Targi nto - nowe

Luis - najpiękniejszy pies na Opolszczyźnie

fot. Paweł Stauffer
Medalowo-pucharowy dorobek Luisa może przyprawić o zawrót głowy
Medalowo-pucharowy dorobek Luisa może przyprawić o zawrót głowy fot. Paweł Stauffer
Gwarancją udanej hodowli nie są pieniądze, tylko miłość do zwierząt - mówią Małgorzata i Waldemar Rosa z Jełowej, właściciele najpiękniejszego wyżła weimarskiego na świecie i Najpiękniejszego Psa Opolszczyzny.

Dla domowników Luis, oficjalnie Weimaranus Quizmaster, zdobył w tym roku prestiżowe nagrody m.in. na wystawie Baltic Winner w Wilnie, światowej wystawie w Sztokholmie i w Erfurcie.

Właśnie tam jego właściciele byli z niego szczególnie dumni, choć ma za sobą mnóstwo międzynarodowych sukcesów. Ale zwycięstwo odniesione w stawce ponad 2 tysięcy psów i to o krok od Weimaru, ojczyzny wyżłów weimarskich, miało smak szczególny.

- Kiedy sędzia zaprosił mnie na najwyższy stopień podium, sądziłem przez chwilę, że Luis będzie drugi - wspomina Waldemar Rosa.

- Sędzia zapytał: "Skąd pochodzi najpiękniejszy pies naszej rodzimej weimarskiej rasy?" - uzupełnia opowieść pani Małgorzata. - Kiedy mąż odpowiedział, że z Polski, w hali większej od katowickiego "Spodka" zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
- Najpiękniejszy wyżeł weimarski przyjechał z Polski - powtarza sędzia. Publiczność ciągle milczy. Z faktami, proszę państwa, się nie dyskutuje - arbiter nie daje za wygraną. Zrywają się oklaski.

Państwo Rosa lubią jeździć na wystawy do Niemiec nie tylko z powodu zwycięstw. Tam pokaz psów to jest prawdziwe show, na które publiczność przychodzi tłumnie i zostaje do ostatniego finału. Nie tak jak w Pradze, gdzie świadkami przyznania najbardziej prestiżowych tytułów są zwykle sprzątaczki, a i one bardziej zerkają wtedy na zegarki niż na piękne czworonogi.

Życie podporządkowane psom

Małgorzata i Waldemar, dziś znani w Polsce i w świecie hodowcy, stali się wystawcami i pasjonatami psów trochę przypadkiem.

Kiedy w 2000 roku kupili pierwszą sukę wyżła, Tajgę, był im po prostu potrzebny duży obronny pies, by pod nieobecność gospodarzy pilnował domu. Ale skoro w Opolu odbywała się międzynarodowa wystawa psów, a oni mieli rasowe zwierzę z rodowodem, po które pojechali aż do Suwałk, postanowili sprawdzić, co jest warte. I... wygrali.

- Wręczono nam złoty medal i niebieską wstążeczkę - wspomina pani Małgorzata.
- Dopiero od przyjaciół dowiedzieliśmy się, jak ta wstążka jest ważna, bo oznacza, że nasz pies jest doskonały.

Od tamtego czasu w domu państwa Rosa przybyło nie tylko kilkadziesiąt pucharów i ozdobnych rozet - trofeów zdobytych na wystawach w całej Europie. Przybyło też psów. I jest ich teraz pięć. A i dom w Opolu trzeba było zamienić na inny - w Jełowej, z dala od ludzi, pod lasem.

- Całe nasze życie zostało podporządkowane psom - przyznają państwo Rosa.
- Dom trzeba było znaleźć z dala od sąsiadów, by głośne szczekanie im nie przeszkadzało.

- Kiedy kupowaliśmy samochód, doszło do zabawnej sytuacji - dodaje pan Waldemar. - Umówiłem się już z dilerem co do wszystkich szczegółów i upustów i wtedy żona zadała mi proste pytanie: jak będziesz w tym sedanie woził psy? Bez dalszych wyjaśnień podziękowałem dilerowi i wyszedłem. Patrzył na mnie jak na wariata. A auto trzeba było wybrać inne. Najlepiej kombi. Nie za małe i nie za duże, by pies się w nim zmieścił, a jednocześnie czuł się dobrze, jak w jamie.

Suka karmi, właścicielka wstaje

Hodowcy z Jełowej nie mają wątpliwości, że psy wymagają poświęceń. - Kiedy rodzą się małe szczeniaki, przez kilka tygodni śpię razem z nimi - opowiada pani Małgorzata. - Suka karmi co godzinę, a ja wstaje razem z nią, żeby mieć pewność, że wszystkie zjadły, a zmęczona suka żadnego malucha nie przygniotła. Człowiek budzi się wtedy na każdy najmniejszy pisk. Ale warto. Kiedy nasza suka rodzi sześć szczeniąt, sześć z nich zostaje przy życiu.

Kiedy ma się w domu hodowlę, trzeba zapomnieć nie tylko o rodzinnych wczasach, ale nawet o pracy obojga małżonków poza domem. Pan Waldemar zarabia do późnych godzin nocnych we własnym biznesie. Pani Małgorzata - tłumacz przysięgły - może pracować w domu. No i ona zajmuje się psami.

Między innymi gotuje codziennie świeże mięso, prosto z ubojni. O 11.00 psy dostają je z ryżem. Drugi raz jedzą wieczorem, suchą karmę.

Ozdobą hodowli jest Luis. Kiedy w 2007 roku trafił do ich domu, był już dorosłym 12-miesięcznym psem. Wychowany w dużej hodowli, w kojcu, szybko docenił bliskość i miłość ludzi.

Dziś jest wysokim, prawie 70-centymetrowym zwierzęciem i waży jakieś 40 kilogramów, ale to mu nie przeszkadza, by przytulić się mocno do swojej pani. Wesoły, skory do psot i czułości, nawet reporterowi nto po krótkiej chwili nieufności dał buziaka w ucho.

Psi arystokrata

Medalowo-pucharowy dorobek Luisa może przyprawić o zawrót głowy
(fot. fot. Paweł Stauffer)

Luis jest prawdziwym psim arystokratą podobnym jak dwie krople wody do swego słynnego dziadka After Nani's Knight Ridera, który był Zwycięzcą Świata. Taki sam tytuł nosi też matka Luisa, Benita Motyczyński Las. Tytuły i sukcesy jego przodków układają się w długą listę, ale i sam Luis dopisał do niej w ubiegłym roku sporo osiągnięć.

Najceniejszymi, obok wspomnianego już sukcesu w Erfurcie, jest dwukrotny tytuł Najlepszego Psa Wystawy (Best in Show) na Światowej Wystawie Wyżłów Kontynentalnych oraz na Światowej Wystawie Wyżłów Weimarskich w Sztokholmie, gdzie Luis zdobył także brązowy medal Światowej Wystawy Psów.

- Na takie wystawy jak w Sztokholmie przyjeżdżają właściciele najlepszych psów z całego świata - mówią państwo Rosa. - Bo z byle ciapciusiem nie opłaca się pchać do Skandynawii z Portugalii, Australii czy z USA.

- I ja w tym Sztokholmie wygrywam kolejne tzw. etapówki - opowiada pan Waldemar - i przechodzę dalej. Jestem szczęśliwy, bo jako były sportowiec (pan Waldemar był w młodości tenisistą - przyp. red.) mam w sobie żyłkę do rywalizacji.

Może tylko nasze dzieci, które zabieramy ze sobą na takie międzynarodowe imprezy, były trochę zawiedzione, bo chciały już jechać zwiedzać Sztokholm, a tymczasem ojciec ciągle awansował. Wreszcie trafiłem razem z Luisem do finału Klubowego Zwycięzcy Świata Wyżłów Kontynentalnych. Finał trwa. Biegnę i jeszcze nie ma werdyktu, a stojący przy ringu hodowcy z Włoch już pokazują na Luisa. Za chwilę sędzia potwierdza ich intuicję. Byłem tak zadowolony, że właściwie mogłem wracać do domu.

Na szczęście hodowcy z Opolszczyzny zostali do następnego dnia, bo w stawce 90 wyżłów weimarskich z całego świata ich Weimaranus Quizmaster znów został Best in Show.

W takiej chwili organizatorzy wręczają hodowcy pamiątkową rozetę z szarfami, a psiarze z całego świata od Włoch do Australii chcą się z nim fotografować i pytają o możliwość kupienia szczeniąt.

15 minut, ale codziennie

Na taki sukces ciężko musi pracować i człowiek, i pies. W ringu zwierzę musi nie tylko wyglądać ładnie, ale i zachowywać się nienagannie. Jedno warknięcie na sędziego i cała wyprawa na drugi koniec świata na nic. Więc trzeba psa uczyć.

Ale wyżeł to nie student, który w sesji gotów jest kuć dniami i nocami. Bliżej mu do małego dziecka, które szybko się uczy, ale też szybko zapomina i się zniechęca.

Trzeba być stanowczym, bo bez tego nie ma postępu, ale też cierpliwym, bo jeden krzyk nie w porę sprawia, że zwierzę zapomina, czego się nauczyło, więc tygodnie pracy idą na marne. Szkolenie trwa miesiącami. Codziennie po 10-15 minut. Nie dłużej, bo zmęczone, zdekoncentrowane zwierzę już się nie uczy. Najważniejsze jest nie żeby nauka trwała długo, tylko żeby odbywała się naprawdę co dzień.

Wyżła, który jest psem myśliwskim, trzeba też wyszkolić do udziału w polowaniu. A to oznacza, że pies nie może bać się strzałów. Musi za to umieć aportować zdobycz z wody. Kaczkę nie tylko trzeba przynieść, ale jeszcze oddać myśliwemu na komendę.

Psy uczy się także wychodzenia w pole. Wyżeł idzie przed myśliwym, po 100 metrów w lewo i w prawo i szuka zdobyczy. Jeśli trafi na przykład na bażanty, musi zrobić stójkę. To jest znak dla myśliwego. Pies uderza, czyli płoszy ptaki, dopiero na komendę: daj! Ale nie wolno mu pobiec za bażantami, bo to oznacza dyskwalifikację. Kiedy tylko wzbiją się w powietrze, wyżeł powinien stanąć bez ruchu lub położyć się na ziemi, by umożliwić myśliwemu celny strzał. No i przynieść zdobycz, ale dopiero na komendę: aport!

- Wszystko to brzmi prosto - śmieje się pan Waldemar, ale naprawdę niełatwo psa tego wszystkiego nauczyć. Korzystamy więc z kursów organizowanych przez koła łowieckie. Ale proszę np. wytłumaczyć zwierzęciu, że ma wejść do wody, kiedy w tej wodzie żadne zwierzę nie pływa, więc ona nie pachnie. Nieraz właściciel musi się zamoczyć pierwszy, ale wtedy pies traci punkty.

Państwo Rosa nie ukrywają, że choć mają dziś w swej hodowli najlepszego weimara na świecie, to żyć z psów nie mogą. Oczywiście, zarabiają pieniądze za szczeniaki, ale wydatki też są ogromne.

Na międzynarodową wystawę trzeba jechać odpowiednio wcześnie. Na promie wykupić całą kajutę. W hotelu pokój. Nie wszystkiego można psy nauczyć samemu, więc trzeba wtedy skorzystać z pomocy zawodowej handlerki. Odpowiednią sukę do reprodukcji trzeba sprowadzać czasem z drugiego końca świata.

- Koszty są naprawdę duże, więc jak w skali roku uda się wyjść na zero, jest dobrze
- mówi pan Waldemar. - Zresztą motorem hodowli musi być miłość do psów, a nie pieniądze.

Nie tylko dlatego, że bez miłości nie zniosłoby się pogryzionej kanapy czy porysowanych przez psy drzwi. Opieranie ekonomii domu tylko na hodowli byłoby ogromnym ryzykiem. Przecież psy mogą zachorować albo zginąć.

Szczeniaki w planowanym miocie mogą się nie urodzić albo po urodzeniu paść. Więc choć najbliższy miot jest już teoretycznie sprzedany, mimo że się jeszcze nie urodził, to prawdziwe pieniądze hodowla w Jełowej może dopiero przynieść, kiedy na wystawach na całym świecie zaczną brylować dzieci Luisa.

Ale i on sam będzie w 2009 roku stawał w szranki. W lipcu pokaże się na nocnych wystawach w Splicie, gdzie ściągną hodowcy z całego świata, a w październiku będzie uczestniczył w światowej wystawie w Bratysławie.

Nie zabraknie go także w Opolu, bo nasza międzynarodowa wystawa cieszy się sporym uznaniem wśród hodowców z powodu świetnej organizacji i znakomitych psów, które do nas przyjeżdżają z całej Europy.

Tymczasem Luis cieszy się nie tylko miłością właścicieli, ale i "swymi" trzema sukami. Choć to nie on dominuje w stadzie, lecz młodsza z samic Basta (starsza, zasłużona Tajga jest już na psiej emeryturze).

- W pewnym sensie i my należymy do stada - przyznaje pan Waldemar. - Żonę psy kochają bardzo, ale słuchają trochę mniej. Ja z konieczności muszę być stanowczy. Moje "zostań" musi znaczyć zostań. I tak jest. Przede mną psy czują respekt. Ale i mają przy mnie poczucie bezpieczeństwa

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska