Ludzie myślą, że jest mi dobrze, bo nic nie muszę

freeimages.com
Tułaczka po działkach  i pustostanach wyrabia w ludziach specyficzną zaradność. Chodzi tylko o to, żeby przeżyć dzień
Tułaczka po działkach i pustostanach wyrabia w ludziach specyficzną zaradność. Chodzi tylko o to, żeby przeżyć dzień freeimages.com
W świadomości społecznej człowiek bez dachu nad głową to menel, któremu nie chciało się zdobyć zawodu ani pracować, więc zasłużył na los, jaki go spotkał.

Pakowałam do bagażnika samochodu zakupy przed marketem, kiedy podszedł do mnie mężczyzna w średnim wieku i grzecznie zapytał: - Czy mógłbym odstawić kosz na miejsce i wziąć sobie monetę?
- Dobrze - odpowiedziałam szybko, mając nadzieję na krótką rozmowę. Jego nie trzeba było do niej zachęcać.
- Ale od rana mam dziś fart - ucieszył się. - Już dostałem na bułkę i pani mnie nie opieprzyła. Nawet jak się bardzo grzecznie zwracam o to samo do ludzi, to słyszę najczęściej: sp... darmozjadzie! Wszystkim się wydaje, że życie bezdomnego jest fajne, bo on nic nie musi. Nie musi iść do pracy, nie musi dbać o dom, bo go nie ma, no o nic się nie martwi, o nikogo nie troszczy. A ja pani powiem, że już dzisiaj znalazłem i zawiozłem na działkę, gdzie mieszkam, trochę złomu, trochę butelek, a teraz przez parę godzin tu się pokręcę. Może kilka złotych dostanę... Gorąco jest, nogi zabolą, ludzie na człowieka nakrzyczą... Czasami jest gorzej niż w najgorszej pracy. Potem pójdę na zupę do "Ikara". Dwie kromy chleba, które do niej dodają, zjem na miejscu, a dwie wezmę na kolację. Na dwie bułki na pewno tu zarobię, a może i na kawałek kiełbasy, to je zaniosę memu kumplowi, co na działce naszych rzeczy pilnuje, żeby jacyś menele ich nie ukradli. W międzyczasie muszę jeszcze zajrzeć do "opieki". Kumpel prosił, bym zaniósł jego podanie, żeby mu dali ze sto złotych na leki, bo ma cukrzycę. Do mojej parafii muszę wpaść, bo kobitki z Caritasu dziś ciuchy rozdają. Może sobie jakieś buty spatrzę, bo mi się rozwalają. No i widzi pani, żeby przeżyć,lenić się nie można ...

Bezdomny kończy rozmowę gwałtownie, bo idą klienci do kilku samochodów z niemiecką rejestracją. Może im kosze na miejsce odstawi i ze dwa euro zyska. Jak fart, to fart...
- Ten mężczyzna należy do grupy samodzielnych bezdomnych - mówi Tamara Tymowicz, kierowniczka Ośrodka Interwencji Kryzysowej MOPR w Opolu, której opowiadam o rozmowie. Z dużym prawdopodobieństwem można uzupełnić jego życiorys. Zapewne jest w tej sytuacji już kilka lat. Okres, kiedy można wyjść z bezdomności, liczy się najczęściej na miesiące i to udaje się głównie ludziom młodym. Nawet jeśli są byłymi wychowankami domu dziecka, ośrodka wychowawczego czy nawet po kilkuletnim pobycie w więzieniu, łatwo znajdują pracę, partnerkę na wspólne życie i - jeśli tylko sami tego zechcą - o bezdomności mogą zapomnieć. Na zawsze.

Jednak dotyczy to młodych mężczyzn. Z kobietami jest trudniej. Zakochują się, często wchodzą w związki z nieodpowiedzialnymi mężczyznami i bardzo szybko zostają matkami. Ale one mogą korzystać z pomocy Domu dla Samotnych Matek lub znaleźć miejsce w Ośrodku Readaptacji Społecznej "Szansa". Żadna z tych placówek nie przyjmuje jednak samotnych mężczyzn. Przed laty taką możliwość stwarzała im "Gawra" w Opolu, ale niestety ta od dawna nie istnieje.

Bez pomocy są bez szans

W świadomości społecznej człowiek bezdomny to menel, któremu nie chciało się zdobyć zawodu ani pracować, więc zasłużył na los, jaki go spotkał. Ale osoby z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, które pracują z bezdomnymi, mówią, że takie uogólnienia są krzywdzące, bo co człowiek, to inna historia, często bardzo dramatyczna. Nie wszyscy pochodzą z rodzin patologicznych.

Większość spędziła dzieciństwo w z rodzinach niewydolnych wychowawczo, niezaradnych, kurczowo trzymających się "opieki". W dorosłe życie wchodzą bez dobrych wzorców, które są najlepszym posagiem. Jeśli mają szczęście, trafią na przykład na dziewczynę z dobrego domu i bardzo szybko przestawiają się na inny styl życia. Zaczynają pracę, mają marzenia, które usiłują realizować ze wsparciem jej i nowej rodziny.

Często pierwsza praca, choćby na budowie, też odmienia życie. Zetknięcie z ludźmi, którzy żyją inaczej niż ci, w których towarzystwie młody człowiek dorastał, wpływa na zmianę jego myślenia o przyszłości. Nawet jeśli początkowo po pracy wracają do noclegowni, po kilku miesiącach mają już swój nowy adres. Ale... Trzeba mieć pracę! Młodzi znajdują ją łatwiej. Ci, którym noga powinęła się w średnim wieku, mają o wiele mniejsze szanse na wyjście z bezdomności. A jeśli nawet im się to uda, to raczej na krótko.

Brak stałego adresu nie jest - jak by się wydawało - najpoważniejszym problemem bezdomnych w średnim wieku.
- Bezdomnym można zostać bardzo łatwo - uważa Katarzyna Kornek, pracownik socjalny OIK. Wystarczy stracić pracę, zadłużyć mieszkanie i przeżyć eksmisję. Około pięćdziesiątki niełatwo o nową pracę. Tułaczka po działkach i pustostanach wyrabia w ludziach specyficzną zaradność. Chodzi tylko o to, żeby przeżyć dzień. Lato jest dla nich łaskawe. Wtedy łatwiej zdobyć parę groszy, pożywić się na działkach, znaleźć złom czy butelki. Ci, którzy sobie radzą, do nas nie przychodzą. Czują się samodzielni, samowystarczalni. Nie korzystają też z noclegowni, bo to ostateczność, którą zostawiają ewentualnie na silne mrozy.

Kto chce pomocy, może skorzystać z fachowego doradztwa Klubu Integracji MOPR w Opolu.
- Wystarczy kilka lat bezdomności, żeby "wypaść z obiegu" i we własnym kraju czuć się jak zagranicą - podkreśla Iwona Król, pracownik socjalny. - W klubie uczą się, w jaki sposób i gdzie szukać zatrudnienia, a przede wszystkim pracują z psychologiem i pedagogiem, którzy starają się tchnąć w nich wiarę, że są w stanie dać sobie radę w normalnym świecie. Niestety, nieczęsto się to udaje. Bezdomni nierzadko popadają w alkoholizm, a ponadto, nawet jeśli dostaliby mieszkanie, nie potrafią sami sobą zarządzać bez pomocy. Jeden z naszych podopiecznych dostał mieszkanie socjalne i po sześciu miesiącach je oddał, bo nie mógł go utrzymać. Kosztowało 430 zł...

Z upływem czasu kurczą się zasoby energii do znoszenia trudów bezdomności, zaczyna szwankować zdrowie i wtedy jedynym ratunkiem jest noclegownia, przed którą się bronili.
- Niektórzy mieszkają tu bardzo długo - mówi Elżbieta Urzędowska, kierowniczka opolskiej noclegowni. Rano zostawiają swój skromny dobytek, bo wiedzą, że wieczorem wrócą. Latem na 60 miejsc 50 jest zajętych. Zimą trzeba dostawić łóżka. Szansą dla ludzi, którzy tak żyją, jest pomoc innego człowieka - partnera, pracownika socjalnego, który pomoże nauczyć się żyć w nowych warunkach tym, którzy nie popadli w alkoholizm.

Zdzisław Markiewicz, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Opolu, podobnie jak i inni pracownicy tej instytucji uważa, że modelowym rozwiązaniem, które pomogłoby bezdomnym na stałe odciąć się od takiego trybu życia, jakie prowadzą, byłoby stworzenie kolejnych ośrodków podobnych do opolskiej "Szansy".

- To bardzo specyficzne miejsce można określić jako placówkę służąca do życiowego treningu - mówi Markiewicz. - Ludzie uzyskują tu dach nad głową i podstawowe przedmioty niezbędne do życia, bo przychodzą często tylko z reklamówką. Ponieważ nie wierzą w siebie, psycholodzy prowadzą z nimi terapię, która ma ich zmotywować, pobudzić moc sprawczą. Nie jest to łatwe, ponieważ trafiają tu matki z dziećmi, ale czasami się udaje. To jednak dopiero pierwszy krok do nowego życia.

Jedną z form stymulacji jest obserwacja.

- Kobiety bardzo szybko orientują się, że ich sąsiadki z piętra znajdują pracę, że mogą liczyć na różne formy pomocy dla nich i dla dzieci, że raz po raz ktoś dostaje mieszkanie i - bardzo często - pomoc w jego wyremontowaniu - podkreśla Edyta Solarska-Halaba, szefowa placówki. - Nasi podopieczni płacą za pokój w "Szansie". Kwota jest uzależniona od ich dochodów. Od początku nabierają nawyku, że trzeba regularnie płacić czynsz. To procentuje wtedy, gdy już dostaną własne M. Wprawdzie takie przygotowanie do życia poza "Szansą" trwa nawet kilka lat, ale się opłaca. Wychodzą stąd ludzie o wiele silniejsi, wyposażeni w umiejętności, które później pomagają zarządzać budżetem, wychowywać dzieci, dogadywać się z sąsiadami i wspólnie podejmować inicjatywy na rzecz swojej małej społeczności.

- Nie bez znaczenia jest także to, że ci ludzie, którzy przyszli do "Szansy" bez dorobku i perspektyw, po kilku latach dorabiają się własnych mebli, wyposażają otrzymane mieszkania i mają zupełnie inne życiowe aspiracje niż wtedy, gdy tu zaczynali mieszkać - dodaje Zdzisław Markiewicz.

Niebawem władze Opola otworzą drugą, podobną do "Szansy" placówkę, dzięki czemu na pewno zmniejszy się w Opolu liczba ludzi bezdomnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska