- Stoczyliśmy z bratem desperacką walką o życie mamy. W końcu zmusiliśmy lekarzy z Namysłowa, żeby skierowali ją na neurologię do Opola, gdzie powinna trafić od razu - mówi zdenerwowana córka 58-letniej Krystyny Łyczkowskiej z Namysłowa.
Był poniedziałek, 5 maja. Pani Krystyna ćwiczyła na zajęciach rehabilitacyjnych w ośrodku samopomocy w Namysłowie. Nagle twarz jej się wykrzywiła, poczerwieniała, kobieta zaczęła mieć trudności z mówieniem.
- Kiedy rehabilitantki zobaczyły, co się dzieje, natychmiast wezwały pogotowie - opowiada córka. - Przyjechało bardzo szybko i zabrało mamę na izbę przyjęć naszego szpitala. Pojechał tam mój brat, ja byłam w pracy.
Była 11.30. Pacjentkę zbadała lekarka z oddziału wewnętrznego. Kazała podać jedną, potem drugą i trzecią tabletkę na zbicie ciśnienia. W sumie trwało to kilka godzin!
W grudniu ubiegłego roku pani Krystyna przeszła już udar mózgu, miała sparaliżowaną prawą część ciała.
- Dlatego w ten poniedziałek, kiedy stan mamy się pogarszał, brat podejrzewał, że to może być kolejny udar - relacjonuje Katarzyna Łyczkowska. - Zresztą zabrał ze sobę z domu dokumentację z pobytu mamy w opolskim szpitalu w grudniu. Pokazał ją lekarce i prosił, żeby skierować mamę jak najszybciej na neurologię do Opola.
Pani doktor wypisała jednak tylko receptę na leki obniżające ciśnienie i oświadczyła, że z mamą jest wszystko w porządku. Kazała ją zabrać do domu.
Gdy Katarzyna wróciła ok. 16.20 z pracy, jej matka czuła się już bardzo źle. Nie mogła mówić, dostała drgawek. Rodzina zadzwoniła po lekarza rodzinnego.
- Pani doktor, która przyjechała do mamy, wypisała skierowanie do szpitala, ale nie na neurologię do Opola, tylko, mimo naszych protestów, ponownie na internę do naszego szpitala - relacjonuje córka chorej.
Kiedy karetka po raz drugi zawiozła Krystynę Łyczkowską na izbę przyjęć namysłowskiego szpitala, dochodziła już 19.30.
Chora miała ciśnienie 260/100. Dopiero po kolejnej, bardzo ostrej wymianie zdań, jaka wywiązała się między dziećmi pacjentki a personelem izby przyjęć, ambulans zawiózł chorą kobietę do Opola. Po godzinie 20.00 trafiła na oddział neurologii Wojewódzkiego Specjalistycznego Zespołu Neuropsychiatrycznego. Tu wykonano jej m.in. tomografię komputerową, wdrożono leczenie. Pacjentka nadal jest w ciężkim stanie. Nie mówi, nie może chodzić.
Lekarka z oddziału wewnętrznego szpitala w Namysłowie, do której rodzina chorej ma najwięcej pretensji, była wczoraj nieobecna w pracy.
Ordynator oddziału, doktor Grzegorz Wójcik, przyznał, że "trochę zna tę sprawę", ale komentować jej nie chciał. Odesłał nas do dyrektora namysłowskiego ZOZ-u Piotra Rogalskiego.
- Szkoda, że córka pani Krystyny Łyczkowskiej tak tę sprawę przedstawia, bo z mojego rozeznania wynika, że lekarka chciała jej mamę zatrzymać w szpitalu na obserwacji, natomiast pacjentka nie wyraziła na to zgody - twierdzi dr Piotr Rogalski, dyrektor ZOZ w Namysłowie. - U chorej nie doszło do udaru, tylko do zatoru, a tego nie należy wiązać z nadciśnieniem. Nie ma związku przyczynowego między tym, że myśmy ją wypuścili ze szpitala, a tym, że kilka godzin później dostała zatoru. To się zdarza.
- Trudno mi oceniać działanie lekarzy w Namysłowie. My odpowiadamy za pacjenta dopiero od momentu, kiedy trafi do nas - tłumaczy dr Angelika Osińska z oddziału opolskiej neurologii, na którym teraz przebywa i leczona jest Krystyna Łyczkowska. - Mogę natomiast stwierdzić, że ta pani została przyjęta do nas z rozpoznaniem udaru mózgu, nie zatoru.
- To już mojej mamie zdrowia nie wróci, ale nie spoczniemy, dopóki osoby winne nie poniosą konsekwencji - zapowiada Katarzyna Łyczkowska.
- Nie będę niczego omawiać za pośrednictwem gazety - ucina dr Rogalski, szef namysłowskiego ZOZ. - Już tłumaczyłem córce chorej, że zajmę się tą sprawą od poniedziałku. To musi potrwać.