Leśna lewizna, czyli proces o dąb bez wąsów

sxc.hu
Średnio w ciągu roku Lasy Państwowe w Polsce sprzedają kilkanaście milionów drzew.
Średnio w ciągu roku Lasy Państwowe w Polsce sprzedają kilkanaście milionów drzew. sxc.hu
Od dwóch lat sąd w Nysie męczy się nad sprawą kradzieży drewna z lasu. Rzeczone drewno to pozbawiony gałęzi dębowy pień o wartości 1453 złotych.

18 czerwca 2009 roku wieczorem pień został załadowany na specjalistyczny samochód ciężarowy do transportu drewna. Wszystko działo się na leśnym placu 300 metrów od leśniczówki, podlegającej pod Nadleśnictwo Tułowice.

Polecenie załadowania tego oraz prawie 30 innych pni wydał leśniczy. Kłopot w tym, że kiedy kilka godzin później na miejscu pojawiła się Straż Leśna, a potem komisja z nadleśnictwa, akurat na tym feralnym drzewie nie było znaków, że zostało legalnie wycięte i wprowadzone na stan magazynowy Lasów Państwowych.

Brakowało śladu żelaznej pieczęci, tzw. cechówki, przybijanej z jednej strony pnia, oraz plastikowego znacznika z numerem nadanym drewnu.

Drwale kontra leśnicy

Przeciętny zjadacz chleba z drewnem ma do czynienia przy dwóch okazjach. Na spacerze w lesie oraz przy oglądaniu mebli czy boazerii. Dla leśników las to magazyn, a drewno to specyficzny towar, który trudno zidentyfikować i kontrolować. Żeby ograniczyć kradzieże, wymyślili więc dość skomplikowany system nadzoru nad jego obrotem.

Epoka drwali z siekierą już minęła. Dziś wyrębem drewna zajmują się ZUL-e, czyli Zakłady Usług Leśnych. Zatrudnieni przez ZUL-e pilarze ścinają w lesie drzewa, przygotowują pnie, a wozacy zajmują się zrywką, czyli transportem pni na wyznaczone leśne place. Zanim zaczną ścinkę, leśniczy, którego obowiązuje plan urządzenia lasu, wskazuje im dokładnie, co mogą ściąć, a co należy zostawić.

Kiedy zrywka jest już zakończona, przedstawiciel ZUL-u spotyka się w leśnym magazynie pod chmurką z leśniczym i następuje tzw. odbiór drewna. Leśniczy mierzy długość i średnicę pni, wylicza objętość drewna, wypisuje protokół odbioru.

Na dowód, że przyjął drewno do magazynu, przybija na pniu cechówkę - odcisk z logo Lasów Państwowych. Z drugiej strony wbija w pień plastikowy znaczek z numerem drewna. Korzystając z internetu, niezwłocznie powinien też zgłosić każde zalegalizowane drewno do systemu informatycznego Lasów Państwach, że zostało przejęte ma magazyn. Czyli leży dalej w lesie, ale odpowiednio opieczętowane. Na podstawie protokołu odbioru drewna ZUL wystawia fakturę i kasuje należność za wykonaną pracę.

- Zgłosiliśmy leśniczemu drewno do odbioru, ale on kilka razy przesuwał termin spotkania, bo ciągle mu coś wypadało - zeznawał w sądzie współwłaściciel ZUL-u, który pracował w 2009 roku dla Nadleśnictwa Tułowice. - Tego dnia ok. 17.00 zadzwonił do mnie pilarz pracujący w tej okolicy, że nasze drewno zostało już odebrane bez nas. Leśniczy sam wszystko przyjął na stan. Pojechałem do tej leśniczówki. Drewno było już załadowane na samochód ciężarowy i gotowe do wywiezienia. Na stercie zobaczyłem pień bez znaczka, dlatego zdecydowałem się zawiadomić Straż Leśną.

Komendant Straży Leśnej zjawił się w leśniczówce około 19. Ciężarówka MAN nie mogła odjechać, bo właściciel ZUL-u zablokował jej leśną drogę swoim terenowym BMW.

- ZUL zawsze dba o wpisanie do protokołu odbioru całego ściętego drewna i ocechowanie wszystkich pni, bo za taką ilość ma potem płacone - tłumaczył sądowi komendant Straży Leśnej. - Drewno bez plastikowego znacznika jest poza ewidencją. Zdarza się czasem, że plastikowy znacznik może odpaść z pnia, ale on jest wbijany w drewno za pomocą 3-milimetrowych wąsów. Nawet gdy odpadnie, pozostaje ślad, wgłębienie po wąsach. Żelazna cechówka nie może odpaść, bo to 2-milimetrowe wgłębienie w drewnie. Można je tylko wyciąć piłą, ale wtedy też zostaje ślad. Na tym dębie żadnych śladów nie było.
Przez całą następną noc pni pilnowali dwaj szefowie ZUL-u, a rano przyjechała komisja z nadleśnictwa, która potwierdziła nieprawidłowości.

- Jeszcze wieczorem leśniczy wziął nas do leśniczówki na herbatę i prosił, żeby dać spokój z tą sprawą. Żeby odpuścić, bo go wywalą z roboty - zeznawał w sądzie właściciel zakładu. - Nasz pilarz pracujący w tym obrębie leśnym sygnalizował nam wcześniej, że z miesiąca na miesiąc brakuje mu coraz więcej drewna w ewidencji. Każdy doświadczony drwal przecież dobrze wie, ile drzewa dziennie wycina. Nie mieliśmy jednak żadnych dowodów na kradzież, więc niczego nie zgłaszaliśmy. Do czasu, gdy znalazłem na tym samochodzie niecechowane drewno.

Czarna owca w zielonym mundurze?

- Tego dnia rano przyjechali do mnie szefowie ZUL-u, że chcą razem odbierać drewno - wyjaśniał śledczym leśniczy, 55-letni Ryszard D. - Byłem zaskoczony tą propozycją, bo od pół roku pojawiali się u mnie tylko raz w miesiącu, żeby podpisać dokumentację. Widać, że już wcześniej coś na mnie planowali.

Mężczyzna stanął przed sądem pod zarzutem usiłowania kradzieży. Do niczego się nie przyznaje. Na rozprawie karnej oskarżony leśnik odmówił składania wyjaśnień, ale podtrzymał to, co wcześniej powiedział w śledztwie:

- Chętnie bym skorzystał z ich propozycji, żeby razem odebrać drewno, ale byłem akurat umówiony z kimś innym. Dogadaliśmy się, że przyjadą na odbiór następnego dnia. Tymczasem około 11 zadzwonił do mnie nabywca drewna, że jest w trasie pod Częstochową i że ma jeszcze wolny czas na tachografie, chciałby więc przyjechać i załadować drewno. Postanowiłem więc sam odebrać gotowe już drewno na składzie leśnym. W pomierzeniu pni pomagał mi tylko dorosły syn. Mierzyliśmy w pośpiechu, żeby zdążyć z przygotowaniem dokumentacji. Po południu nabywca drewna zadzwonił jeszcze raz, że będzie wieczorem. Zgodziłem się wydać mu drewno bez zwłoki, bo akurat był kiepski zbyt. Kiedy już załadowali transport, przyjechał właściciel ZUL-u i zaczął być wulgarny. Znalazł jeden pień bez oznacznika, ale był na nim widoczny ślad po cechówce i zębach plastikowego znaczka. Przez całą noc właściciele ZUL-u zachowywali się arogancko i chamsko, wywołali dyskomfort swoją obecnością u mieszkańców leśniczówki.

Kilka dni później leśniczy przyniósł do nadleśnictwa znaczek z numerem z tej serii. Twierdził, że znalazł go ze swoim podleśniczym w trawie, w miejscu, gdzie przechowywano pniaki.

- Leśniczy dokonał pomiaru drewna sam, bez wykonawcy prac, co było niezgodne z zasadami - zeznawał w sądzie emerytowany już dziś, były nadleśniczy Roman Świętek. - Drewno powinno być przechowywane w magazynie co najmniej pięć dni, żeby był czas na ewentualne wyjaśnienie rozbieżności między leśniczym a ZUL-em. Tymczasem to drewno wydano nabywcy tego samego dnia, kiedy było przyjęte na magazyn. Oskarżony pracuje u nas 20 lat. Nigdy nie było z nim takich problemów.

Leśniczy Roman D. natychmiast poniósł odpowiedzialność służbową za złamanie wewnętrznych przepisów. Straż Leśna tej samej nocy zabrała mu metalową cechówkę oraz plastikowe znaczki z numerami. Ma zakaz odbierania drewna. Został też przeniesiony na stanowisko podleśniczego w innym leśnictwie. Jeśli sąd skaże go prawomocnym wyrokiem, straci pracę w Służbie Leśnej i dodatkowo mandat radnego w jednej z gmin powiatu nyskiego.

- Kontrowersje między leśniczym a Zakładami Usług Leśnych zdarzają się sporadycznie - mówi obecny nadleśniczy w Tułowicach Ryszard Bojkowski. - W wyjątkowo niesprzyjających warunkach może się też zdarzyć, że leśniczy sam odbiera drewno, jednak powinny być przy tym obie strony. Wszelkie spory można zawsze sprawdzić po fakcie, bo drewno jest na miejscu. Można je pomierzyć, porównać, jednoznacznie rozstrzygnąć. W tym przypadku problem polegał na tym, że pnie zostały natychmiast załadowane do transportu i wszystkie dowody mogły zaraz zniknąć.

Zdaniem nadleśniczego Bojkowskiego pracownicy leśni uwikłani w kradzieże drewna to margines leśnej społeczności. Czarne owce zdarzają się jak w każdym dużym środowisku.

- W swojej pracy miałem już podobny przypadek podejrzenia o kradzież jednego z pracowników nadleśnictwa - mówi nadleśniczy. - Sprawa trafiła wtedy do sądu, który warunkowo ją umorzył, nie rozstrzygając o winie. Ale jak później zaufać takiemu pracownikowi?

Uczciwość magazyniera

W Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach, która obejmuje także nadleśnictwa Opolszczyzny, co roku notuje się więcej przypadków kradzieży drewna. W 2008 roku było ich 564, w 2009 - 596, a w roku ubiegłym - 627. Na Opolszczyźnie liczba ujawnionych kradzieży nie jest duża, ale rośnie. W 2009 roku było tylko 8 takich zdarzeń (od stycznia do października), a w tym roku 24.

- Nie prowadzimy ewidencji, jak często pracownicy administracji leśnej są podejrzani o kradzież - mówi Krzysztof Chojecki, rzecznik RDLP w Katowicach.

Najwyższa Izba Kontroli sprawdzała, jak w latach 2002-2004 Lasy Państwowe pozyskiwały i sprzedawały drewno (później już takich kontroli nie organizowano). Co trzeciemu skontrolowanemu nadleśnictwu zarzucono brak dbałości o kontrolę wewnętrzną przy pomiarach i klasyfikacji przyjmowanego drewna.

Wytknięto też sprzedaż drewna po zaniżonej cenie. W 21 nadleśnictwach kontrolerzy NIK sprawdzili nawet stan magazynów leśnych. W ponad połowie kontroli (12 nadleśnictw) stwierdzili rozbieżności pomiędzy faktyczną ilością drewna na składach a ilością zgłoszoną do ewidencji elektronicznej, wynikające z niedokładnych pomiarów.

Niektórzy leśnicy pomylili się, zaniżając ilość drewna na magazynie nawet o 6 procent. W 6 nadleśnictwach znaleziono w leśnych składach drewno gotowe do wywozu, choć nie odebrane przez leśniczych, nie oznakowane i nie wprowadzone do ewidencji. W niektórych składach były to pojedyncze sztuki, ale zdarzało się nawet 36 dłużyc w jednym magazynie.

Średnio w ciągu roku Lasy Państwowe sprzedają w Polsce ponad 30 milionów metrów sześciennych drewna. To kilkanaście milionów drzew. Na jeden transport wchodzi 20-30 pni. Jeden dębowy pień, taki jak ten spod Tułowic, jest wart 1,5 tys. zł. To może być pokusa, żeby przymknąć oko na brak kawałka plastiku.

W lesie rzadko ktoś patrzy na ręce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska