Lot szybowcem nad Opolem

fot. Andrzej Jagiełła
- Do podstawy chmur mamy jakieś 250 metrów - mówi Zbyszek. Po chwili szybowcem wstrząsają delikatne drgania. To turbulencje.
- Do podstawy chmur mamy jakieś 250 metrów - mówi Zbyszek. Po chwili szybowcem wstrząsają delikatne drgania. To turbulencje. fot. Andrzej Jagiełła
Latanie szybowcem jest jego sposobem na życie, na wypełnienie wolnego czasu. Zbyszek Kunas spędził w powietrzu ponad siedem tysięcy godzin.

Lina wyciągarki naprężona. Odruchowo dociągam pasy bezpieczeństwa. Kadłubem "Puchacza" wstrząsa lekkie szarpnięcie. Nabieramy prędkości, sunąc po murawie lotniska niczym łyżwa po lodzie. Słychać lekki jęk konstrukcji szybowca i... świst powietrza wdzierającego się do kabiny przez niewielki lufcik. Ziemia ucieka gdzieś w tył z zawrotną prędkością.

Po chwili czuję się jak wystrzelony z procy. Ciało kilkakrotnie zwiększa ciężar. Niewidzialna siła wciska w plastikowy fotel, którego oparciem jest spadochron ratunkowy. Miarowo popiskuje elektroniczny sygnalizator nabierania wysokości.
- Ile mamy?
- Wznoszenie dwanaście metrów na sekundę - słyszę głos Zbyszka za plecami.

Przed nami otwiera się niebo. Nagle zwalniamy. Wskazówki przyrządów zatrzymują się na chwilę.
- Lina wyczepiona! - przez radio dociera informacja od kolegi obsługującego wyciągarkę.

Wolny jak ptak

Od kilku minut "wisimy" w powietrzu, szukając prądów wznoszących. Nie opadamy. W przeciwnym wypadku zrobilibyśmy jeszcze kilka kręgów nad lotniskiem, by wylądować. Ale nie ze Zbyszkiem. Jak ptak wyczuje niewidzialną siłę, która uniesie w górę szybowiec, ważący razem z nami ponad sześćset kilogramów.

- To zaledwie promil wagi dużych samolotów pasażerskich, tyle że bez napędu - mówi Zbyszek. - Szukamy noszenia. Teraz mamy zaledwie 0,6 metra na sekundę. To niewiele, ale nie opadamy.

Szybowiec przechylony na lewe skrzydło wkręca się spiralą w górę. Pod chmury. W kabinie delikatnie popiskuje elektroniczny wskaźnik wznoszenia.
- Gdyby zamilkł, to by oznaczało, że spadamy - żartuje Zbyszek. - Teraz mamy średnią 0,8 metra na sekundę. To niewiele, ale...

Kręgi są coraz ciaśniejsze. Lewe skrzydło szybowca tnie powietrze na tle ziemi. Prawe uciekło gdzieś w słońce. Wskaźnik wysokościomierza mozolnie przesuwa się po tarczy, mijając kolejne kreski podziałki.
- Do podstawy chmur zostało nam jakieś 250 metrów - informuje pilot...
Szybowcem wstrząsają delikatne drgania. Turbulencje dają znać o sobie. Jesteśmy na obrzeżu chmury.
- Tu spotykają się ciepłe i zimne masy powietrza - informuje Zbyszek. - Stąd te wyczuwalne drgania.

Kolejny ciasny zakręt i po kłopocie. Wskaźniki pokazują wznoszenie prawie cztery metry na sekundę. Mijamy barierę 1000 metrów. Przed nami rozpościera się niesamowity widok ugiętego w pałąk horyzontu. Radiostacja rozbrzmiewa rozmowami innych pilotów.

- Odchodzę w prawo, bo tu nic nie ma, nawet zerówki noszenia - słyszę czyjś głos.
- Ja złapałem kilka metrów i jeszcze pod tą chmurą posiedzę - odpowiada drugi głos.

Zbyszek się śmieje i komentuje krótko:
- Rozgadała się Polska w powietrzu...

Zbyszek pasją latania zaraził się przypadkiem.
- W szkolnej gablocie zobaczyłem zdjęcia lotnicze i zaproszenie do szkolenia w skokach spadochronowych i szybownictwie na lotnisku w Polskiej Nowej Wsi. Zaciekawiło mnie to i w czasie wakacji zgłosiłem się na obóz szkoleniowy. Miałem wtedy 16 lat. Pierwszy samodzielny lot odbyłem 14 lipca 1981 roku.

Wychodzimy spod kolejnej chmury i przeskakujemy nad Opole. Pod nami Kanał Ulgi. Jego brzegi jak mrówki obsiedli wędkarze. Krążymy chwilę, by zrobić kilka zdjęć i nabierając prędkości odlatujemy w kierunku lotniska.

Co jest takiego w lataniu, co sprawia, że uzależnia jak narkotyk?
- Na początku ciekawość, chęć sprawdzenia jak to jest, tam w górze - zwierza się Zbyszek. - Potem trudno bez tego żyć. Bez uczucia wolności i swobody, z jaką można poruszać się w przestworzach. Czasem jest to potrzeba sprawdzenia się w ekstremalnych sytuacjach i doskonalenia umiejętności.

Silnik? Odpadł

W swojej karierze pilota Zbyszek miał wiele zabawnych sytuacji. Leciał szybowcem z Opola do Jeleniej Góry. Na dolocie do lotniska pogorszyła się pogoda i musiał lądować na polu obok małej wioski. Zbiegli się zaciekawieni mieszkańcy, a na ich pytanie, gdzie jest silnik, zażartował: odpadł. Potem tego żałował. Przez trzy godziny kilkunastu ludzi szukało na polach silnika. Nie przyznał się do żartu.
- Bałem się, że mnie zlinczują - wspomina Zbyszek.

W tym momencie przed nami załopotał duży ptak. Jastrząb albo orzeł, błotniak stawowy gniazdujący w rejonie widocznych przed nami stawów niemodlińskich. Piloci opolskiego aeroklubu spotykają go często, krążąc w prądach wznoszących.

- Tak jak my szukają noszenia - mówi Zbyszek. - Są cwane, bo widząc krążący szybowiec, wiedzą, że jest w kominie termicznym.
- Próbują się zabrać na gapę, siadają na skrzydle?
- To raczej niemożliwe - śmieje się pilot. - Za szybko się poruszamy. Ale często jest tak, że ptak i szybowiec krążą na jednym pułapie, łapiąc noszenie. Raz zaatakował mnie bocian. Najwyraźniej bronił swojej przestrzeni powietrznej. Niestety, nie zdołałem go ominąć i tragicznie się to dla boćka skończyło.

Spotkania

Sylwetka

Zbyszek Kunas jest pilotem, instruktorem szybowcowym Aeroklubu Opolskiego. Gdy zapina pasy w kabinie szybowca, na jego twarzy zawsze pojawia się uśmiech. Wygląda to tak, jakby przypinał sobie skrzydła do pleców. Jako jeden z niewielu w Polsce spędził w powietrzu ponad 7 tysięcy godzin. Licząc z dojazdem na lotnisko i oczekiwaniem na warunki termiczne, daje to razem trzy lata. Koledzy piloci nazywają go killerem resursów (liczba wylatanych przez szybowiec godzin, po której jego konstrukcja musi przejść przegląd techniczny dopuszczający do dalszej eksploatacji). Potrafi utrzymać szybowiec w powietrzu sześć, a nawet dziesięć godzin w sytuacji, gdy inni piloci zawracają na lotnisko lub lądują w przygodnym terenie, nie potrafiąc znaleźć komina termicznego. Lata w każdy warunkach, kierując się tak nieznanym dla innych wyczuciem żywiołu, jakim jest powietrze.

Rozmowę przerywa pojawienie się pod nami niebieskiego skrzydła paralotni. Szybowiec przechyla się w ostrym zakręcie, nabiera prędkości. Tniemy powietrze 100, 110, 120 kilometrów na godzinę. Schodzimy do pułapu, na którym krąży paralotniarz. W bezpiecznej odległości mijamy go szerokim łukiem. Niesamowity widok. Dwa cięższe od powietrza urządzenia krążące obok siebie.
- Popatrz, zwykła szmata, a lata - słyszę słowa pilota.

Wygięta w pałąk czasza unosi pod sobą lotniarza na kilkudziesięciu cienkich linkach. To najtańszy sposób na realizacje marzeń Ikara. Nic jednak nie zastąpi szybowca. Kilkanaście minut potem lecimy na kolejne spotkanie. Gdzieś w okolicach Niemodlina krąży "Pirat". Umawiamy się na spotkanie.

- Widzisz go? - pyta Zbyszek. - Jest przed nami, nieco z prawej strony.
Wpatruję się w mozaikę chmur, pośród których majaczy sylwetka szybowca. Jednoosobowy "Pirat" pilotowany przez strażaka z Komprachcic.
- Wyrównaj lot - mówi do niego Zbyszek. - Będziemy nad tobą.
"Puchacz" nabiera prędkości. Mijamy się z "Piratem" na różnych wysokościach.

- Utrzymuj stałą prędkość, bo podejdziemy do ciebie od tyłu - Zbyszek przekazuje informację strażakowi. Zrównujemy wysokości. Ogon "Pirata" mamy z lewej strony. Szybowce przez chwilę lecą prawie skrzydło w skrzydło. Kurczę, ale to jest wrażenie.
- Odchodzę w lewo - informuje strażak. My odbijamy w prawo.

Czas na skok adrenaliny

Znowu krążymy pod chmurą. Wspinamy się spiralą na 1200 metrów.
- Jak sobie radzisz z przeciążeniami? - pytam Zbyszka.
- Właściwie tego nie odczuwam. To kwestia wytrenowania i przyzwyczajenia organizmu. W lataniu termicznym nie jest praktycznie wyczuwalne. Jedynie kręcąc wyczynowo akrobację, jest się narażonym na przeciążenia nawet do 10 G. Na krótko traci się wówczas wzrok. Przytrafiło mi się to, kiedy kręciłem akrobację z jednym z najlepszych pilotów Polski.

Nie wszystkie konstrukcje szybowców są do tego przeznaczone. Nasz "Puchacz" wytrzymuje niektóre elementy akrobacji. Dlatego nabieramy prędkości, by wykonać pętlę nad lotniskiem. Przy 180 km na godzinę czuję, jak Zbyszek ściąga do siebie drążek sterów i gwałtownie zadziera dziób "Puchacza". Świat wiruje przed oczami. Skrzydła szybowca wyginają się na całej długości. Moje pole widzenia zamyka się w niewidocznej kuli. Lecimy prosto w słońce. Potem ziemia styka się z horyzontem do góry nogami. Ważę trzy, może cztery razy więcej, wciśnięty w kadłub. Przez chwilę spadamy pionowo. I... kolejna pętla, przewrót na bok i kierujemy się na lotnisko.
Jeszcze tylko niski przelot nad hangarem, zwrot i wyrównujemy lot, by podejść do lądowania. Na starcie czekają na Zbyszka uczniowie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska