Łukasz Golec: Czasem ciupagi idą w ruch

Redakcja
Sławomir Mielnik
Rozmowa z Łukaszem Golcem z zespołu Golec uOrkiestra.

- Coś bardzo cicho było o was…
- Przed wydaniem nowej płyty postanowiliśmy się skupić wyłącznie na muzyce. Od 10 lat gramy średnio 100-120 koncertów w roku. Poza tym trzeba też troszkę zwyczajnie pożyć. Przyszedł czas na dzieci, na budowanie swojego gniazda... Wybudowaliśmy swoje domy w górach, w moim powstało profesjonalne studio nagrań. Mam też trójeczkę wspaniałych, żywych, kochanych pociech. Bartuś ma lat pięć, Antosia trzy, a Piotruś ma roczek. I to one naturalnie pochłaniają najwięcej czasu.

- Swoje studio to nie ekstrawagancja?
- Przeciwnie. To niesamowita wygoda i komfort. Poza tym obecnie większość artystów na własne potrzeby tworzy swoje studia i powoli staje się to standardem.

- Po co budować swoje, skoro można wynająć. Opłaca się?
- Pewnie! Gdybyśmy nie mieli studia, musielibyśmy korzystać z innych, co wiązałoby się z ciągłą nieobecnością w domu. To duże udogodnienie, że podczas pracy w studiu możemy w każdej chwili przytulić dzieciaki. To niewymierna zaleta. Ta wymierna jest taka, że wynajęcie profesjonalnego studia w Krakowie, Warszawie czy Katowicach kosztuje 200 złotych za godzinę plus gaża dla realizatora. A przez godzinę to się nawet porządnie nie wypije kawy. W swoim studiu Golec Fabryki, pracujemy ile chcemy i kiedy chcemy. Poza tym zainwestowaliśmy w świetnej jakości sprzęt analogowy. Między innymi taki sam stół mikserski lampowy jak u nas, ma w swoim studiu na przykład Sting. Nasz jest pięćdziesiątym szóstym modelem na świecie. Przyjechał do nas z Londynu.

- Wracając do ostatniej płyty - jest na niej dosyć... multifolkowo. Gracie tango, jest piosenka brzmiąca z bałkańska i oczywiście góralskie nuty. Skąd te etniczne fascynacje?
- To bardzo dojrzała płyta, a jednocześnie bardzo dziarski i energetyczny materiał. Zależało nam, aby piosenki były wielobarwne. Chcieliśmy także zachować koncertowy charakter i żywioł, który charakteryzuje nasze występy. Faktycznie płyta jest folkowa, z góralską charyzmą i w każdym detalu dopracowana. Tak naprawdę mamy na niej mieszankę jazzu, tanga, czardasza, są popowo-rockowe rytmy. A że mamy dzieci, to mogliśmy pokusić się o kołysankę. Jest naprawdę różnorodnie. Każdy znajdzie coś dla siebie. Zresztą - zapraszamy wszystkich już 28 lipca na koncert w Opolu.

- To ile piosenek po 10 latach na scenie napisaliście w sumie?
- Nigdy nie próbowałem tego liczyć, ale niejeden twardy dysk leży zapełniony. Tworzenie czy komponowanie to proces wiecznego szukania dźwięków, fraz, ciekawych rytmów. Czasami w pół godziny skomponujesz piosenkę i piosenka staje się megaprzebojem. Zanim jednak wydamy płytę, która będzie nas satysfakcjonowała, to się trochę napracujemy….

- Czyli jednak nie macie lekkiej roboty, o jaką modliła się wasza babcia Helenka?
- Prawda, modliła się. To była bardzo bogobojna osoba. Również o to, by się nam darzyło. No i w którymś z programów telewizyjnych, na którym byliśmy całą rodziną, powiedziała, że modli się dla nas o lekką pracę. Czy wymodliła? Nasza praca jest przyjemna, ale wymaga wielu poświęceń i wyrzeczeń.

- Tekstowo na waszym nowym krążku bywa frywolnie. Jest o pociągu do kobiecych ud, o koniakowskich stringach, co się śnią. Może nagracie płytę z erotykami?
- Na ten temat można wiele wyśpiewać i zawsze jest ciekawie. Przecież to ludzka sfera życia. Może kiedyś powstanie płyta, ale które radio odważyłoby się grać erotyki? Najważniejsze jest to, że "Koniakowskie stringi" spotkały się z aprobatą publiczności.

- A skąd pomysł na tę piosenkę?
- Autorem większości tekstów naszych piosenek jest starszy brat Rafał. Jego pomysły zawsze są oryginalne i niejednokrotnie nawiązują do naszego pochodzenia. Koniaków leży blisko Milówki i słynie z prześlicznych koronek, a od pewnego czasu robią tam stringi. I to na pewno zainspirowało brata. Ale są też na płycie poważniejsze tematy, na przykład "Kołysanka dla Tosi", mojej córeczki. Rafał często inspiruje się naszym życiem i pozostawia swój komentarz w postaci tekstów i piosenek. Tak było z piosenką "Życie jest muzyką", bo nasze życie kręci się wokół niej. Ale tak naprawdę tylko miłość nadaje mu sens ... "Życie jest muzyką, życie jest wygraną, póki nasze serca kochać nie przestaną..."

- Jest też gorzka refleksja o mediach w piosence "Nie chcę żadnej sławy".
- "Nie chcę żadnej sławy i mamony, wolę swoje ciepłe kalesony". Śpiewamy, że sława nie jest warta każdej ceny. Powinny być pewne granice i nie należy wszystkiego wystawiać na sprzedaż.

- Na stronie internetowej przyznajecie, że "Góralskie tango", singiel promujący płytę, to piosenka autobiograficzna. To który z was poznał żonę na "małej stacyjce za miastem"?
- To historia zaczerpnięta z mojego życia. Moją żonę Edytkę poznałem w bielskiej Szkole Muzycznej. Ja mieszkałem na stancji, a ona dojeżdżała codziennie pociągiem. W piątki wracałem do rodzinnej Milówki i niejednokrotnie wracaliśmy razem. Miło wspominam te powroty... No cóż, resztę dopisało życie...

- Kawał czasu upłynęło, odkąd nagraliście słynne "Ściernisco". W tym roku świętowaliście 10-lecie istnienia na scenie. Dużo się w waszym życiu zmieniło od tamtego czasu?
- Sporo - pod każdym względem. Dojrzeliśmy życiowo i muzycznie. Jesteśmy bogatsi o doświadczenia, staliśmy się ojcami, wybudowaliśmy domy, studio, założyliśmy Fundację Braci Golec, i - jak przystało na prawdziwych mężczyzn - posadziliśmy drzewo we własnym ogrodzie (śmiech). Myślę jednak, że pewne cechy, pomimo upływu czasu, pozostały niezmienne. To nasza otwartość do ludzi, poczucie humoru i wartości wyniesione z domu.

- "Ściernisco" cytował kiedyś sam George W. Bush. Zrobił wam promocję?
- To była dla nas niesamowita niespodzianka. Kiedy znajomy powiedział, że właśnie w telewizji prezydent USA cytuje słowa "Ściernisca", myśleliśmy, że to jakiś głupi żart. Byliśmy dumni, bo tekst tej piosenki odzwierciedla pragnienia Polaków. Potwierdził to ówczesny prezydent USA. Do dziś znajomi muzycy pytają z przekorą, ile zapłaciliśmy za tak świetną reklamę. Pomyśleć, że parę miesięcy wcześniej ta piosenka nie dostała się do konkursu Premier na festiwalu w Opolu...

- W tym roku na festiwalu w Opolu też was nie było. Dlaczego?
- Bo telewizja za późno się do nas zwróciła. Maj i czerwiec to w naszej branży bardzo obłożone miesiące. Terminy na ten czas rezerwowane są nawet z rocznym wyprzedzeniem. Na ten termin mieliśmy podpisaną już umowę z Sochaczewem. Zerwanie umowy wiąże się z konsekwencjami finansowymi. TVP powinna sztywno wyznaczyć termin festiwalu. Wielu artystów chciałoby przecież wystąpić w Opolu, więc przynajmniej rezerwowaliby sobie ten termin.

- Jesteście jednymi z nielicznych polskich gruntownie wykształconych muzyków. "Klasyczne" wykształcenie przy tworzeniu muzyki popularnej pomaga czy przeszkadza?
- Na pewno pomaga. Dzięki temu, że skończyliśmy wydział jazzu i muzyki rozrywkowej mamy ogromną paletę stylów do wyboru. Wiemy, jak zagrać jazz, modern jazz, bebop, blues, reagge, salsę. W końcu się tego uczyliśmy.

- Ale w Polsce jest przecież wielu artystów grających bez wykształcenia i udaje im się zaistnieć.
- Bo jak ktoś kiedyś powiedział "na talent nie ma rady". Jest wielu świetnych muzyków bez szkół, co tylko świadczy o ich wyjątkowości. Oczywiście skomponować piosenkę i nagrać może każdy. Przy dzisiejszej technologii w studiu wszystko można przyciąć, wydłużyć, wyprasować, wykasować, przycieniować. Niestety, to co się stworzy w studiu, nie zawsze można przenieść na scenę. Granie na żywo wszystko weryfikuje. Wtedy widać profesjonalizm albo jego brak.

- Bywa, że kłócicie się o kształt płyty czy to, jak ostatecznie brzmieć ma piosenka?
- Oczywiście!

- I co wtedy? Ciupagi idą w ruch?
- Jasne - ciupagi, siekiery, instrumenty, które stoją pod ręką…(śmiech). Każdy ma jakąś swoją intuicję muzyczną i wyobrażenie, jaki kształt powinna mieć dana piosenka. Paweł ma inne, ja inne, Rafał - nasz brat - jeszcze inne. Każdy ciągnie do swojego i jak tu uzyskać kompromis? Tylko ciupagą...

- Jak sobie z tym radzicie, by się to nie przekładało na relacje osobiste?
- Generalnie się dogadujemy. Ale jak bywa naprawdę ostro - a czasem bywa - to najlepiej jest na trochę przerwać pracę. Wyjść na kawę, odpocząć. Ale u nas i tak nie jest źle. Nagrywaliśmy płyty z innymi artystami i wiemy, że w porównaniu z tym, co się dzieje w innych kapelach, my zachowujemy się jak aniołki. Inni idą na noże.

- Po kolejnych koncertach, występach, nagraniach nawet tak muzykalnej rodzinie jak wasza chce się jeszcze śpiewać na rodzinnych imprezach?
- Jasne! Zawsze śpiewamy i gramy na takich spotkaniach. I zawsze zabieramy na nie instrumenty. Czy to ślub kuzynki, czy imieniny cioci.

- I co wtedy gracie?
- Zależy od imprezy. Począwszy od "Ave Maria" na ślubie w kościele, przez muzykę świata, swing, bossanovy, samby i rumby, walce, tanga, a skończywszy na przyśpiewkach połączonych z tańcami góralskimi. Natomiast za stołami śpiewamy piosenki patriotyczne i partyzanckie, których uczył nas tata, harcerskie i co nam tam do głowy przyjdzie. W domu na co dzień też sporo muzykujemy z dziećmi. Na przykład urządzamy sobie konkurs "Jaka to melodia". Bierzemy instrumenty, gramy kawałek utworu i trzeba odgadnąć, jaka to piosenka. Zabawa jest przy tym przednia!

- Kiedyś mówiliście, że marzycie o Nagrodzie Grammy. Co teraz Wam się marzy?
- Dalej Grammy! Ale mamy też inne pomysły. Chodzi nam po głowie na przykład zrobienie muzycznego spektaklu na mistrzostwa Euro 2012. Takiego, żeby pokazywał polskiego ducha, bo mam czasem wrażenie, że my Polacy wstydzimy się polskości. W muzyce widać to chyba najbardziej. Zamiast naszych artystów wokół słychać zachodnią, plastikową sieczkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska