Longin z wysokiego zamku

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Bezrobotny rencista został panem na zamku, jego kustoszem oraz przewodnikiem po ruinach. Gdy trzeba - zamienia się nawet w ducha.
Bezrobotny rencista został panem na zamku, jego kustoszem oraz przewodnikiem po ruinach. Gdy trzeba - zamienia się nawet w ducha. Krzysztof Strauchmann
Ma pod opieką zamek. 120 pokoi, 9 dziur w dachu i dwie kondygnacje zalanych wodą piwnic. Longin Staś. Bezrobotny rencista. Ostatni klucznik w Głogówku.

Gdy skończyły się dachówki, zaczął się dramat. Kilka lat temu proboszcz z Głogówka robił remont kościółka św. Mikołaja koło cmentarza. Na koniec pozwolił zabrać stare, niepotrzebne dachówki na zamek.

Zrobili 7 kursów polonezem i przywieźli trochę czerwonych karpiówek. Kiedy wiatr czy burza strącały z zamkowych dachów stare pokrycie, brali się do prac dekarskich. Wynosili dachówki po zrujnowanych klatkach schodowych na poddasze, wyciągali drabinę na szczyty, wdrapywali się na dach i wkładali kościelną dachówkę w zamkowe dziury.

Dwaj "konserwatorzy": 54-letni Longin Staś, bezrobotny rencista z chorym biodrem, oraz jego przyjaciel i pomocnik Jan Poręba, zwany nie wiadomo dlaczego Sobieskim.

- Na Sobieskiego zawsze mogę liczyć - mówi z uznaniem Longin Staś. - Na przykład, jak jest awaria światła w podziemiach, bo tam jest wilgoć i żarówki często się przepalają, albo się kable rozłączają. Bierzemy latarki, taśmy do klejenia i on mnie zabezpiecza.

Podziemia zamkowe też sami odgruzowali. Kilka ciężarówek odjechało z gruzem i szkłem po starych butelkach. Potem rozwiesili pod piwnicznym sklepieniem kable, podłączyli światło i tak powstała najbardziej atrakcyjna część trasy turystycznej.

Może oprócz górnego tarasu. Tam się idzie po marmurowych, kręconych schodach, wystających ze ścian. Metalową balustradę w tym miejscu złomiarze wycięli jako jedną z pierwszych na zamku, jeszcze w latach 80. Musiała być piękna.

Potem trzeba przejść po deskach położonych na poddaszu, z pięknym widokiem na misterną konstrukcję drewnianej więźby. Taras jest na samej górze, między wieżyczkami, z pięknym widokiem na szczyty Jeseników. Kiedyś Longin przyjmował na zamku turystę z Niemiec. Tajemniczy człowiek, trochę po pięćdziesiątce. Na tarasie wyjął z kieszeni starą fotografię i pokazał Longinowi. Zrobiona w 1939 roku na tym samym tarasie zamkowym, wtedy w pełni świetności. Na zdjęciu Adolf Hitler w otoczeniu oficerów w mundurach.

- Żałuję, że ten człowiek nie pozwolił mi zrobić odbitki tej fotografii, bo dziś nikt mi nie chce uwierzyć, jak to opowiadam. W książkach nic nie ma na temat pobytu Hitlera w Głogówku - mówi Longin Staś. - Ten niemiecki turysta pokazał mi swojego ojca na zdjęciu, oficera w mundurze SS. Mówił, że przed atakiem na Polskę we wrześniu 1939 roku führer przyjechał tu na naradę z dowództwem i że tu planował szczegóły napaści na Polskę.

Historia z pierwszej ręki

Longin Staś ma do historii szczególny stosunek. Woli żywą opowieść o ludziach i od ludzi zasłyszaną niż książkową suchą wiedzę. Kiedy na zamek przychodzą grupy turystów z przewodnikiem, chętnie go wyręcza.

Dla niego pierwszym przewodnikiem po zamku była pani Langford. Mieszkała w pobliżu i bosko gotowała. Longin jako mały chłopiec z Głogówka chętnie ją odwiedzał, a ona częstowała go smakołykami i opowieściami. Bo pani Langford była kucharką u Oppersdorffów, właścicieli zamku w Głogówku do roku 1945.

Pokazała mu dokładnie, co gdzie było w 120 pałacowych pokojach, gdzie 300 lat wcześniej mieszkał polski król Jan Kazimierz, gdy uciekł na Śląsk przed szwedzkim potopem. Gdzie komponował symfonie Ludwig van Beethoven, sprowadzony przez rozkochanego w muzyce ordynata.

Gdzie były kuchnie, spiżarnie, a gdzie w piwnicach trzymano wino. Opowiedziała o kaplicy, w której panowie modlili się za łowy, i o sąsiedniej komnacie, gdzie pili po powrocie z polowania. Pokazała mu też dziurę w podłodze komnaty od strony parku. Wyrwane deski, przez które widać głębokie, ciemne podziemne pomieszczenia.

- Tam był mały skarbiec, dwie ukryte pod podłogą komnaty - opowiada Longin Staś. - Kiedy nadchodził front, Oppersdorffowie ukryli tam cenne rzeczy z zamku: ubrania, sprzęty, szable, porcelanę. Rosjanie tego nie odkryli.

Dopiero po odejściu wojska ci ludzie, którzy tu za hrabiego pracowali i wiedzieli o skrytce, wyłamali wejście i zabrali wszystko. O szczegółach nie powiem, bo nie chcę mieć kłopotów. Kiedy Ruscy weszli w marcu 1945 roku do Głogówka, cały zamek był kompletnie umeblowany i wyposażony. Żołnierze spalili część sprzętów na dziedzińcu. Resztę rozkradli ludzie. Miejscowi, z Głogówka, z okolicznych wiosek. Do dziś nikt się nie przyzna, co wziął i co z tym potem zrobił. Zresztą tamto pokolenie już zmarło.

Starego hrabiego Hansa Wilhelma Oppersdorffa, XI ordynata Głogówka, Longin Staś widział dwa razy. Przyjechał z Niemiec w latach 70. i 80. Za drugim razem już jako staruszek na wózku. Młody Longin z chodnika widział, jak go z busa wynoszą i jedzie oglądać zamczysko.

To wtedy musiał powiedzieć miejskim władzom, że nie będzie się starał o zwrot posiadłości, bo ma w Niemczech dwa zamki i nie stać go na kolejny. Niech więc burmistrz miasta szuka sobie nowego właściciela. Takiego, którego stać na utrzymanie historycznej siedziby.

- Dwa lata temu przyjechał do Głogówka najmłodszy syn hrabiego z trójką swoich dzieci - opowiada Longin. - Usłyszałem, jak ktoś wszedł na dziedziniec i mówi coś do dzieci po niemiecku, więc podszedłem i tłumaczę, że zamek należał do rodu Oppersdorffów. A on mi odpowiada, że jest synem hrabiego Oppersdorffa.

Przeszedł wtedy z dziećmi cały zamek, od tuneli po górny taras. Choć urodził się już po wojnie w Niemczech, znał wszystkie pomieszczenia. Pokazywał dzieciom, gdzie co było, kto gdzie mieszkał. Pokazywał stare fotografie, jak były umeblowane pokoje.

Lekka skłonność do fantazji

Burmistrz Głogówka tak długo szukał nabywcy dla zabytku, aż go wreszcie znalazł w 2005 roku. Budowlę z parkiem kupił Robert Majcherowski, przedsiębiorca spod Częstochowy. Zatrudnił najpierw jednego z mieszkańców jako dozorcę.

Potem zastąpił go ktoś przyjezdny. Pięć lat temu Majcherowski zaproponował Longinowi, żeby został klucznikiem, stróżem, dozorcą. A Longin sam dodatkowo dopisał sobie etat nieformalnego przewodnika po zabytku.

Początkowo przedsiębiorca co miesiąc, regularnie, przekazem pocztowym przysyłał Longinowi 200 złotych. Listonosz szedł na zamek i wręczał dozorcy pieniądze na drobne naprawy albo na węgiel zimą. Kiedy się okazało, że nowy burmistrz Głogówka w sądzie zażądał zwrotu posiadłości, bo nabywca nie wywiązuje się z obiecanych remontów, Majcherowski przestał wysyłać pieniądze do Głogówka. Klucznikowi zostało tylko to, co turyści z dobrej woli mu zostawią za barwne opowieści o historii.

Od września ubiegłego roku zamek znów należy do miasta. Burmistrz Longina ani nie wygonił, ani nie zatrudnił. Więc siedzi dalej i pilnuje za darmo. Latem ma siedzibę pod krużgankami na dziedzińcu, skąd jest bliżej do turystów.

Ma tam swoją małą ekspozycję zamkowych szpargałów i zbiór kopii starych fotografii. Na zimę przenosi się do komnaty na piętrze, gdzie jest zachowany piec kaflowy i szyby w oknach. Bo na zamku w Głogówku większości szyb już od dawna nie ma.

Longin Staś zanim zachorował na biodro i dostał niewielką rentę, pracował 8 lat w Niemczech. W wolnych chwilach jeździł tam po okolicach i zwiedzał zabytki. Podpatrzył żywe atrakcje muzeów na zamkach takich jak ten. Zainspirował się. W Głogówku dla turystów wychodzących z podziemi przygotował przebranie.

W białym prześcieradle, z kosą wyskakuje z ciemnego korytarza i straszy. Turystki piszczą. Przyjeżdżają też do Głogówka młode pary na sesje fotograficzne. Robią sobie zdjęcia w ślubnych strojach w kaplicy myśliwskiej na tle fresków na suficie, albo przy marmurowym kominku. Czasem proszą Longina, żeby pozował razem z nimi.

Pewien fotograf chętnie przywozi tu kandydatki na miss. Robi im sesje zdjęciowe i każe paradować w bikini po zrujnowanych wnętrzach. Longin dyskretnie zostawia ich wtedy samych. Przyjeżdżają też poszukiwacze skarbów. Dwóch takich wykorzystało moment, gdy Longin chodził z inną grupą. Wyciągnęli z plecaka wykrywacz i spenetrowali podziemia. Znalazł ich dopiero na poddaszu.

Między belkami z drewna detektor pokazał ukryty skórzany mieszek i sześć sztuk małych monet. Nie wie jakich, bo zabrali ze sobą. Przychodzą turyści z Niemiec, a ostatnio też z Czech. Ci ostatni nie mogą pojąć, jak to się w Polsce marnuje taki zabytek. U nich tego nie ma. U nich państwo dba o zamki.

- Siedzę tu do wieczora, a po zmroku zamykam bramę i wracam do swojego domu - opowiada Longin. - Sprzątam butelki po pijakach, którzy wchodzą przez płot. Sam na wiosnę sadzę kwiaty w trzech klombach. Staram się, żeby to jakoś wyglądało… Wolę być tutaj, nawet w puste zimowe dni, niż siedzieć samotnie w mieszkaniu albo wystawać na Rynku. Podoba mi się tutaj. Nawet zimno mi nie przeszkadza. Kocham to miejsce.

- Dogląda zamku, alarmuje, jak tylko coś złego się dzieje w budynku. Ja uważam, że jest bardzo pożyteczny - podsumowuje pracę Longina Stasia dyrektor Muzeum Regionalnego w Prudniku Aleksander Devosgeus Cuber. - Mam do niego zaufanie, bo jak proszę, żeby gdzieś nie chodzić, nie wprowadzać turystów, to tego nie robi. To dobry człowiek, lojalny i uczciwy. Jego barwne opowieści przejawiają lekką skłonność do fantazji, ale komu to właściwie przeszkadza?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska