Raz ruszone „płyty tektoniczne” nie wrócą na swoje miejsca, więc czekają nas jeszcze niespodzianki. W tym najprawdopodobniej degradacja czegoś, co zwiemy globalizacją.
Na ten fakt zwracali już uwagę co odważniejsi badacze jeszcze przed pandemią i wojną na Ukrainie. Dziś (w dużej mierze jako efekt dwóch wcześniej wymienionych wydarzeń) już nie tylko, że wieści się upadek tego chyba najbardziej oryginalnego wytworu demoliberalizmu, ale nieśmiało próbuje się obok silnych jeszcze globalnych instytucji stawiać nowe. Jedną z nich jest koncepcja lokalizmu, o którym w niezwykle ciekawym eseju pisze na łamach portalu Spiked - Joel Kotkin.
Ta w pewien sposób podobna do nacjonalizmu (pozbawionego jednak swych negatywnych konotacji) alternatywa wobec nieuchronnego jakby mogło się wydawać wyboru między nieograniczoną władzą korporacji, wielkiego biznesu, a państwa jest już zauważalna nie tylko w za oceanem, ale także w Europie. Najlepszym przykładem dążenia do zastąpienia, tam gdzie to możliwe, masowych instytucji i produkcji lokalną przedsiębiorczością i konkurencją, są ostatnie protesty w Holandii czy Francji. Lokalizm to nie tylko aspekty ekonomiczne ale także kulturowe, czyli prawa do poszanowania własnych wytworów, w opozycji do narzucanych odgórnie i globalnie.
Czy pewne tendencje i pojedyncze fakty ułożą się w całość i lokalizm stanie się rzeczywistą kontrpropozycją wobec globalizmu pokażą najbliższe lata. A poświęcić jej odrobinę uwagi powinni nie tyle politycy co lokalni przedsiębiorcy, bo to na nich właśnie opierać się ma ta diametralna zmiana.
Kandydat PiS na prezydenta. Decyzja coraz bliżej
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?