Targi nto - nowe

Lubsza na raty

Jarosław Staśkiewicz
Lubsza leży dziesięć kilometrów od Odry. W nocy z 10 na 11 lipca 1997 roku woda wdarła się do tamtejszych domów.

Kiedy zobaczyliśmy, że woda płynie z Dobrzynia, wszyscy byli kompletnie zaskoczeni - przypomina sobie noc sprzed pięciu lat Kazimierz Kotyński z Lubszy. Odra przerwała wały, popłynęła swoim starym korytem, zatapiając po drodze Nowe Kolnie, Czepielowice, Dobrzyń i Błota, a kiedy wodzie nie wystarczyło miejsca w dawnej dolinie, zaczęła rozlewać się po całej gminie, docierając do Kościerzyc, Szydłowic, Lubicza, Śmiechowic, Lubszy... I właśnie wtedy ogarnęła dom państwa Kotyńskich.

Rano cała południowa część gminy była już pod wodą. Wtedy zaczęła się wielka tułaczka Marii i Kazimierza Kotyńskich. W sierpniu ze szkoły w Mąkoszycach przenieśli się do barakowozu postawionego na podwórku własnego domu.
Wybudowany w 1812 roku dom po powodzi nie nadawał się do remontu. - I rozebrali go, mimo że to prawdopodobnie był zabytek - dodaje Kotyńska.
Nie mieli już domu, więc przeprowadzili się z dwiema córkami do regipsowego domku, który gmina ustawiła koło kościoła w centrum wsi. Przeprowadzkę doskonale pamięta nawet mała Gosia, bo odbyła się ona w Wigilię 1997 roku. Tam spędzili kolejne trzy lata. Dopiero prośby słane do nowego wójta przyniosły skutek i w 2000 roku Kotyńscy powrócili na stare śmieci. Otrzymane od gminy dwa połączone kodalowskie domki stoją w tym samym miejscu, gdzie przez 200 lat stał murowany dom.

- Liczymy, że to tymczasowy dom, ale nie bardzo jest za co wybudować nowy. Mieliśmy propozycje, żeby zamieszkać w Lewinie, Skarbimierzu, a nawet w Bąkowicach. Ale ja tutaj się urodziłem i tutaj chciałbym spędzić resztę życia. Na razie przymierzam się do wymalowania wnętrz, założenia rynien. Potem potrzeba będzie zbudować ganek, bo inaczej to po każdej zimie drzwi nadają się do wymiany. Ale mimo wszystko nie narzekam. Mamy gdzie mieszkać i to jest najważniejsze - mówi pogodnie pan Kazimierz.
- W całej gminie widać pięknie odnowione i odmalowane domy - podkreśla Wojciech Jagiełłowicz, wójt Lubszy. - I jeśli nie byłoby tej powodzi, to pewnie ludzie tak szybko nie remontowaliby ich. Ale jest też druga strona medalu: większość mieszkańców zaciągnęła kredyty powodziowe. I teraz jest tragedia.

Kredyty powodziowe pomogły odbudować gminę, a teraz stają się kulą u nogi jej mieszkańców. - Ludzie potracili pracę i jak nie ma w domu na chleb, to skąd wziąć 100, 200 czy 300 zł na raty? - pyta Jagiełłowicz.
- Jakbym miała pracę, to nie wzięłabym tego kredytu - mówi pani Zofia z Szydłowic. - Ale po powodzi zachorowałam i dostałam niewielką rentę. A do spłacenia miałam akurat różne pożyczki na telewizor, wersalki, meble. To wszystko utonęło, ale raty trzeba było spłacać jeszcze długo po powodzi. Więc żeby wyremontować dom, musiałam wziąć ten kredyt. I teraz zostaje mi 100 zł miesięcznie na życie.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska