Był wtorek, 14.00. - Po wuefie byłem zmęczony, nie mogłem dobrze nabrać powietrza - opowiada Bartłomiej Zdeb z I klasy Zespołu Szkół w Krapkowicach. - Na polskim powiedziałem, że muszę na chwilę wyjść, bo źle się czuję. Na korytarzu upadłem.
Grzegorz Podsiadło, polonista, wychowawca Bartka: - Nie miał czucia w rękach i nogach, dusił się, miał skoki ciśnienia, nawet 180 na 140. Wezwaliśmy pogotowie.
Zachowanie lekarza nauczycieli zaskoczyło. Nie przedstawił się, nie miał plakietki z nazwiskiem.
- Był bardzo nieuprzejmy - relacjonuje nauczycielka ratownictwa medycznego, Ewa Posor. - Z Bartkiem było fatalnie, miał nienaturalnie wygięte, zimne palce, ucisk w klatce piersiowej. A lekarz potraktował nas jak smarkaczy, którzy się nudzą i wzywają pogotowie do bólu zęba czy krwawiącego nosa.
Grzegorz Podsiadło: - Kazał Bartkowi spokojnie oddychać, stwierdził, że symuluje, bo pewnie ma stresującą lekcję. I że zamiast na pogotowie, powinien zgłosić się do psychiatry.
- Byłem przestraszony, ale cały czas kontaktowałem - opowiada Bartek.
Jolanta Burczyk, szkolna pielęgniarka, była zdumiona:
- Rozumiem, że lekarz mógł być zmęczony czy zdenerwowany. Ale nie powinien tego okazywać, tylko uspokoić pobudzonego i zdezorientowanego nastolatka.
Sanitariusz podał 17-latkowi relanium. Lekarz uznał, że nie ma zagrożenia życia ucznia, więc nie odwiezie go do szpitala. Polecił nauczycielom, by odtransportowali go do domu.
- Po odjeździe karetki Bartek dostał kolejnego ataku - dodaje Podsiadło. - Zawiozłem go swoim samochodem do szpitala w Otmęcie.
Przyjęto go z podejrzeniem zawału. Andrzej Zdeb na wieść o chorobie syna w ciągu 8 godzin wrócił z Holandii. Nie zliczy, ile razy przekroczył prędkość.
- Jak dostałam telefon ze szkoły, nie wiedziałam, co mam łapać, dokąd biec - opowiada mama Katarzyna.
Podkreśla, że w szpitalu Bartkiem zajęto się profesjonalnie. Już na izbie przyjęć podano mu tlen. Lekarze i pielęgniarki z pediatrii nie odstępowali go na krok.
Chłopak od lat jest piłkarzem, trenuje siatkówkę. Co dwa miesiące przechodzi badania sportowe, są w porządku. Miał robioną tomografię komputerową, bo skarżył się na kilkusekundowe skurcze z tyłu głowy. Neurolog wykluczył padaczkę urazową, nie zabronił treningów. Bartek nigdy nie mdlał, nie miał porażeń, wieczór wcześniej skarżył się tylko na ból, jakby w płucach.
- Na zwolnieniu będę do odwołania, muszę przejść szereg badań: prześwietlenie klatki piersiowej, EKG, badania wysiłkowe serca, rezonans magnetyczny - opowiada chłopak. - Cała klasa się o mnie martwi.
- Teraz lekarze podejrzewają pierwsze objawy padaczki nerwicowej albo inną rzadką chorobę - dodaje mama. - Idziemy na konsultacje w poniedziałek. Staram się być optymistką.
Lekarz, który przyjechał do szkoły, to Zenon Majewski, anestezjolog z Wrocławia na kontrakcie w firmie Falck. Wczoraj nie można było się z nim skontaktować, w Krapkowicach będzie w poniedziałek.
- To wspaniały fachowiec, reanimator - mówi o nim Grażyna Mrugała-Marcyniuk, dyrektor krapkowickiego Falcka. - Poprosiłam go o wyjaśnienia. Procedury medyczne nie wskazywały na stan zagrożenia życia chłopca. Na pytanie, co mu dolega, odpowiedział, że nic, później, że duszność. W karcie informacyjnej lekarz napisał, iż wskazana jest konsultacja u psychologa lub psychiatry. To najbardziej zabolało rodziców.
- To prawda, doktor Majewski często zwraca uwagę ludziom, że wzywają karetkę nie do stanów wymagających ratowania życia - tłumaczy dyrektor Marcyniuk. - To się pacjentom nie podoba, są bardzo roszczeniowi.
Zachowanie lekarza nie podoba się państwu Zdebom. Tak bardzo, że złożyli skargę do pogotowia, wojewody i zamierzają oddać sprawę do prokuratury.
- Nie odpuścimy, chcemy, żeby wobec pana doktora wyciągnięto konsekwencje - zapowiadają rodzice Bartka.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?