Lekkoatletyka. Tylko u nas - prawdziwe kulisy skandalu w sztafecie mieszanej 4x400 metrów! Kto jest winien, kto poniesie konsekwencje?

Paweł Wiśniewski
Paweł Wiśniewski
Jeszcze wczoraj "Aniołki Matusińskiego", dzisiaj...
Jeszcze wczoraj "Aniołki Matusińskiego", dzisiaj... PAP/Adam Warżawa
Wszystko wskazuje na to, że polskie piekiełko, którego jesteśmy świadkami podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata w Eugene, tylko potwierdza najbardziej negatywne cechy charakterologiczne i społeczne kojarzące się z naszymi rodakami. Bez wątpienia sytuacja wokół startu naszej sztafety mieszanej 4x400 metrów nie jest jednoznaczna. Z jednej strony gigantyczny przykład niekompetencji Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, a w szczególności osób zatrudnionych na etatach szkoleniowych; z drugiej - konflikty personalne zawodników, wynikające z prywaty, cwaniactwa i niespełnionych ambicji.

A teraz fakty.

Dzień przed startem, trenerzy Aleksander Matusiński i Marek Rożej dowiadują się - przypadkowo zresztą, od oficjela reprezentacji innego kraju! - o zmianie formuły rozgrywania sztafety mieszanej 4x400 metrów. Po eliminacjach będzie można zrobić tylko jedną zmianę w składzie. Absolutna panika. Trzeba podjąć jakieś decyzję. Kto ma biegać, kto odpoczywać…

Pierwotny plan jest taki: panów czyli Karola Zalewskiego i Kajetana Duszyńskiego nie zmieniamy. Nie ma zresztą na kogo…

Panie? W eliminacjach pobiegną Justyna Święty-Ersetic i Iga Baumgart-Witan, które w finale zmienią Natalia Kaczmarek i Anna Kiełbasińska.

Decyzja trenera Aleksandra Matusińskiego, odpowiedzialnego za panie jest dramatyczna - w eliminacjach startuje Justyna i Anna, w finale tę pierwszą zmienia Natalia. Kiełbasińska ma biegać dwukrotnie.

Problem w tym, że w przynajmniej dwóch rozmowach między „Kiełbasą” a trenerem Matusińskim, padło zapewnienie, że Anna jest przewidywana tylko i wyłącznie do rywalizacji finałowej. A więc jednego biegu.

- Ma najkrótszy staż w treningu na 400 metrów i najsłabsze predyspozycje do dwóch biegów jednego dnia - wyjaśniają fachowcy.

Dwa biegi? - Wtedy usłyszałam od trenera, że to dla mnie za dużo - wyjaśniła Anna.

Bałagan

Kiełbasińska unosi się, może traci zdolność racjonalnego myślenia. Może ktoś źle doradza? Wydaje oświadczenie. Wyjaśnia, że „na mistrzostwach świata czekają mnie również biegi indywidualne na 400 metrów oraz sztafeta damska 4x400 metrów - eliminacje i finał. Za cztery tygodnie mamy mistrzostwa Europy, w których będę biegać 400 metrów indywidualnie oraz mam nadzieje w sztafecie damskiej 4x400 metrów, co do których mam również wysokie oczekiwania. Po moim oświadczeniu, że będę biegała w sztafecie mieszanej tylko raz, trener Matusiński zdecydował, że w ogóle nie będę brała udziału w tym biegu".

W końcu podejmuje decyzję - nie będę biegać w sztafecie mieszanej 4x400 metrów podczas mistrzostw świata w Eugene. A warto pamiętać, że Kiełbasińska ma największy zapas szybkości ze wszystkich polskich zawodniczek na 400 metrów...

Bałagan nabiera rozpędu. Reaguje sztafeta. Justyna Święty-Ersetic w emocjonalny sposób mówi: - Osobiście tego nie rozumiem. Przyjechaliśmy po to, aby walczyć. Wyszła ta sytuacja zbyt późno, ale nie jest to czas i miejsce, aby to rozpatrywać. Trzeba zmierzyć się z tym i wyjść z tego obronną ręką. To, że wiedzielibyśmy o tym miesiąc temu, zmieniłoby tylko „mental” w głowie, bo pod względem treningowym niewiele. Nie rozumiem tej decyzji, zawsze staram się brać wszystko garściami.

- Ania po prostu - tak można powiedzieć - odmówiła startu - wtórował Karol Zalewski. - Wiedziała wcześniej o przepisie, o którym my nie wiedzieliśmy. Nie powiedziała nam o tym i to jest największy problem w tym wszystkim. Trenerzy zdecydowali, że nie pobiegnie w biegu finałowym, chociaż do końca miała zapewnienie udziału w nim. Musiała tylko wcześniej pobiec eliminacje. Z nich zrezygnowała. Przez to - moim zdaniem - ta sztafeta jest delikatnie osłabiona.

- Z jej wypowiedzi wynika, że właśnie tego oczekiwała - mówi Natalia Kaczmarek. - Ja tego nie rozumiem. Udowadniałam w sezonie, że jestem numerem 1. Miałam być oszczędzana z tego powodu, że sobie na to zapracowałam. Nikt tego nie kwestionował z wyjątkiem Ani. Ona się nie zgodziła, powiedziała, że rezygnuje, a my musieliśmy sobie z tym poradzić. Bo jakie mieliśmy inne wyjście?

Ślad szwajcarski

Robi się naprawdę gorąco. Szczegóły docierają z Eugene do Polski. Media podchwytują temat. Zamieszanie, afera, skandal. Kraj gotuje się. Atmosfera „siada”.

Efekt? Bez medalu, czwarte miejsce.

Anna Kiełbasińska to indywidualistka. Kilka lat temu, znając swoje słabości, ujawniając, że od dziecka zmaga się z chorobą autoimmunologiczną, powodującą wypadanie włosów, zmienia swoje podejście do rzeczywistości. Chce prowadzić normalne życie i osiągać wielkie wyniki. Pomaga partner Artur Waś - znakomity panczenista, reprezentant Polski.

Nie jest lubiana przez wszystkich. Ma świadomość uciekającego czasu i choroby na łysienie plackowate.

Podejmuje decyzję o współpracy ze szwajcarskim szkoleniowcem, Laurentem Meuwly (rocznik 1974). Ten wnuk francuskojęzycznego malarza i rzeźbiarza Raymonda Meuwly, jest ambitny i bezkompromisowy. Najpierw pracuje w agencji sportowo-marketingowej. Z czasem podejmuje wyzwanie szkoleniowe - trenuje m.in. Lea Sprunger - trzykrotną olimpijką, mistrzynią Europy (400 metrów przez płotki) i halową mistrzynią Europy (400 metrów). Zostaje najlepszym trenerem Helwetów.
Nowe wyzwania, nowy sposób myślenia.

To drażni polską myśl szkoleniową. Wychodzą kompleksy. Przecież mamy znakomitych, wykształconych i doświadczonych trenerów... Padają publiczne - raczej absurdalne - oskarżenia pod adresem Kiełbasińskiej, że to świadoma dywersja, polegająca na codziennej współpracy z holenderskimi zawodnikami (przyp. red. Holandia to rywal naszej sztafety mieszanej 4x400 metrów w Eugene).

Oczywiście, osobowość Kiełbasińskiej, trudny charakter, nie sprzyja rozwiązywaniu problemu. Szczególnie w grupie. Zawodniczka rozumie, że dzisiaj jest po „trzydziestce” i jest to ostatni dzwonek na spektakularne wyniki. Tak w kraju, jak i w Europie. Liczy się sukces indywidualny - to jest istota współczesnego sporcie. Owszem, sztafeta daję „chleb codzienny” - szkolenie centralne, stypendium, premia z World Athletics…

Prawdziwe benefity to kariera indywidualna.

Anielski pistolet

Dlaczego nikt z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki nie był w stanie wziąć udziału w konferencji technicznej online, poprzedzającej mistrzostwa świata w Eugene? Czy to jest dyletanctwo, strach, brak kompetencji, nieznajomość realiów współczesnego sportu i języków obcych? Dlaczego nikt z ul. Barcickiej na warszawskich Starych Bielanach nie chce znać regulaminów?
Powszechny chaos.

W naszych realiach, sztafeta mieszana 4x400 metrów to koło ratunkowe dla… mężczyzn. Szkolenie, stypendium ministerialne.
Trener Aleksander Matusiński to człowiek związku, ale jednocześnie twórca sukcesów „Aniołków Matusińskiego”.

Nie jest żadną tajemnicą, że Justyna Święty-Ersetic to Aleksander Matusiński. A kwestie ambicjonalne mogą być w tym przypadku kluczowe… która z pań będzie pierwszą Polką po legendarnej Irenie Szewińskiej, która upora się z barierę 50 sekund na 400 metrów…

- Nie wyobrażam sobie stanąć z Anią na bieżni - wypaliła wieloletnia liderka tej grupy Justyna Święty-Ersetic. - Pod ostrzałem znalazł się mój trener i my. A prawda nie jest taka, jak została podana w oświadczeniu przez Anię. To należy powiedzieć. Ania dostała szansę biegania, ale zrezygnowała. Nie jest tak, że trener jej nie wystawił, że my jej nie chcieliśmy. Trzeba jasno powiedzieć, że Ania ma drugi czas w kraju w tym sezonie i to ona powinna biegać w finale, a nie ja. Tak było uzgadniane, ja miałam tylko wesprzeć drużynę w eliminacjach.

Będzie dobrze

Niestety, mentalność czasów minionych wciąż funkcjonuje w niektórych elitach polskiego sportu. Polska myśl szkoleniowa kontra szwajcarski system wartości, amatorszczyzna kontra profesjonalizm, niechęć do zmian kontra nowoczesne myślenie.

Oj, panowie Działacze i Trenerzy - będą problemy. Dlaczego dopuszczacie do przecieków medialnych, dlaczego nie dbacie o swoje środowisko? Przecież przekaz informacji stanowi jeden z warunków wzajemnej komunikacji...

A my, kibice „królowej sportu”, wciąż liczymy - może naiwnie - na sztafety 4x400 metrów...

PS. Ku uwadze władz PZLA. Czy kontuzjowany i załamany skoczek wzwyż Norbert Kobielski może liczyć na więcej atencji?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska