pacjent powinien być poinformowany, że przez około pół roku mogą się zdarzać drętwienia żuchwy czy zaburzenia krzepnięcia krwi - wyjaśnia dr Rafał Pędich, przewodniczący Okręgowego Sądu Lekarskiego w Opolu. - Jeśli się tak zdarzy, powinien się do mnie zgłosić. I ma to usłyszeć przed zabiegiem. Na konieczność podawania rzetelnej i pełnej informacji o ewentualnych konsekwencjach zabiegu czy terapii ciągle uczulamy lekarzy. Bo powikłania mogą się zdarzyć zawsze.

Nieinformowanie o nich też może się skończyć olbrzymim odszkodowaniem. Przykładem tego jest przypadek pani Teresy, emerytowanej nauczycielki z Warszawy. W 1989 roku przeszła ona w jednym z warszawskich szpitali badanie diagnostyczne. Użyto w nim dozwolonego jeszcze wtedy, ale przestarzałego i niosącego duże ryzyko preparatu. Pani Teresy nikt o tym ryzyku przed zabiegiem nie poinformował. A ten spowodował paraliż ciała od piersi w dół.

Proces w tej sprawie trwał 16 lat! W finale sąd uznał, iż badanie przeprowadzono prawidłowo, ale nikt nie zapytał o zgodę na nie pacjentki. A powinien.

W związku z tym Ministerstwo Zdrowia, któremu ów szpital podlegał, musiało wypłacić poszkodowanej milion złotych renty i zadośćuczynienia za krzywdy i cierpienia oraz koszty rehabilitacji, lekarstw oraz diety. Bo brak informacji to też forma lekarskiego błędu.

Szpitale to łakomy kąsek

W opolskim sądzie lekarskim na bieżąco toczy się kilka spraw. W ubiegłym roku było ich około 30. Organ ten może ukarać winnego lekarza upomnieniem, a w skrajnych przypadkach odebraniem prawa wykonywania zawodu. Pacjenci, którzy czują się poszkodowani, korzystają też z procesów cywilnych. Lekarze podkreślają swoje dobre chęci, ale są pewni, że takie sprawy są i będą się zdarzać.

- Choćby dlatego, że jest coraz więcej firm prawniczych, które specjalizują się w tego typu procesach - mówi Norbert Krajczy. - A służba zdrowia to łakomy kąsek dla tych, którzy chcieliby powalczyć o odszkodowanie...

Prof. Marian Zembala, znakomity polski kardiochirurg, dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, opowiada:
- Trafił do nas kilka lat temu 72-latek z ciężkim pozawałowym uszkodzeniem serca. Był konsultowany w pięciu innych ośrodkach kardiochirurgii. Nie nadawał się do przeszczepu. Miał zaawansowaną miażdżycę, przeszedł chorobę nowotworową. Mimo to zdecydowaliśmy się przeprowadzić zabieg, który dawał mu 60 procent szans na przeżycie. Oczywiście konsultowaliśmy to z żoną. Pacjent był u nas trzy miesiące. Potem wyszedł, zaczął nawet chodzić. Ale jakiś czas potem, na skutek zrostów po guzie w jamie brzusznej, zmarł.

Po jego śmierci w Polsce zjawił się syn, który mieszkał w Niemczech, i oskarżył lekarzy o błąd w sztuce, żądając odszkodowania.
- Żona zmarłego przyznała, że syn nie bardzo interesował się ojcem w czasie choroby - mówi profesor. - Gdy ten zmarł, poszedł do sądów i gazet...
I dodaje: - Takie procesy mogą niestety sprawić, że niektórzy lekarze będą się obawiali podjąć zabiegów obarczonych dużym stopniem ryzyka. A przecież te zabiegi często kończą się sukcesem.

Byle nie popaść w rutynę

Dr Jerzy Jakubiszyn, laryngolog, szef Okręgowej Izby Lekarskiej w Opolu, zaznacza, że ewidentne błędy lekarskie - np. sławetne zaszywanie narzędzi, wacików czy chust w organizmie - to dziś margines. Może się natomiast zdarzyć zła diagnoza czy - gdy tempo pracy i stres jest duży - przeoczenie.

- Na przykład w przypadku urazów wielonarządowych, gdy lekarz skupia się na - wydaje się - najbardziej uszkodzonym organie. A po jakimś czasie okazuje się, że nie dostrzegł mało widocznego urazu któregoś z ważniejszych dla funkcji życiowych narządu - mówi. - Trzeba też pamiętać o tym, że nie ma dwóch identycznych pacjentów. Dlatego czasem nawet banalny zabieg może się okazać poważny.

Dr Jakubiszyn przestrzega też przed rutyną i zbyt pochopnym podejmowaniem decyzji. - Jeśli cztery na pięć objawów wskazuje na to, że należy postawić określoną diagnozę, to sprawdź ten piąty. On może zmienić wszystko. Dlatego lekarze, nawet ci najlepsi, tak często się konsultują.

I dodaje: - Ludzki organizm to nie automat. Każdy jest inny, towarzyszą mu inne uwarunkowania. A medycyna to nie klocki. I pewnie każdy lekarz z kilkunastoletnim doświadczeniem choć raz był w sytuacji, gdy miał wątpliwości co do stawianej diagnozy albo podejmował decyzje na granicy ryzyka. Mimo olbrzymiego postępu organizm ludzki i medycyna nadal są tajemnicą.

Czy da się uniknąć błędów lekarskich, złych diagnoz, powikłań i procesów? Nie - przyznają lekarze. Bo niektóre powikłania po prostu mogą się zdarzać przy konkretnych zabiegach czy formach terapii. Złych diagnoz natomiast można się starać unikać.

- Ale to często bywa sztuka wyboru między 2-3 równoważnymi metodami - stwierdza dr Julian Pakosz ze Szpitala Wojewódzkiego w Opolu. - Którąś trzeba wybrać i nigdy nie ma całkowitej pewności, że ta, którą zastosujemy, okaże się najlepsza.

- Za to ewidentnych błędów można się ustrzec - dodaje. - To kwestia staranności i dobrej organizacji.
- Ważne jest, by nawet gdy posiadamy ogromną wiedzę medyczną i wiele lat doświadczenia, nie zapomnieć o pokorze - przestrzega prof. Marian Zembala.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska