Targi nto - nowe

Ludzie, którzy chcą uciec. Znikają, jakby ktoś wymazał ich gumką

Dorota Kowalska
123RF
Był człowiek, nie ma człowieka. Nie wiadomo, co się z nim stało. Sam uciekł, bo nie miał sił, czy ktoś go uprowadził albo zrobił krzywdę? Często znika na zawsze, czasem się odnajduje, jak Izabela, której losem interesowała się cała Polska. Jechała po ojca do szpitala. W drodze miał jej się zepsuć samochód. Zostawiła w nim telefon. Wzięła ze sobą dokumenty. Odnalazła się po jedenastu dniach od zaginięcia. Jest cała i zdrowa. Nie chce kontaktu z rodziną

Spis treści

Poszukiwania Izabeli na autostradzie

Izabela, ładna 35-latka: długie włosy, szczuplutka, piękny uśmiech. W piątek, 9 sierpnia zaraz po pracy kobieta wyruszyła z niewielkiej wsi Kruszyn do Wrocławia. Miała odebrać ze szpitala ojca. Około godz. 19.40 zadzwoniła do niego. Powiedziała, że zepsuł jej się samochód. Stała na pasie awaryjnym w okolicach wsi Kwiatów. W każdym razie tam później rodzina znalazła jej białą skodę citygo. W środku leżał telefon 35-latki. Ona i biały plecak z dokumentami zniknęły. Rodzina i śledczy natychmiast rozpoczęli poszukiwania kobiety. Nic. Za to coraz więcej znaków zapytania.

Mąż kobiety, Tomasz, mechanik samochodowy, stwierdził, że jej samochód był niedawno naprawiany. Izabela, oprócz ojca, do nikogo innego nie zadzwoniła. Po godzinie od tego połączenia, kiedy ten do niej zadzwonił, przyznała, że nadal nie załatwiła lawety. Dlaczego nie wezwała pomocy? Na co albo na kogo czekała? Ktoś ją porwał? Sama postanowiła zniknąć?

Wiadomo, że z mężem byli w separacji. Nie mieszkali razem, ale mieli ze sobą kontakt. Mąż kobiety zapewniał, że nadal się kochali, ale chcieli od siebie odpocząć. Czekał na żonę. Nie wierzył, że mogłaby sama chcieć zniknąć, bo „za bardzo kocha swoich rodziców”. Może jednak odeszła? Należała do Świadków Jehowy, a ci bardzo rygorystycznie podchodzą do rozwodów. Nie, twierdził, nie ona.

Mnożyły się pytania. „Fakt” dotarł do zaskakujących ustaleń. Ponoć samochód Izabeli wcale nie był zepsuty. Zanim policjanci dojechali na miejsce, znajomi wysłani przez ojca kobiety uruchomili wóz i odjechali nim. Śledczy nie komentowali tych informacji, na razie skodę citygo badają biegli.

W sobotę, 17 sierpnia, autostrada A4 została zamknięta. Wprowadzono na nią psa tropiącego. Jak dowiedział się „Fakt”, trzeba było wprowadzić zwierzę również na pasy w kierunku przeciwnym, niż jechała Izabela. Jakby sprawdzano, czy kobieta nie odjechała właśnie tam. Co ciekawe, jedna z tarocistek zapewniała, że Izabela może przebywać za granicą i należałoby jej szukać w odwrotnym kierunku niż ten, w którym się udawała.

Mąż kobiety w mediach twierdził, że od policji wie, iż jest ona w posiadaniu filmu, który nadaje sprawie nowe światło i może doprowadzić do przełomu. Dolnośląska policja nie potwierdziła tych rewelacji.

- Ze względu na dobro śledztwa nie mogę mówić o wszystkich rzeczach, które wiem. Moim zdaniem istotne są dwie hipotezy: została uprowadzona na tej autostradzie albo dobrowolnie wsiadła do czyjegoś auta i się oddaliła, by rozpocząć nowe życie - mówił Onetowi detektyw Tomasz Szewc z Detektywistycznego Biura Śledczego z Wrocławia zaangażowanego w poszukiwania.

Według detektywa, gdyby doszło do jakiegoś tragicznego zdarzenia w promieniu kilku kilometrów, to pewnie ciało byłoby już odnalezione. - Dziwić też może fakt, że od momentu zepsucia auta na autostradzie do ostatniego telefonu pani Izabeli minęła godzina. Przez ten czas nie zadzwoniła po pomoc drogową. To przepraszam, ale co ona robiła przez godzinę w zepsutym aucie? Może na kogoś czekała - analizował detektyw.

Co działo się z Izabelą?

W poniedziałek, 19 sierpnia, Prokuratura Rejonowa w Bolesławcu wszczęła postępowanie w sprawie jej zaginięcia.

- Prokurator po dokonaniu analizy akt podjął decyzję, że w tej sprawie zostanie wszczęte śledztwo w kierunku art. 189 par. 1 kk, czyli pozbawienia innej osoby wolności - przekazała w rozmowie z Wirtualną Polską prok. Ewa Węglarowicz-Makowska, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze. - Jednak nie jest to jedyna wersja, bo dotychczas wykonane czynności nie pozwalają nam ustalić, co się z nią stało - równie wiarygodną wersją może być to, że uciekła, mogło dojść do samobójstwa, zabójstwa - podkreśliła prokurator, dodając, że „na chwilę obecną żadnej wersji nie można wykluczyć”.

Rysopis oraz zdjęcie kobiety opublikowano na stronie internetowej bolesławieckiej policji.

„Jeśli ktoś zauważy tę kobietę, ma informacje, co wydarzyło się z nią na autostradzie czy też kamera w jego samochodzie zarejestrowała moment, kiedy kobieta właśnie zjeżdża na pobocze, to będziemy wdzięczni za takie informacje. Wszystkie sygnały, które wpływają od momentu publikacji komunikatu, weryfikujemy i sprawdzamy” - apelowała dolnośląska policja.

Dzień później Izabela zapukała do drzwi swoich znajomych w Bolesławcu. Ci powiadomili o tym śledczych. Kobieta złożyła oświadczenie, żeby nie informować o jej miejscu pobytu. Nie chce kontaktu z rodziną. 35-latka została przewieziona do szpitalu. Jej stan jest dobry, przechodzi badania. Pytań nie brakuje, właściwie wciąż są te same. Może jednak ktoś ją porwał? Może odeszła sama? Jeśli tak, przed czym albo przed kim uciekała?

Takie historie przecież się zdarzają. Czasami ludzie wybierają ucieczkę, niekiedy szczegółowo ją planują, innym razem działają pod wpływem chwili. Wkładają plecak i wychodzą z domu, zostawiają w nim problemy, także swoich bliskich. Zaczynają nowe życie, nie szukają kontaktu z rodziną.

Zaginięcie rodziców nastolatków w Warszawie

„Chłopcy jesteście dzielni, poradzicie sobie w życiu, jesteśmy z Was dumni” - napisali rodzice do swoich nieletnich synów, jeden miał 17 lat, drugi 14. Wyszli z mieszkania w środku nocy z 20 na 21 maja 2023 roku, chłopcy byli w łóżkach, spali. Przez następne dni nie kontaktowali się z dziećmi, żadnego telefonu, esemesa. Nastolatkami zaopiekowała się rodzina i to ona zgłosiła policji, że Aneta i Adama J. zaginęli.

W ciągu kolejnych dni parę widziano w jednym z tatrzańskich schronisk, potem na terenie Słowacji. Miesiąc po opuszczeniu mieszkania na warszawskim Mokotowie pojawili się w czeskiej Pradze, dokładnie w jednym z największych praskich parków - Letenskie sady. To popularne miejsce, można nim dojść do zamku Hradczany. Tu zatrzymali ich śledczy. Nie tłumaczyli się z tego, co zrobili, nie podali powodów swojej ucieczki i pozostawienia dzieci bez opieki. Chcieli wrócić do kraju.

Dlaczego zostawili swoje stare życie? Dorośli najczęściej uciekają przed problemami finansowymi, rodzinnymi, zdrowotnymi. Nie wytrzymują „ciśnienia”, tempa życia, stresu, odpowiedzialności, która na nich ciąży. W pewnym momencie „dochodzą do ściany”. Kobiety często uciekają przed partnerem, który stosuje wobec nich przemoc fizyczną i psychiczną.

Ucieczka Judith Bello

Judith Bello, żona i matka dwójki dzieci zniknęła w wieku 28 lat. Jej porzucony samochód znaleziono w Stanwood, w stanie Waszyngton. Policja rozpoczęła poszukiwanie kobiety, nic - jakby zapadła się pod ziemię. W 2011 roku okazało się, że mieszka w Południowej Kalifornii z nową rodziną. Jak potem tłumaczyła, odeszła od rodziny, bo mąż wciąż się nad nią znęcał. Niemal identyczna historia z Kanady - w 1961 roku Lucy Ann Johnson zniknęła z domu w Surrey, mieście leżącym w prowincji Kolumbia Brytyjska, w dystrykcie regionalnym Greater Vancouver. Pozostawiła męża Marvina i 8-letnią córkę Lindę. Śledczy myśleli, że padła ofiarą przestępstwa, szukała nawet ciała Lucy Ann na podwórku jej domu. Po 52 latach Lucy spotkała się ze swoją córką. Powiedziała jej, że odeszła, bo mąż, ojciec Lindy, ciągle ją wykorzystywał.

- Po kilku miesiącach od zaginięcia można się pokusić o analizę sprawy. Zawsze trzeba rozpatrywać kilka wersji, zanim wyłoni się wersję ostateczną. Trzeba zakładać, że ktoś mógł popełnić samobójstwo, ktoś mógł uciec od rodziny, zmienić dotychczasowy tryb życia. Trzeba zbadać życie człowieka zaginionego, sprawdzić, czy już wcześniej znikał, czy ma jakieś choroby, schorzenia. Jest szereg informacji, które należy posiadać zabierając się do takiej sprawy - mówił mi Bogdan Michalec, współtwórca i długoletni szef krakowskiego Archiwum X. I podkreślał, że ucieczki przed dotychczasowym życiem wcale nie są rzadkością.

Jak ukrywała się Petra Pazsika?

Petra Pazsitka miała 24 lata i studiowała informatykę na politechnice w Niemczech. Mieszkała w akademiku, ale często odwiedzała swoich bliskich. Uchodziła za spokojną, pilną studentkę. 26 lipca 1984 roku miała pojechać do rodziny. Po drodze wstąpiła kupić prezent dla brata, potem poszła jeszcze do dentysty. I tu ślad się urywa. Studentka zniknęła bez śladu. Policja rozpoczęła poszukiwania. Nic, żadnych tropów. Po trzech latach od zaginięcia Petry aresztowano Guntera K., 19-letniego pomocnika stolarza, który przyznał się do zamordowania dziewczyny. Dwa lata później Pazsitka została oficjalnie uznana za zmarłą.

W 2015 roku pewna 55-latka sama zgłosiła się na posterunek policji, twierdząc, że jej mieszkanie zostało obrabowane. Policjantom, którzy przyjechali na wezwanie przyznała, że nazwisko na drzwiach nie należy do niej, a ona sama nazywa się Petra Pazsitka. Pokazała też stary, nieważny już dowód osobisty. Pazsitka spędziła w Duesseldorfie ostatnich 11 lat. Wcześniej mieszkała w innych miastach w zachodnich Niemczech.

Przez 31 lat żyła bez ubezpieczenia społecznego, prawa jazdy, paszportu i konta bankowego. Zaplanowała swoje zniknięcie: odkładała pieniądze, wynajęła nowe mieszkanie. Pazsitka nie chce rozmawiać z dziennikarzami ani swoją rodziną. Nie chce powiedzieć dlaczego wybrała ucieczkę od starego życia.

Co się stało z rodziną Bogdańskich?

Tyle że zdarzają się sprawy naprawdę trudne, dziwne, skomplikowane, w których zaginieni się nie odnajdują. Choćby rodzina Bogdańskich ze Starowej Góry. Policjanci mówią, że takiego zaginięcia nie było w Polsce od czasów zakończenia II wojny światowej. W kwietniu 2003 roku ostatni raz widziano: Krzysztofa Bogdańskiego, jego żonę Bożenę, matkę Danutę i dwójkę jego dzieci: Małgosię i Jakuba. Wtedy Bożena rozmawiała ze swoją siostrą Danutą. Powiedziała, że ma kłopoty. Ale przez telefon nie chciała rozmawiać o szczegółach. Miała opowiedzieć wszystko, kiedy się spotkają. Danuta pojechała do siostry, ale jej nie zastała. Później do Starowej Góry przyjechał Tadeusz, ojciec Danuty i Bożeny. Spotkał zięcia. Ten tłumaczył mu, że córka wyjechała do Wrocławia. Bogdańscy mieli założyć biuro turystyczne, a tam organizowano kurs przygotowujący do jego prowadzenia. Bożena miała wziąć w nim udział. Zabrała ze sobą ich dzieci: 16-letnią wtedy Małgosię i 12-letniego Kubę. Przy okazji mieli zwiedzić Wrocław i okolice. Krzysztof rozmawiał jeszcze telefonicznie ze szwagierką. Z Wrocławia mieli jechać do Niemiec na święta, do wspólnej przyjaciółki jego i żony. Danuta się uspokoiła, nie przypuszczała, że wtedy ostatni raz rozmawiała z Krzysztofem.

Jeszcze tydzień po wyjeździe Bożeny i dzieci, Krzysztof był widziany w Starowej Górze. Jedna z sąsiadek opowiadała, że w Wielki Piątek rozmawiała z nim przez ogrodzenie. Nie zauważyła w jego zachowaniu niczego dziwnego. Jej też powiedział, że Bożena i dzieci są we Wrocławiu. Jego matka miała przebywać u znajomych poza Łodzią. On sam tego dnia malował ściany na strychu.

Wielkanoc minęła, a Bogdańscy nie dawali śladu życia. Zaniepokojona Danuta zadzwoniła do przyjaciółki z Niemiec, z którą Bogdańscy mieli spędzić święta. Nie było ich. Wtedy zawiadomiła policję o zaginięciu bliskich. Był 8 maja 2003 roku.

Policjant z wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi, który prowadził tę sprawę w czasie swojej wieloletniej pracy w policji, nie spotkał się z takim zaginięciem.

- W rozwiązanie zagadki włożyliśmy kawał porządnej, policyjnej roboty, ale na razie efekty są marne - mówił nam policjant. - Ich sprawa zajmuje pięć tomów policyjnych akt, po dwieście do trzystu stron każda.

Bogdańscy byli normalną rodziną. Powodziło im się nieźle. Krzysztof prowadził firmę. Sprowadzał z zagranicy części komputerowe. Interes kwitł. Wybudowali dom, kupili volvo s70 warte wówczas kilkadziesiąt tysięcy złotych. Dzieci uczyły się w prywatnych szkołach. Szczęście nie trwało jednak wiecznie. Polski rynek zaczął zalewać sprzęt komputerowy sprowadzany z Chin. Jednoosobowa firma Krzysztofa nie była w stanie wygrać z konkurencją. Wtedy mężczyzna zaczął handlować pirackim oprogramowaniem do Play Station i Wizji TV na giełdzie ze sprzętem elektronicznym na stadionie Łódzkiego Klubu Sportowego. Problemy finansowe były coraz większe, a Bogdańscy dalej chcieli żyć na poziomie, do którego zdążyli się przyzwyczaić. Zaciągali kredyty, pożyczali pieniądze od bliższych i dalszych znajomych. Krzysztof zaczął też grać na internetowej giełdzie finansowej, nie zawsze dopisywało mu szczęście. Policjanci obliczyli, że przed zniknięciem jego zadłużenie mogło sięgnąć miliona złotych.

Co się stało z Bogdańskimi? Policja rozważała wszystkie możliwości. Zaczęli od najgorszej, która zakłada, że rodzina została zamordowana. W ich domu przeprowadzono ekspertyzy biologiczne przy udziale lamp ultrafioletowych. Przekopano całą działkę. Wykorzystano kamery termowizyjne i sondy. Psy szkolone w poszukiwaniu zwłok sprawdziły ogromny teren wokół posiadłości Bogdańskich. Nie znaleziono żadnych śladów. Policjanci wykluczyli też tak zwane rozszerzone samobójstwo. Najbardziej skłaniają się ku innemu rozwiązaniu zagadki. Ich zdaniem zniknięcie rodziny zostało szczegółowo zaplanowane. Zaginęli, by rozpocząć nowe życie. Nie jest przypadkiem, że przed zniknięciem zgromadzili dużą sumę pieniędzy. Krzysztof Bogdański sprzedał też swoje volvo za 60 tysięcy złotych. Wkrótce po zaginięciu rodziny okazało się, że kilka banków jest bardzo zainteresowanych odnalezieniem Krzysztofa, jego żony i matki. Pod zastaw domu w Starowej Górze wzięto bowiem kilka kredytów. Gdy Bogdańscy zaciągali kredyty, nie było jeszcze Centralnego Rejestru Długów, więc można było zaciągnąć kilka pożyczek pod hipotekę jednego domu. Wzięli je: Krzysztof oraz jego żona i matka.

Sprawą zainteresowanych jest kilka łódzkich prokuratur. Na wniosek banków prowadzą przeciwko rodzinie sprawy o wyłudzenie kredytów. Za Krzysztofem, Bożeną i Danutą wysłano międzynarodowe listy gończe. Są poszukiwani nie tylko w Polsce, ale na terenie całej Europy. Znajomi, rodzina Bogdańskich nie do końca wierzą w wersję, którą zakłada policja. Szukali pomocy nawet u jasnowidza. Powiedział im, że ich bliscy żyją, ale nie chcą z nikim kontaktu.

Tajemnica Maury Murray

W równie dziwnych okolicznościach zaginęła 21-letnia Maura Murray. 7 lutego 2004 roku, jej ojciec - Fred pojechał odwiedzić córkę, która studiowała pielęgniarstwo na Uniwersytecie Massachusetts. Chciał kupić jej nowy samochód. Ojciec z córką obejrzeli kilka aut, później zjedli razem kolację. Mieli ze sobą świetny kontakt, lubili spędzać razem czas. Ojciec pożyczył Maurze swój samochód, córka odwiozła go do motelu, a sama udała się na studencką imprezę. Kiedy wracała nad ranem do akademika, doszło do wypadku. Maurze nic się nie stało, ale szkody wyceniono na 10 tys. dolarów. Martwiła się, zadzwoniła do swojego chłopaka, który studiował w innym stanie. Uspokajał ją.

W poniedziałek, 9 lutego Maura spakowała swoje rzeczy, wybrała pieniądze z bankomatu, wydrukowała mapy i napisała e-maila do swoich profesorów, że nie będzie jej tydzień. Skłamała, że umarł ktoś z rodziny. Kupiła jeszcze trochę alkoholu i ruszyła przed siebie. Prawdopodobnie zmierzała w jedno z miejsc, które odwiedzała w dzieciństwie z ojcem w pobliżu Gór Białych. Próbowała nawet zarezerwować sobie nocleg, ale ostatecznie jej się to nie udało.

Według policji z Haverhill w stanie New Hampshire jeszcze tego samego dnia, o godz. 19.27, samochód Maury uderzył w drzewo na Wild Ammonoosuc Road w Woodsville. Na miejsce policjantów wezwał kierowca autobusu, świadek zdarzenia. Maura była cała i zdrowa, mówiła, żeby nie wzywał służb, że już to zrobiła. Nie uwierzył, w tym rejonie ciężko było z zasięgiem, wrócił do domu i zadzwonił po policję. Funkcjonariusze przybyli na miejsce, ale młodej studentki nie było. Psy tropiące szybko zgubiły trop, Maura prawdopodobnie przeszła poboczem kilkadziesiąt metrów, potem zniknęła.

Śledczy przyjęli kilka możliwych teorii: jedna zakłada, że Maura przestraszona kolejnym wypadkiem uciekła, zgubiła drogę i zmarła z wyziębienia. Inna, że wsiadła do przejeżdżającego samochodu i została zamordowana. Jeszcze inna, że popełniła samobójstwo, w co nie wierzy rodzina kobiet.

Tydzień po zniknięciu Murray, jej ojciec i chłopak wystąpili w programie „American Morning” stacji CNN. Do śledztwa kobiety włączyło się FBI. Dziesięć dni po jej zniknięciu przeprowadzono drugie przeszukanie terenu, na którym znaleziono samochód młodej kobiety, wykorzystano psy tropiące specjalizujące się w znajdowaniu zwłok, helikopter z kamerą termowizyjną. Nic.

26 lutego starsza siostra Maury odkryła podartą białą bieliznę damską leżącą w śniegu na ustronnym szlaku, ale testy DNA jednoznacznie wykazały, że bielizna nie należała do Murray. Na początku marca wyczerpana poszukiwaniami rodzina wymeldowała się z motelu, bliscy studentki wrócili do swoich domów. O historii Maury powstało kilka książek, kilkaset podcastów, blogów. Rodzina wciąż jej szuka.

Gdzie jest Krzysztof Dymiński?

Rodzice Krzysztofa Dymińskiego też nie tracą nadziei. Kupili sprzęt do poszukiwań na wodzie, cały czas rozwieszają plakaty, opowiadają historię Krzysztofa. Nastolatek wyszedł ze swojego dom pod Warszawą 27 maja 2023 roku nad ranem. Prawdopodobnie po prostu uciekł. 16-latka ostatni raz zarejestrowały kamery na moście Gdańskim. Tam ślad się urwał.

Pod koniec grudnia ubiegłego roku, lokalny serwis epoznan.pl przekazał, że Krzysztof tuż przed Wigilią był widziany w Poznaniu. Kilka miesięcy wcześniej na drodze krajowej nr 11 z Koszut do Kórnika jeden z kierowców nagrał kamerką samochodową idącego poboczem młodego mężczyznę, przypominał Krzysztofa.

Agnieszka Dymińska, mama zaginionego nastolatka kilka tygodni temu opublikowała poruszający wpis, w którym zwraca się bezpośrednio do syna. „Budzę się w nocy zwykle przed 4. Jak Ty przed wyjściem. Dziś po 3 obudziła mnie cisza. Głęboka, przejmująca. Mieliśmy otworzony balkon na oścież i tym bardziej ta cisza była odczuwalna. Często, już całkiem wybudzona, myślę, kiedy to wszystko się skończy, Krzysztof” - napisała. Pyta, „jak długo będziemy żyć w niepewności, niewiedzy i tym okrutnym zawieszeniu, gdy nie można czegoś zakończyć i czegoś zacząć”, „ile człowiek jest w stanie wziąć na siebie bólu, jednocześnie próbując żyć „normalnie””. I na koniec: „Czy jeszcze będzie normalnie Synku? Dziwny jest ten świat… Myślę o wielu rzeczach naraz, wspominam, uśmiecham się do tych wspomnień i nagle ciszę przerywa on… po omacku chwytam telefon, żeby go nagrać. Może to odsłuchasz, przypomnisz sobie nasz dom i wrócisz. Możesz wrócić bez słowa, jakbyś nigdy nie wyszedł”.

Tak, najgorzej jest nie wiedzieć.

Współpraca: Anna Gronczewska

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kandydat PiS na prezydenta. Decyzja coraz bliżej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska