Lokatorzy na łasce gminy

Joanna Forysiak Magda Trepeta
Mieszkańcy kamienicy przy ulicy Prudnickiej w Nysie skarżą się na bezduszność nowego właściciela budynku.

Mieszkamy tu od 1957 roku, od czterdziestu czterech lat regularnie płacimy czynsz i naprawdę nie mamy dokąd pójść - mówią Helena i Antoni Petrykowie. - A nowy właściciel kamienicy grozi nam eksmisją, jeśli nie zgodzimy się na przyjęcie jego warunków, czyli jeśli nie przeprowadzimy się na trzecie piętro. W starym budownictwie to jest naprawdę wysoko, szczególnie, że jedno piętro ma prawie cztery metry.
Państwo Petrykowie zajmują przyznane im przez gminę trzypokojowe mieszkanie komunalne o powierzchni prawie 82 metrów kwadratowych na pierwszym piętrze w starej kamienicy nieopodal centrum miasta. W 1997 roku zdecydowali się wykupić je na własność. Złożyli w urzędzie miejskim stosowne dokumenty i czekali na wizytę rzeczoznawców, którzy mieli wycenić wartość ich mieszkania. Rzeczoznawców się nie doczekali, natomiast pewnego dnia pojawił się Jan Sieroń, który stwierdził, iż jest nowym właścicielem budynku przy ulicy Prudnickiej.

- Byliśmy zbulwersowani tym faktem - opowiada wzburzona córka państwa Petryków. - Według prawa powinno się nas powiadomić o tym pisemnie, tymczasem nie otrzymaliśmy żadnej informacji. Nie dano nam możliwości skorzystania z prawa pierwokupu, mimo że pierwszeństwo w nabyciu lokalu bez przetargu przysługuje najemcom. Sprzedając kamienicę, gmina nie tylko odebrała nam mieszkanie komunalne, ale po prostu sprzedała nas razem z budynkiem.
W piśmie skierowanym do mieszkańców kamienicy z 19 marca 1999 roku ówczesny burmistrz miasta, Janusz Sanocki, wyjaśnił motywację radnych: "Sprzedaż budynku z najemcami może istotnie budzić kontrowersje i niepokoje wśród lokatorów, niemniej jednak fakt, iż niemalże w centrum miasta pozostawał budynek zajęty zaledwie w jednej czwartej jego części, a koszty jego eksploatacji i wymaganych remontów znacznie przekraczały możliwości gminy, to tego typu prywatyzacja staje się zasadna, tym bardziej że jest zgodna z obowiązującym prawem".

- Burmistrz zapewniał nas solennie, że nie mamy się czego obawiać, gdyż chroni nas prawo. Tłumaczył, iż do końca 2004 roku czynsze nie zostaną uwolnione i nie będą przekraczały naszych możliwości finansowych - dodaje Helena Petryk.
Jan Sieroń kilkakrotnie przesyłał pisma wzywające lokatorów do opuszczenia dotychczas zajmowanego lokalu i przeprowadzenia się do mieszkania dwa piętra wyżej. - Właściciel tłumaczy to koniecznością remontu, twierdzi, że zalewamy pomieszczenia na dole, chociaż nic takiego nie ma miejsca, a mieszkanie jest zadbane. Jedyny nasz problem to nieszczelny przewód kominowy - wyliczają najemcy. - Sądzimy, że to tylko preteksty, żeby nas wyprowadzić, a mieszkanie zmienić w biura i wynająć po korzystniejszych cenach.
Sam właściciel nie zaprzecza, iż chciałby z posiadania budynku wyciągnąć wymierne korzyści materialne.

- Nie jestem instytucją dobroczynną. Gdyby na pierwszym piętrze umiejscowić biura, za metr kwadratowy powierzchni mógłbym wziąć nawet osiemnaście złotych - przedstawia swój punkt widzenia. - Zaproponowałem małżeństwu Petryków lokal zastępczy na trzecim piętrze o podobnym metrażu, jednak mimo kilkakrotnych wezwań nie chcieli się tam przenieść. Co mam zrobić? Od 1998 roku najemcy bezprawnie zajmują ten lokal, gdyż nie podpisali ze mną umowy, a przecież ochrony nie wezwę i siłą ich nie wyrzucę, bo to są w końcu starsi ludzie. Dlatego zdecydowałem się na wniesienie sprawy do sądu celem wyeksmitowania rodziny.
Od 1 sierpnia tego roku Jan Sieroń podniósł Petrykom czynsz o 200 procent i zapowiedział, że nie bierze odpowiedzialności ani za stan techniczny mieszkania, ani za bezpieczeństwo zamieszkujących go lokatorów. - My naprawdę nie możemy przenieść się na trzecie piętro. Ja i mój mąż jesteśmy emerytami, mamy 70 i 76 lat, mąż ma pierwszą grupę inwalidzką i po wylewie z trudem się porusza. Jak wejdzie na to trzecie piętro, to już go chyba stamtąd wyniosą - skarży się Helena Petryk. - Poza tym tamto mieszkanie ma 88 metrów kwadratowych, a czynsz za nie wynosi niemalże tysiąc złotych. Za co będziemy żyć? - Emerytury wydamy na opłaty, a potem... zęby w ścianę - podsumowuje gorzko Antoni Petryk.

- Mama także przeszła poważną operację serca, nie może się nadwyrężać - dodaje córka Małgorzata. - Tato ma uprawnienia kombatanckie, został nawet wpisany do księgi zasłużonych dla miasta Nysy, a teraz jako zasłużony trafi na ulicę. Rodzice z chęcią by się stąd wyprowadzili i pozbyli się wszystkich kłopotów, gdyby tylko gmina zapewniła im lokal zastępczy, nawet o połowę mniejszym metrażu.
W lutym 2001 roku poprzedni burmistrz, Janusz Sanocki, przyznał, iż Petrykom należy się mieszkanie komunalne i wpisał ich na listę oczekujących. Takich rodzin jest jednak w Nysie wiele. - Gdybyśmy mieli pieniądze, kupilibyśmy mieszkanie własnościowe, bo takich ofert jest dużo. Ale całe życie pracowaliśmy, aby móc zapewnić byt i dobry start w przyszłość naszym pięciorgu dzieciom. Teraz, na starość, zostaliśmy z niczym. Musimy czekać na łaskę gminy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska