Lekarze: Ten protest był dla dobra pacjentów

Redakcja
Pacjenci przychodni przy ul. Chocimskiej w Brzegu w poniedziałek od drzwi lecznicy odchodzili z kwitkiem.
Pacjenci przychodni przy ul. Chocimskiej w Brzegu w poniedziałek od drzwi lecznicy odchodzili z kwitkiem. Jarosław Staśkiewicz
Rozejm między lekarzami rodzinnymi a ministrem zdrowia, mimo zacietrzewienia obu stron, został zawarty. Wszyscy wyszli jednak z tego poranieni: minister - bo się ugiął, pacjenci- tracąc poczucie bezpieczeństwa, medycy- bo czuli duży dyskomfort, że ich zawiedli.

Emocje były olbrzymie, mieliśmy nerwy napięte jak postronki, przez 15 godzin nie spaliśmy - opowiada dr Adam Tomczyk, lekarz rodzinny z NZOZ "Medica" w Leśnicy, szef Porozumienia Zielonogórskiego na Opolszczyźnie. - Jeden nasz zespół negocjował z Bartoszem Arłukowiczem w budynku Ministerstwa Zdrowia przy ul. Miodowej w Warszawie.

Drugi, sztab kryzysowy, do którego m.in. ja należałem, dyżurował w hotelu "Feliks". Najpierw rozmowy szły w złym kierunku. Gdy dostaliśmy przeciek, że minister zdrowia zmierza do tego, aby powstało wrażenie, że to my zerwaliśmy negocjacje, wysłaliśmy dodatkowo trzech kolegów - prezesów Porozumienia z województw: podlaskiego, lubelskiego i podkarpackiego. Dołączyli oni do negocjacji z przesłaniem: Nie wyjdziemy, póki się nie dogadamy.

- Śledziłem przez całą noc z wtorku na środę wszystkie komunikaty w internecie i telewizji z przebiegu negocjacji - zwierza się jeden z opolskich lekarzy. - Należę do Porozumienia Zielonogórskiego. Zamknąłem przychodnię, ponieważ tak postąpili wszyscy. Obowiązywała nas zasada jak u muszkieterów: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ale przez cały czas martwiłem się, z czego utrzymam siebie i swoją rodzinę, jak to się przeciągnie. Mam żonę, która od kilku lat nie może znaleźć pracy, syna w podstawówce. I 10 tys. zł kredytu w banku. Ginekolodzy, okuliści czy kardiolodzy w razie strajku sobie poradzą. Pacjenci przyjdą do nich wtedy prywatnie. W naszym przypadku to nie wchodzi w grę, gdyż grypy prywatnie nikt nie leczy. Z radością wróciłem więc do pracy.

Syndrom grudnia

Konflikt w służbie zdrowia, który właśnie został zażegnany, to nic nowego. Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej od chwili utworzenia NFZ i konieczności zawierania kontraktów zawsze narzekali na zbyt niską stawkę, którą otrzymują co miesiąc na każdego pacjenta. Teraz trudno w to uwierzyć, ale najpierw wynosiła ona 4 zł 78 groszy, potem ok. 6 zł, a od 2008 r. aż do 31 grudnia 2014 - 8 zł. Wyjątek stanowiły osoby cierpiące na cukrzycę i chorobę krążeniową, za których NFZ płacił potrójnie - 24 zł.

Według medyków tzw. stawka kapitacyjną, choć co pewien okres podwyższana, ciągle była jednak niezadowalająca. Dlatego co roku, gdy nadchodził grudzień i zbliżał się termin podpisywania kolejnych kontraktów, napięcie między lekarzami i NFZ sięgało zenitu. Potem jednak obie strony jakoś się dogadywały. Tylko raz scenariusz był inny.

10 lat temu lekarze POZ zamknęli przychodnie na 2 dni, pacjenci musieli udawać się po pomoc na szpitalne izby przyjęć, ale konflikt szybko rozszedł się po kościach. Tym razem stało się inaczej. Medycy przestali przyjmować pacjentów od 2 stycznia i zapowiedzieli, że tym razem nie odpuszczą. To już nie był spór, tylko wojna, do której włączył się, a potem sam ją stoczył minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Śledziła ją cała Polska, a zakładnikami stali się pacjenci. Dlaczego aż do takiej eskalacji doszło?

- Od 1 stycznia tego roku Ministerstwo Zdrowia nałożyło na nas dodatkowe obowiązki, związane z wdrażaniem pakietu onkologicznego, dzięki któremu pacjent z podejrzeniem raka ma być leczony szybciej - naświetla tło konfliktu dr Adam Tomczyk. - Tymczasem nie uwzględniło, że jego oczekiwania są o wiele wyższe niż nasze możliwości. My się przed nowymi obowiązkami nie wzbranialiśmy, nie boimy się wyzwań, ale nie mogliśmy sobie pozwolić na to, żeby tak duża rewolucja w służbie zdrowia odbyła się wyłącznie naszym kosztem. Wydawanie zielonych kart onkologicznych, czyli przepustek do szybkiej, nielimitowanej diagnostyki, wiąże się ze zlecaniem ogromnej liczby badań, często bardzo kosztownych. Tymczasem z góry było wiadomo, że pieniądze, które mieliśmy dostać na wdrożenie pakietu, były niewystarczające. NFZ miał nam dać na ten cel 700 mln zł. Obawialiśmy się, że kwota ta wystarczy na pół roku. A potem Ministerstwo Zdrowia i Fundusz umyją ręce i nas obarczy się winą, jeśli nie będzie za co zlecać badań. Nie mogliśmy na to pozwolić.

Wywalczyli wyższą stawkę

Dzięki zawartemu porozumieniu stanęło w końcu na tym, że Ministerstwo Zdrowia przeznaczy na podstawową opiekę zdrowotną w 2015 roku o wiele więcej - 1 mld 180 mln zł. Dzięki czemu stawka kapitacyjna na pacjenta na miesiąc wyniesie teraz 11 zł 70 gr (czyli 140,4 zł na rok). W zamian jednak minister zabrał lekarzom POZ potrójną stawkę, którą dostawali za pacjentów z cukrzycą i chorobą krążenia, miesięcznie wynosiła ona 24 zł.

Obie strony musiały jednak pójść na ustępstwa, gdyż pewnie inaczej by się nie dogadały. Negocjacje zaczęły się w miniony wtorek o godz. 16 i Porozumienie Zielonogórskie nazwało je na swojej stronie internetowej morderczymi. Kompromis osiągnięto bowiem dopiero o 6 rano w środę, po czym spisanie tego, co ustalono, zajęło kolejne dwie godziny. Dopiero 7 stycznia około 9 przychodnie, które strajkowały, zaczęły ponownie przyjmować pacjentów. A ci zjawili się tłumnie.

Taki nagły zwrot był dla opinii publicznej zaskoczeniem, ponieważ Bartosz Arłukowicz zapowiadał wcześniej, że przed lekarzami POZ się nie ugnie. Argumentował, że czas skończyć z corocznym szantażem z ich strony. I nie wznowi rozmów, dopóki przychodnie nie zostaną otwarte. Tymczasem to minister pod pretekstem święta Trzech Króli zaprosił niespodziewanie przedstawicieli Porozumienia Zielonogórskiego we wtorek do siebie i poszedł w końcu na ustępstwa.

Część Polaków go za to skrytykowała, bo mu wcześniej kibicowała, a część pochwaliła. "Arłukowicz musiał POdpisać POrozumienie za wszelką cenę, bo przecież pani premier musi POdsumować 100 dni swego "rządzenia", a taki stan byłby solą w oku" - napisał Opolanin na forum internetowym nto.
"To porozumienie to porażka ministra i WIELKA wygrana Porozumienia Zielonogórskiego. Osiągnęli to, co było zamierzone z ich strony. A ktoś tu mówił, że nie walczy o pieniądze" - to kolejne głosy czytelników na forum naszej gazety.

Na proteście skorzystali inni

Doktor Jacek Ciepluch, kierownik NZOZ "Ośrodek Zdrowia" w Graczach, też zamknął swoją przychodnię. Wchodził w skład sztabu kryzysowego na Opolszczyźnie, powołanego przez Porozumienie Zielonogórskie. - Jest nam przykro, to było brutalne z naszej strony, pacjenci mogli się poczuć zawiedzeni. Ale myśmy działali przede wszystkim w ich interesie, gdyż pakiet onkologiczny w takiej formie, w jakiej nam go zaproponowano, był nie do przyjęcia. Ministerstwo Zdrowia chciało, abyśmy za 136 zł 80 gr, przypadające na jednego pacjenta rocznie, wykonywali lub zlecali 6 badań. Ale nie mówiło, jakich i za ile. Zamysł z pakietem jest dobry, tylko muszą być na to pieniądze. My nie chcemy ich brać do kieszeni, kupować nowe modele samochodów, o co się nas nieraz oskarża, tylko inwestujemy je w nasze placówki.

Doktor Ciepluch podkreśla, że tylko w 2014 r. kupił do swojej przychodni nowoczesny sprzęt za 40 tys. zł.
- Zamykanie placówek to była dla nas również niekorzystna sytuacja, bo to są nasi pacjenci, nasze dochody, za które prowadzimy codzienną działalność i utrzymujemy nasze rodziny.
Członkowie Porozumienia Zielonogórskiego uważają, że Ministerstwo Zdrowia przyznało im niejako rację, że pakiet onkologiczny jest niedopracowany, dlatego poszło na pewne ustępstwa. - To operacja na żywym organizmie, coś zupełnie nowego w naszym kraju - podkreśla dr Adam Tomczyk. - Dlatego zostanie powołany specjalny zespół, który będzie na bieżąco monitorował wdrażanie pakietu, wystawianie tzw. zielonych kart onkologicznych i będzie go w razie potrzeby "poprawiał". Za kilka miesięcy oceni, czy się sprawdza.

Gdy od 2 stycznia większość przychodni POZ na Opolszczyźnie była zamknięta, opolski NFZ zachęcał innych świadczeniodawców usług medycznych, żeby otwierali w ich miejsce nowe o tym profilu. Powstały dwie: w 116. Szpitalu Wojskowym w Brzegu oraz w Stobrawskim Centrum Medycznym w Kup.

- Myśmy już mieli wpisane w strategię spółki utworzenie takiej przychodni, a teraz przyspieszyliśmy tę decyzję - mówi Marek Wójciak, dyrektor placówki w Kup. - Na razie przyjmowaliśmy pacjentów w zastępstwie nieczynnej przychodni POZ w naszym sąsiedztwie. W tym czasie zarejestrowaliśmy własną i właśnie zajęliśmy się tworzeniem list aktywnych pacjentów. Widzę, że zainteresowanie jest spore. My mamy dużo atutów, przede wszystkim w postaci odpowiedniego sprzętu i zaplecza diagnostycznego. Pacjenci z innych poradni POZ i tak przeważnie przychodzą do nas ze skierowaniami wystawianymi przez swoich lekarzy POZ na usg., rtg., spirometerię, na badania laboratoryjne. Kujemy żelazo, póki gorące.

Co na przyszłość?

Czas protestu to był także sprawdzian dla władz samorządowych. W Głuchołazach, Paczkowie, Otmuchowie i Wołczynie zapewniły bezpłatny dowóz mieszkańcom do tych poradni, które były otwarte, albo zorganizowały - jak np. w Kluczborku - opiekę w izbach przyjęć szpitali. A nie było to łatwe, bo szpital w Kluczborku był wręcz oblegany.
- Ja nie chcę wchodzić w politykę, oceniać, kto w tym sporze miał rację - zaznacza Jan Leszek Wiącek, burmistrz Wołczyna. - Jestem tylko zaniepokojony tym, że pacjenci byli przez kilka dni pozbawieni dostępu do swojego lekarza rodzinnego. To jest problem do przemyślenia dla samorządów na przyszłość. Bo bez względu na to, jakiej opcji jest rząd, ta sama sytuacja powtarza się od 10 lat. Nie wiem, czy nie byłoby dobrym pomysłem, aby zacząć tworzyć samorządowe ośrodki zdrowia, na które burmistrzowie i starostowie mieliby jakiś wpływ? Placówki te nie mogłyby wtedy nagle zamknąć drzwi przed pacjentami. Na Opolszczyźnie takie placówki są np. w Gogolinie i Niemodlinie. Nie strajkują. Natomiast niepubliczne ZOZ-y zachowują się jak państwo w państwie. Może czas to zmienić, abyśmy za rok znów nie zostali zaskoczeni.

Burmistrz Wołczyna zaznacza, że powoływanie samorządowych ośrodków zdrowia nie musi od razu oznaczać obciążenia dla budżetu gminy. - Dźwigamy już wystarczająco dużo zadań na swoich barkach, dlatego taka placówka działałaby dalej w oparciu o kontrakt z NFZ - dodaje Jan Leszek Wiącek. - Natomiast urząd miasta byłby jej organem założycielskim i sprawował nad nią kontrolę. Zapewniłoby to pacjentom bezpieczeństwo.

- Przepraszamy, że nie było nas przy pacjentach, ale robiliśmy to w ich interesie - powiedział Jacek Krajewski z Porozumienia Zielonogórskiego na konferencji prasowej tuż po podpisaniu porozumienia.
- Mieliśmy setki SMS-ów od lekarzy, że oni chcą pracować - dodaje dr Adam Tomczyk. - Ogólnie jesteśmy zadowoleni z tego, co udało nam się osiągnąć.

Z kolei inny lekarz twierdzi: - Wiele rzeczy, które powiedział pod naszym adresem pan Arłukowicz, to były kłamstwa. - Myśmy nigdy nie chcieli 2 mld zł na badania ani nie domagaliśmy się opłat za wstęp do przychodni. Chcieliśmy tylko wprowadzenia jakichś regulatorów, by pewna grupa pacjentów nie nadużywała wizyt u lekarza rodzinnego z błahego powodu i nie blokowała do niego dostępu faktycznie chorym. Myślę, że wiele osób pamięta Bartosza Arłukowicza z programu "Agent". Na pytanie, co najbardziej lubi robić, odpowiedział: "Manipulować ludźmi". Widać tak mu zostało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska