Łukasz Turski: - Oskarżam polską szkołę

Archiwum
Afera Amber Gold pokazała, jak dramatycznie polska szkoła jest odseparowana od realiów życia i jak kiepskich wypuszcza absolwentów.
Afera Amber Gold pokazała, jak dramatycznie polska szkoła jest odseparowana od realiów życia i jak kiepskich wypuszcza absolwentów. Archiwum
- Jeżeli prawdą jest, że siedem tysięcy ludzi ulokowało w parabanku pana Marcina P. prawie 150 milionów zł, łatwo policzyć, że to nie były groszowe oszczędności starych ludzi, którzy nie mają na lekarstwa. Były to poważne wpłaty, dokonane przez straszliwych nieuków, którzy nie potrafili sami obliczyć, że rzekomo gwarantowane im zyski są nierealne - mówi prof. Łukasz Turski, fizyk z Polskiej Akademii Nauk, popularyzator nauki, publicysta.

- Podczas gdy politycy prześcigają się w oskarżaniu instytucji państwa o zaniedbania w sprawie Amber Gold, pan twierdzi, że przyczyną tej afery jest nieuctwo Polaków. Skąd tak surowa teza?
- Ta afera pokazała, jak dramatycznie polska szkoła jest odseparowana od realiów życia i jak kiepskich wypuszcza absolwentów. Od połowy lat 80., kiedy komunistyczne rządy zlikwidowały obowiązkową maturę z matematyki, zaczęliśmy uczyć młodzież nieprzydatnych na co dzień teorii i niczego praktycznego. Sto lat temu w Galicji typowe podręczniki matematyki wpajały dzieciom wiedzę, jak założyć spółkę, co to jest polisa na życie, kapitalizacja długu, czy co to znaczy, że renta jest płacona na początku lub na końcu okresu bankowego. A oprócz tego uczono znacznie więcej tzw. czystej matematyki, niż możemy sobie współcześnie wyobrazić. Obecna młodzież, nawet jeśli jest uczona podstaw przedsiębiorczości, to najczęściej powierzchownie, a na maturze nikt tej wiedzy nie weryfikuje. W efekcie absolwenci szkół nie mają podstawowych narzędzi, którymi mogliby się posługiwać we współczesnym świecie, pełnym zasadzek.

- Jakich zasadzek, skoro zewsząd otacza nas przyjazna technologia, a przed nieuczciwością chronią nas zastępy urzędników i funkcjonariuszy dziesiątek państwowych instytucji?
- Skomplikowanie współczesnej cywilizacji powoduje, że krążą wśród nas różni ludzie, których przed wojną nazywano farmazonami, mający ochotę działać nieczysto. Kiedyś sprzedawali oni naiwnym kolumnę Zygmunta w Warszawie, most Kierbedzia itp. Ale wtedy szkoła, znacznie mniej powszechna niż dziś, dawała tym, którzy ją ukończyli narzędzia do obrony. Współczesna szkoła kompletnie tego nie daje.

- Wśród młodych Polaków odsetek absolwentów ekonomii, zarządzania, marketingu, bankowości i podobnych dziedzin należy do najwyższych w Europie, więc ta niewiedza nie jest chyba tak głęboka, jak pan sugeruje.
- Oni mają tytuły, ale kompletnie nie mają wiedzy, bo na studiach płacą nie za wiedzę, tylko za miraż wykształcenia. Polska rzeczywiście ma gigantyczny odsetek tzw. scholaryzacji, czyli liczbę absolwentów szkół ponadgimnazjalnych, którzy idą na studia i z powodzeniem je kończą. Problem w tym, że większość z tych ludzi otrzymuje wykształcenie śmieciowe: mają pożądane dokumenty, ale brak im formalnej wiedzy. Znakomicie ilustruje to przykład prokuratury w sprawie Amber Gold. Nie sądzę, by kilkuletnia bierność śledczych wynikała ze złych intencji, podejrzewam raczej, że oni nic nie rozumieli z tego, co robi ta firma. Prokuratorzy zalewani informacjami od Komisji Nadzoru Finansowego i samego Amber Gold czuli się - mówiąc językiem Boya-Żeleńskiego - jak pijane dzieci we mgle, nie byli w stanie niczego odróżnić. Przykro mi to mówić do przedstawiciela mediów, ale wielu pańskich kolegów po fachu komentujących tę aferę też plecie duby smalone. A wszystko to wynika z bardzo niskiego poziomu elementarnego wykształcenia. Żeby była jasność: dotyczy to nie tylko ekonomii, lecz większości podstawowych kwestii.

- Jesteśmy w większości bezmyślnymi lemingami?
- Nie chcę tak stawiać sprawy, ale zwracam uwagę, że np. na biologii poznajemy skomplikowane procesy, lecz wielu z nas nie potrafi odróżnić muchomora sromotnikowego od kani, czego corocznie dowodzi statystyka zatruć grzybami. Podobne błędy popełniają wszyscy, nawet - wydawałoby się - znakomicie wykształceni w swoich dziedzinach fachowcy. W Warszawie inżynierów zaskoczyła woda w tunelu metra, kopanym tuż przy Wiśle, a na początku światowego kryzysu, na przełomie roku 2008 i 2009 wielcy biznesmeni z czołówek szacownych rankingów potracili fortuny na tzw. opcjach walutowych. Ta idiotyczna spekulacja w istocie niczym nie różniła się od "inwestowania" w Amber Gold.

- Tyle że tu ofiarami padli zwykli zjadacze chleba, którzy chcieli pomnożyć kapitał.
- Odrzucam przytaczane przez tzw. opozycję argumenty, że na tej sprawie stracili biedni emeryci. To byli ludzie, którzy z rozmysłem grali w tej piramidzie. Właściciel salonu fryzjerskiego, który teraz nakręca tę aferę i lamentuje, by oddać mu jego trzy miliony złotych, sam jest sobie winien. Jeżeli prawdą jest, że siedem tysięcy ludzi ulokowało w parabanku pana Marcina P. prawie 150 milionów zł, łatwo policzyć, że to nie były groszowe oszczędności starych ludzi, którzy nie mają na lekarstwa. Były to poważne wpłaty, dokonane przez straszliwych nieuków, którzy nie potrafili sami obliczyć, że rzekomo gwarantowane im zyski są nierealne. Nie oskarżam jednak tych ludzi, oskarżam polską szkołę i środowisko akademickie, że dopuściło, by nasz system edukacji był tak oderwany od życia.

- Wierzy pan, że obecna nauczka poskutkuje większą ostrożnością Polaków w kontaktach z instytucjami finansowymi?
- Nie ma na to szans. Przez dwadzieścia kilka lat w Polsce bardzo rozwinął się legalny system bankowy. Nie było żadnego ministerstwa bankomatyzacji kraju, a w każdej małej miejscowości można dziś podejść do ściany i wyjąć pieniądze. To jest gigantyczny skok cywilizacyjny, ale za nim już nadchodzą kolejne. Te same banki mówią, że kończy się epoka kart płatniczych i powinno je zastąpić tak powszechne urządzenie jak telefon komórkowy. Ale to też wymaga wykształcenia ludzi.

- Z komórką radzi sobie każdy, choć rzeczywiście na razie telefon nie służy powszechnie do płacenia.
- Proszę sobie przypomnieć, ilu ludzi nie tak dawno poniosło olbrzymie straty z powodu bezmyślnego korzystania z numerów zaczynających się na 0700… Jakiś tam strażnik zasłynął na całą Polskę, bo mu się w nocy nudziło, więc wydzwonił na pornolinię 70 tys. zł. Jak taki brak nawyku ostrożności w postępowaniu może odbić się na ludziach, którzy nagle z pomocą aplikacji w telefonie będą mogli zapłacić za dowolne dobro? Nie będzie do tego potrzebna karta prepaidowa, wystarczy wcisnąć kombinację klawiszy i wyjść ze sklepu z telewizorem 52 cale. To jest problem, bo w warunkach naszego zaszczepionego przez szkołę nieuctwa takie udogodnienie może stać się potężnym zagrożeniem.
- Już 1 września w szkołach ponadgimnazjalnych rozpocznie się - jak mówią sami nauczyciele - rewolucja w systemie kształcenia. W zawodówkach będą wąskie specjalizacje, ale ponoć z możliwością zdobycia na niezłym poziomie kilku pokrewnych fachów, natomiast w liceach humaniści będą się uczyli mniej matematyki, a ścisłowcy będą mieli ograniczony zakres historii. Jak pan ocenia tę reformę?
- Bardzo rozsądnym pomysłem było, by większość młodzieży szła do liceów ogólnokształcących. Ale nie stworzyliśmy w ciągu minionych 20 lat tego, co miało powstać, czyli dwuletnich policealnych szkół zawodowych. Zamiast tego wymyśliliśmy sobie, że wszyscy powinni iść na wyższe studia i stworzyliśmy całą gamę quasi-uczelni. W rezultacie nie mamy szkół technicznych, które kształciłyby ludzi nazywanych tradycyjnie technikami czy inżynierami ruchu. Takich szkół jest masa np. w Szwajcarii i tamtejszy przemysł jest potęgą dzięki ludziom o szerokiej wiedzy ogólnej, wykształconym w konkretnych, dość szerokich zawodach. Takie placówki były przed wojną w Polsce, np. słynna Szkoła Wawelberga, dziś ich brak. Mam wątpliwość, czy powinniśmy wracać do kształcenia np. szlifierzy czy spawaczy, ponieważ rewolucja techniczna postępuje tak szybko, że bez szerszego przygotowania ci ludzie mogą okazać się w krótkim czasie nieprzydatni dla rynku pracy.

- Może stawianie na specjalizację w liceach to dobry pomysł?
- Jestem przeciwny mówieniu, że w szkole średniej można oddzielić ludzi o wybitnych predyspozycjach matematycznych i nie uczyć ich porządnie historii, bo to idiotyzm. Podobnie jak nie ma młodzieży o wybitnych uzdolnieniach humanistycznych, których nie trzeba uczyć matematyki, bo to jeszcze większa głupota.

- Pytanie, czy wszystkich trzeba uczyć całek i różniczek oraz dziennych dat koronacji królów Francji?
- Trzeba opracować program szkolny dopasowany do talentu każdego dziecka i skończyć z wszechobecnymi testami, które niczego nie dowodzą o stanie wiedzy uczniów i ich predyspozycjach. Jak ktoś zechce, bez problemu opracuję dla niego test, który wykaże, że jestem sprawniejszy fizycznie niż Justyna Kowalczyk, tylko po co komu takie bzdury? Na całym świecie mamy podobny problem: w jaki sposób najlepiej rozwijać indywidualne predyspozycje dzieci i młodzieży. Nie ulega już jednak wątpliwości, że szkoła w dotychczasowej formule nie przystaje do wymogów cywilizacji, ponieważ ta rewolucja, którą dość niechlujnie nazywamy informatyczną, niesie większe i głębsze zmiany niż rewolucja Gutenberga i będzie miała znacznie potężniejsze od niej konsekwencje. Gotowej recepty nie ma, lecz podstawowe kierunki zmian zostały na świecie zdefiniowane, podczas gdy w Polsce nie robimy w tym kierunku nic. Raz wpadamy w szał laptopizacji kraju, "wszyscy do laptopów", zaraz potem zastępuje go szał e-podręczników…

- Teraz panuje głównie szał likwidowania szkół.
- Właśnie! Tymczasem w mojej opinii niż demograficzny powinien być zbawieniem, bo umożliwia bezbolesną rekonstrukcję szkolnictwa. Powinna ona polegać na istotnym obniżeniu liczby dzieci w klasie, gdyż tylko gdy będzie ich nie więcej niż 15, nauczyciel - a mamy w Polsce całą rzeszę wspaniałych nauczycieli - będzie w stanie rozwinąć indywidualne predyspozycje każdego dziecka, wpajając mu jednocześnie gruntowną wiedzę z każdej dziedziny. Tak, żeby niestraszna była mu wyprawa na grzyby i zadanie odróżnienia uczciwego produktu bankowego od oferty farmazonów. To jest możliwe, jeśli nie będziemy zwalniać nauczycieli, tylko damy im do starannego prowadzenia stosunkowo nieliczne klasy.

- Czy to realne wobec lamentów, że na szkolnictwo dramatycznie brakuje pieniędzy?
- Możliwe i konieczne. Po prostu trzeba skończyć z tym, że minister edukacji jest petentem u ministra finansów, w dodatku trzydziestym szóstym w kolejce. Edukacja to tworzenie narodowej zamożności, gdyż dobrze wykształcone społeczeństwo stanowi znacznie większe bogactwo niż całe złoża gazu łupkowego. Tylko mądrzy ludzie, otwarci na wiedzę, zdolni szybko dostosowywać się do zachodzących wokół zmian dadzą sobie radę w XXI wieku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska