Lody na marmurach. Historia prywatyzacji kopalni w Sławniowicach

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
- Dla nas ten kamieniołom to jedyna gwarancja na życie. Dlatego walczymy - mówi Ryszard Sykuła, szef zakładowego związku zawodowego górników.
- Dla nas ten kamieniołom to jedyna gwarancja na życie. Dlatego walczymy - mówi Ryszard Sykuła, szef zakładowego związku zawodowego górników.
Jednego z kontrahentów i jego transakcje sprawdza prokuratura.

Jeszcze pod koniec września 2009 wszystko było dobrze. Odchodzący prezes Marmurów Sławniowice Andrzej Radomski zaprosił do siebie związkowców. Mówił, że negocjacje prywatyzacyjne się przeciągają, a firma powinna mieć przed zimą właściciela, bo jest w nie najlepszej kondycji finansowej. Zaproponował, żeby związki napisały do Ministra Skarbu Państwa o przyspieszenie prywatyzacji.

- Powiedzieliśmy mu, żeby zredagował taki list, bo dobrze mu idzie pisanie. My przeczytamy i jak się z tym zgodzimy, to podpiszemy i wyślemy do Warszawy - wspomina Ryszard Sykuła, szef zakładowego związku zawodowego górników. Przeczytali i wysłali z datą 1 października, adresując do ministra Aleksandra Grada: "Naszym zdaniem jedynym realnym rozwiązaniem naszych problemów jest jak najszybsze zakończenie procesu prywatyzacji i wprowadzenie do spółki inwestora".

Łatwa kasa na zakupy
Tego samego dnia Edyta Poręba, prezes firmy turystycznej Eureka z siedzibą w Bielsku-Białej, pisała do ministra Grada inny list. Opisała w nim transakcję z grudnia 2008. Ówczesny zarząd Eureki kupił wtedy od firmy Jana S. spod Krakowa 2,3 tys. metrów kwadratowych marmurowych płytek jasnoszarych i złocistych o wymiarach 25 na 30 cm na wyposażenie swojego ośrodka wczasowego w Łebie. Za metr kwadratowy płytek zapłacono według faktury 290 zł netto. Za całość wyszło 813 tys. zł. Badając tę transakcję, nowy zarząd firmy ustalił, że nieco wcześniej Jan S. kupił te płytki w Sławniowicach, płacąc za metr kwadratowy 65 zł. Kupując i odsprzedając płytki kolejnej firmie, Jan S. zarobił na transakcji 660 tys. zł. W październiku 2009 roku Jan S. dostał dodatkowo 600 tys. zł zaliczki za montaż płytek w Łebie.

- Nasza spółka czuje się oszukana przez Jana S., który naszym zdaniem w sposób rażący zawyżył cenę płytek marmurowych i działał tym samym na naszą szkodę w porozumieniu z poprzednim zarządem naszej spółki - napisała w liście Edyta Poręba.

Odpis listu trafił także do Sławniowic i wzbudził duże zainteresowanie załogi. Ludzie przypomnieli sobie wizytę Jana S. w sławniowickiej kopalni jesienią 2008 roku. Chodził z prezesem Andrzejem Radomskim po zakładzie, oglądał asortyment. Towarzyszył im Dariusz M., biznesmen z Bielska, którym ostatnio mocno interesuje się prokuratura. Z racji powiązań biznesowych Dariusz M. zajmował się w tym czasie nadzorem nad działalnością Eureki. Chodząc po zakładzie w Sławniowicach, musiał się zorientować, ile kosztują płytki u producenta. Musiał wiedzieć, że kupując u źródła, bezpośrednio, zrobi to cztery razy taniej. Na dodatek prezes Radomski zastosował obniżkę dla Jana S. W ówczesnej ofercie spółki, publikowanej na stronach internetowych firmy, takie płytki kosztowały 90 i 130 zł za metr kwadratowy. I nie było mowy o żadnych promocjach.

Czytaj e-wydanie NTO - > Kup online
Kamienie pod młotek!
Kiedy górnicy ze Sławniowic czytali listy z niespodziewanymi nowinami, Jan S. jako właściciel i prezes firmy kamieniarskiej spod Krakowa kończył negocjacje z resortem skarbu państwa w sprawie kupienia większościowego pakietu 85 procent udziałów spółki Marmury Sławniowice. Nominalna wartość udziałów to 1,18 mln zł. Prasowe ogłoszenie o sprzedaży spółki ukazało się w dzienniku "Rzeczpospolita" 25 maja 2009.

Do negocjacji zgłosiły się trzy firmy: Przedsiębiorstwo Budowlano-Inżynieryjne WPBK w Opolu, Kopalnia Granitu w niedalekiej Kamiennej Górze i właśnie firma Jana S. W lipcu ministerstwo bez podania przyczyn wykluczyło ofertę firmy z Opola, choć na nią najbardziej liczyli pracownicy. WPBK ma własne złoża kamienia, które dobrze uzupełniają profil Sławniowic. Kilka miesięcy później z wyścigu do akcji odpadła Kopalnia Granitu.

- Całkiem nieoficjalnie doszło do nas, że Jan S. chce zapłacić za akcje Marmurów 1,2 mln zł - mówi Ryszard Sykuła ze związku zawodowego górników. - Przecież to tyle, ile ta firma zarobiła na sprzedaży i montażu naszych płytek do domu wypoczynkowego w Łebie! Czyżby chcieli nas kupić za pieniądze zarobione na nas?

19 listopada związkowcy wysłali drugi list do ministra Grada, prosząc o wnikliwe przyjrzenie się procesowi sprzedaży spółki. "Jesteśmy pełni obaw wobec uczciwości potencjalnego inwestora, wobec którego prowadzone jest postępowanie prokuratorskie w związku ze skargą spółki Eureka. (…) Prosimy o wstrzymanie sprzedaży Marmurów do czasu wyjaśnienia powyższych zarzutów".

Po ujawnieniu zarzutów Jan S. nie zgłosił się na kolejne spotkanie negocjacyjne w resorcie. W grudniu minister unieważnił negocjacje z jego firmą i cały proces prywatyzacji, trwający od ponad roku. Zdecydowano, że sprzedaż kopalni marmuru odbędzie się w formie aukcji, która będzie wcześniej publicznie ogłoszona. Do końca marca ministerstwo chce zorganizować coś w rodzaju otwartej licytacji. Większościowe akcje kupi ten, kto da więcej.

- Z punktu widzenia pracowników to niekorzystne rozwiązanie - komentuje Ryszard Sykuła. - Pracownicy zostaną bez żadnych zabezpieczeń. Nie będzie żadnych gwarancji związanych z ochroną pracujących w postaci tzw. pakietu socjalnego, który był negocjowany w przypadku wcześniejszych prób prywatyzacji. Nie będzie też żadnych gwarancji rozwojowych dla firmy, które negocjowano w pakiecie inwestycyjnym.
Odprysk grubszej afery
Od ubiegłego roku nazwisko Dariusza M. i nazwa Biura Turystycznego "Fregata" kilka razy pojawiło się w ogólnopolskiej prasie. We wrześniu ub. roku "Gazeta Wyborcza" i RMF ujawniły, że Dariusz M. był przesłuchiwany przez CBA i przyznał, że w imieniu swojego byłego współpracownika, mecenasa Marka P. wręczył 20 tys. zł łapówki jednemu z członków Komisji Majątkowej, która zajmuje się sprawami zwrotu majątków kościelnych. Marek P. przez prasę został okrzyknięty najbardziej skutecznym przedstawicielem zakonów i parafii, odzyskującym rekompensaty za zabrany w czasach stalinowskich majątek.

Reprezentował m.in. zakon elżbietanek z Nysy, którym udało się uzyskać atrakcyjny państwowy teren w Łopusznej na Podhalu. Mecenas P. w 2004 roku założył w Bielsku spółkę Żywieckie, która zajmuje się obsługą instytucji kościelnych. Prezesem spółki do ubiegłego roku był jego bliski znajomy Dariusz P., jednocześnie właściciel Biura Turystycznego "Eureka". W 2007 roku za bardzo dobrą cenę - 10 mln zł sprzedał je zakonowi cystersów. Cystersi wydali na ten cel część rekompensaty, jaką sami miesiąc wcześniej dostali od Skarbu Państwa za jedną ze swoich dawnych posiadłości.

Ponieważ jednak zakonnicy nie znają się na prowadzeniu biznesu, zaraz po zakupie wydzierżawili Eurekę… firmie Żywieckie SA, której wtedy prezesował Dariusz P. Tak więc pieniądze na zakup sławniowickich Marmurów faktycznie pochodziły z kieszeni cystersów, a pośrednio z budżetu państwa, płacącego zakonowi rekompensaty. Jan S., właściciel firmy kamieniarskiej spod Krakowa, znalazł się w tym wszystkim dzięki znajomości z Dariuszem M., któremu wykonywał kamieniarkę na budowie domu.
Cały precyzyjny plan zakupu pewnie by się udał, gdyby nie to, że w lipcu ub. roku rada nadzorcza Eureki zaczęła coś podejrzewać. Zmieniła zarząd, który zaczął badać inwestycje poprzedników. Nowe władze firmy zrezygnowały też z ułożenia marmurowych płytek ze Sławniowic w ośrodku w Łebie. Od paru miesięcy bezskutecznie domagają się od Jana S. zwrotu 600 tys. zł zaliczki na ten cel.

Huśtawka z prezesami
Kopalnia w Sławniowicach nie ma szczęścia do prywatyzacji. Firma była do niedawna jednym z ostatnich w województwie przedsiębiorstw państwowych. Nadzór właścicielski w imieniu Skarbu Państwa sprawował nad nią wojewoda. W 1993 roku władzę przejął nowy dyrektor, biznesmen z zewnątrz. Po dwóch latach "nowoczesnego zarządzania" kopalnia się zadłużyła, a dyrektora odwołała rada pracownicza, bo miała jeszcze takie uprawnienia. Na szefa powołano swojaka, sztygara, który w ciągu następnych dwóch lat wyprowadził firmę z długów. W 2005 roku starego prezesa zastąpił Artur Pawlak.

Za jego kadencji wojewoda po raz kolejny próbował sprzedać firmę, ale okazało się, że do wyceny spółki nie policzono zasobów skalenia, który można wykorzystać do produkcji ceramicznej. Potem firmę przekształcono w spółkę Skarbu Państwa i trafiła pod nadzór Ministerstwa Skarbu Państwa. Kiedy w 2006 roku wybory wygrał PiS, Pawlaka odwołano bez podania przyczyny. Prawdopodobnie jego jedyną winą było to, że należał do SLD. W styczniu 2007 roku wybory na prezesa wygrał Andrzej Radomski z Opola. Wcześniej prezesował Hucie Małapanew w Ozimku, która upadła w 2002 roku.

Pierwszy rok działalności nowego prezesa Marmury zamknęły bez długów, z przychodami rzędu 3 mln zł i czystym dochodem około 3 tysięcy. W 2008 roku, przy podobnym poziomie sprzedaży, firma miała już 450 tys. straty. Gdy prezes Radomski odchodził, firma notowała 300 tys. strat i 800 tys. długów, w tym połowę przeterminowanych. Taki poziom zadłużenia daje podstawy do ogłoszenia upadłości zakładu. Andrzej Radomski odszedł ze stanowiska 30 września ub. roku na własny wniosek. Wygrał konkurs na prezesa w Kopalni Soli w Kłodawie, która też jest spółką Skarbu Państwa.

- Jeszcze nic nie było słychać o kryzysie gospodarczym, a my już tonęliśmy - opowiada szef związkowców. - Prezes Radomski zadłużył i przeinwestował zakład. Kupił sześć nowych maszyn, choć mogły spokojnie wystarczyć dwie. Nie było nas stać na tak duże zakupy, zresztą maszyny nie są w pełni wykorzystane.

- W sprawie pomówień i insynuacji nie będę się wypowiadał dla prasy - tak na kilka naszych pytań w tej sprawie odpisał Andrzej Radomski.

Przed związkowcami broni prezesa Mariusz Dąbrowski, dyrektor Departamentu Nadzoru Właścicielskiego i Prywatyzacji w ministerstwie. Według niego sprzedaż marmurowych płytek firmie Jana S. była dla spółki korzystna, bowiem sprzedano nieatrakcyjne wyroby, zalegające w magazynach od lat. Zaś nowe maszyny trzeba było kupić, bo stare były wyeksploatowane w co najmniej 90 procentach.

Osobną sprawą jest współdziałanie prezesa Radomskiego z osobami, które kryły się za ofertą kupna spółki. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że zachował się mail wysłany przed Radomskiego do Dariusza M., w którym informuje go o konkurentach Jana S. starających się o kupno Marmurów. Mail nosi datę 3 czerwca. Termin składania ofert zakupu upływał 17 czerwca, ale prezes spółki mógł wiedzieć o innych kontrahentach, bo każdy z nich wcześniej odebrał memorandum o stanie firmy.

Kto zadba o Marmury?
Pracownicy kopalni marmuru mają też duży żal do Barbary Karczyńskiej, pracownika Ministerstwa Skarbu Państwa, która dla spółki pełniła funkcję przedstawiciela właściciela i bezpośrednio nadzorowała prezesa.

- Nigdy nie miała czasu na spotkania z nami, choć prosiliśmy o to - mówi Ryszard Sykuła. - Firma była w coraz gorszym stanie, ale prezes nigdy nie miał problemów z otrzymaniem absolutorium za swoją działalność. Tymczasem już w pierwszym roku takiego zarządzania biegły rewident ostrzegł panią pełnomocnik, że firma zmierza w złym kierunku. Naszym zdaniem faworyzowała byłego prezesa, dbała wyłącznie o jego interes, a nie spółki. W listopadzie udało nam się wreszcie doprowadzić do rozmowy z nią. Powiedziała nam wtedy, że to nasze pismo pogrążyło negocjacje z firmą Jana S. Że nasze oskarżenia są niesłuszne i możemy trafić do sądu za pomówienia. Czułem, że nas straszy.

W latach 2005 - 2008 Departamentem Nadzoru Właścicielskiego i Prywatyzacji w Ministerstwie Skarbu Państwa kierował Janusz Radomski, wcześniej też pracownik resortu. Zapytaliśmy prezesa Andrzeja Radomskiego, czy jest z nim spokrewniony, czy to tylko przypadkowa zbieżność nazwisk. Na to pytanie też nie odpowiedział.

Ostatni konkurs na prezesa Marmurów wygrał w listopadzie ub. roku Jan Wróblewski, który od lat pracuje w firmie. W ciągu trzech ostatnich miesięcy roku spółce udało się spłacić zaległe długi, ale zimowe przestoje w produkcji mocno dają się we znaki. Na dodatek Andrzej Radomski straszy swoją byłą firmę sądem. Domaga się odprawy, choć odszedł na własną prośbę, a zwykli pracownicy w takiej sytuacji nie dostają odpraw. W Marmurach twierdzą, że odchodząc, zgodził się poczekać na pieniądze, aż zakład wyjdzie z problemów finansowych. Poza tą sprawą przestał się interesować losami zakładu.

- A przecież mówił nam, że wróci do nas na wiosnę, jeśli tylko firmie Jana S. uda się nas kupić! - mówią gorzko pracownicy kopalni. Dla 45 pracowników i ich rodzin ten kamieniołom to jedyna gwarancja na życie. Dlatego walczą.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska