Linia Opole-Winnica. Jak jeden autobus pomógł już ponad 500 uchodźcom!

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Rozmowa z Witoldem Zembaczyńskim, posłem i jednym z wolontariuszy, który razem z grupą opolskich przedsiębiorców kupił autobus, by wozić pomoc humanitarną na Ukrainę i przywozić uchodźców z terenów zaatakowanych przez Rosjan.

Autobus kursujący na trasie Opole-Winnica to raczej nietypowe połączenie… Kto nim kursuje?
W środę przywieźliśmy z Ukrainy 46 uchodźców. Choć wsiedli oni w Winnicy, to wcześniej dotarli do tego miasta z innych terenów objętych wojną: Ługańska, Doniecka, Charkowa... Wśród pasażerów była m.in. osoba głuchoniema. Przywieźliśmy także jedno dziecko, które leczyło się onkologicznie, ale nie mogło dłużej zostać na Ukrainie. Udało się zorganizować dla niego sponsora, który zapłaci za pilne leczenie operacyjne raka w klinice w Stambule.

W takich przypadkach czas jest na wagę złota…
Na szczęście udało nam się zbudować ogromną sieć ludzi dobrej woli, którzy mają mnóstwo energii do działania i ogromną chęć pomagania. To grupa wolontariuszy, która działa oddolnie i bez instytucjonalnego wsparcia. Policzyliśmy, że łącznie przywieźliśmy do Polski już 506 osób - wszystkie dotarły tutaj bezkosztowo.

Autokar jeździ tam i z powrotem?
Tak, ale z przerwą na załadunek darów, bo przy okazji każdego wyjazdu na Ukrainę staramy się go wypełnić po sam sufit rzeczami ofiarowanymi przez mieszkańców Opolszczyzny i innych zakątków kraju. Ale zanim rozpoczęliśmy kursować na Ukrainę, nawiązałem współpracę z merem Winnicy, a wcześniej z przewodniczącym rady miasta. Chcieliśmy mieć pewność, że pomoc trafi do właściwych osób. Nie chciałbym tutaj nikogo urazić, ale trzeba sobie powiedzieć szczerze, że Ukraina - jak zresztą wiele krajów leżących po wschodniej storny naszej granicy - boryka się z ogromnymi problemami korupcyjnymi. Musieliśmy mieć absolutną pewność, że nasz ukraiński partner to zaufana osoba, a ewakuowane osoby to te, które potrzebują najbardziej pomocy spośród migrantów, którzy każdego dnia uciekają ze wschodniej części Ukrainy.

Winnicę dzieli od Opola ok. 900 kilometrów. Biorąc pod uwagę fatalny stan dróg na Ukrainie oraz fakt, że część infrastruktury jest zniszczona na skutek rosyjskiej agresji, to autobus jedzie na Opolszczyznę kilkanaście godzin. Czy uchodźcy opowiadają o w trakcie jazdy o tym co ich spotkało?
Opowiadają i niestety bardzo często są to wstrząsające historie. Niedawno wieźliśmy całą rodzinę z Charkowa, której mieszkanie na skutek bombardowania zostało odcięte od prądu i bieżącej wody. Jednocześnie miasto było objęte stałym ostrzałem. Ci ludzie, żeby przeżyć, musieli pić wodę z kaloryferów. Mieliśmy też uchodźców z Buczy i Irpienia… To od nich 18 marca br. po raz pierwszy usłyszeliśmy o masakrze, która tam miała miejsce. Niedługo po tym sprawę nagłośniły też amerykańskie media.

Co mówili uchodźcy z Buczy?
Najbardziej w pamięci utkwiła mi chyba historia pani Katii, czyli tłumacząc na polski pani Katarzyny. Ta kobieta przez 16 dni siedziała w ruinach mając widok na miejsce, gdzie leżało ciało jej męża zabitego przez Rosjan. Ten mężczyzna był inwalidą wojennym, który służył wcześniej w Donbasie. Tam, jako członek oddziału zwiadowczego stracił obie nogi na skutek wybuchu. Amerykańscy lekarze z Orlando wszczepili mu 2 protezy nóg, więc gdy wojna rozlała się na całą Ukrainę, ten człowiek zgłosił się do posterunku w Buczy, żeby bronić kraju. Rosjanie zabili go, a następnie nie pozwolili go pochować. Kiedy ewakuowaliśmy tę kobietę z ruin, ciało jej męża nadal leżało na ulicy. Niedługo po tym odezwał się do nas wiceprzewodniczący rady miasta w Buczy. Prosił, żeby w razie ponownego przyjazdu, przywieźć jedzenie dla mieszkańców, bo choć w ostatnich tygodniach to jedno z najczęściej fotografowanych miast na świecie, to ludzie nie mają tam czego jeść. Dostaliśmy całą listę tego co jest tam potrzebne.

Będziecie w stanie spełnić te prośby?
Postaramy się. Być może dowieziemy dary do Winnicy, a stamtąd będą one dalej rozwiezione do takich miast jak Bucza. Przemieszczanie się po Ukrainie staje się niestety coraz trudniejsze i coraz bardziej niebezpieczne.

Braki w żywności i dostępie do świeżej wody to obecnie jeden z większych problemów na Ukrainie. To znaczy, do miejscowości, które są najbliżej działań wojennych dociera chyba najmniej żywności. Paradoks polega na tym, że właśnie tam jest ona najbardziej potrzebna.
Dokładnie tak. Oczywiście głównym problemem są zbombardowane przez Rosjan mosty i drogi. Co prawda miejscowi znajdą sporo skrótów drogami gruntowymi, ale te po opadach deszczu są bardzo często nieprzejezdne. Auta po prostu grzęzną w błocie. Odrębnym problemem jest także to, że Rosjanie celowo działają w taki sposób, żeby pogłębiać terror i sprowadzić kryzys humanitarny. Jedna mieszkanek Czernihowa, która przed wojną pracowała jako nauczycielka języka angielskiego, zaangażowała się jako pomoc kuchenna w kuchni polowej. Gotowała razem z innymi dla mieszkańców miasta, ale także ukraińskich żołnierzy i Wojsk Obrony Terytorialnej. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, to ta kobieta przeżyła aż 6 bombardowań w Czernihowie. Kuchnie były organizowane w miejscowych szkołach. Gdy Rosjanie dowiedzieli się, że w placówce gotowane jest jedzenie, natychmiast bombardowali szkołę. Ukraińcy przenosili się więc do kuchni w innej szkole, a Rosjanie w ślad za tym przenosili ostrzał na nowe miejsce. Po zbombardowaniu ostatniej szkoły w tym mieście Ukraińcy siedzieli razem ze wspominaną mieszkanką tak długo w piwnicy, aż skończyła im się woda i jedzenie. Ta kobieta opowiedziała im, że w pewnym momencie po prostu wyszła razem z 10-letnią córką z podniesionymi rękami do góry. Było im wszystko jedno, czy Rosjanie ich zastrzelą czy zgwałcą. Byli po prostu wyczerpani psychicznie. Ta historia uzmysławia nam natomiast, dlaczego rosyjskie wojska z taką zaciekłością bombardują szkoły.

Jak takie osoby reagują na waszą pomoc?
Gdy dowiadują się, że mogą wsiąść do naszego autobusu bezpłatnie, a do tego dostaną posiłek i coś do picia, to najpierw jest niedowierzanie. Tu muszę zaznaczyć, że w związku z działaniami wojennymi, żeby dostać się autobusem ze środkowej części Ukrainy do Polskiej granicy, często trzeba zapłacić 1000 euro. Za podróż ze Lwowa do Medyki, gdzie jest przejście graniczne przewoźnicy życzą sobie z kolei 100 euro, a to przecież raptem 90 kilometrów. Drugim momentem, który daje nam ogromną satysfakcję i zastrzyk energii do działania, jest chwila, w której wjeżdżamy do Polski. Zwykłem wtedy mówić: “witamy w Evropejskim Sojuzu". To moment, w którym wybuchają gromkie oklaski, a w oczach niektórych ludzi pojawiają się łzy. Generalnie Ukraińcy są bardzo wdzięczni za każdą pomoc.

Co się dzieje dalej, po tym jak uchodźcy dojadą już do Opola?
Staramy się, żeby jak najszybciej trafili do punktu recepcyjnego Sokratesa, gdzie mogą załatwić niezbędne formalności. Tu muszę podkreślić, że nasz opolski punkt działa wyjątkowo sprawnie, bo gdy tylko zasugerujemy, że ktoś potrzebuje pomocy psychologicznej, to ta pomoc bardzo szybko jest udzielana.

Uchodźcy zostają na Opolszczyźnie, czy jadą dalej?
Część chce u nas zostać, ale sporo osób chce wyjechać dalej na Zachód m.in. do Holandii, Niemiec, Austrii, czy też Wielkiej Brytanii. Dużo zależy od tego, czy ktoś ma bliskich w tamtych stronach. Tutaj przydałoby się jakieś instytucjonalne wsparcie na poziomie europejskim, żeby każdy mógł trafić tam, gdzie będzie czuł się bezpiecznie.

Czy pańskim zdaniem Władimir Putin odpowie za zbrodnie na Ukrainie?
Bardzo chciałbym, żeby tak się stało. Z naszej strony dokumentujemy wszystkie zbrodnie, których byliśmy świadkami. Nagrywamy też wideo wywiady z osobami, które zgadzają się opowiedzieć przed kamerą o tym, co je spotkało. Każdy dowód się liczy. Mam natomiast świadomość, że w obecnych realiach nie ma mechanizmów prawa międzynarodowego, które mogłyby w najbliższym czasie postawić w stan oskarżenia Władimira Putina. Wierzę natomiast, że w przyszłości dosięgnie go sprawiedliwość. Widzę w narodzie ukraińskim ogromną wolę walki i harta ducha. Sam spotkałem w magazynie darów w Winnicy człowieka, który poruszał się na wózku inwalidzkim. Był odpowiedzialny za przepakowywanie rzeczy z dużych kartonów do mniejszych paczek. Mówię mu: „słuchaj, wsiadaj do autobusu, pojedziesz do Holandii, tam się tobą zajmą”. Natomiast on odpowiada, że absolutnie nie chce: „ja zostaję i będę walczył do końca” - mówi. Zresztą, na Ukrainie nawet matki mówią do swoich synów: „idź i broń naszego kraju”. Wierzę, że z narodem, który ma tak wysokie morale, Putin nie jest w stanie wygrać tej wojny.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska