Macron pokazuje, jak będziemy traktowani

Ciekawe, jaką reakcję wywołaliby Ryszard Petru lub Grzegorz Schetyna, gdyby zadeklarowali, że miejsce Polski jest przy Francji i Niemcach.

Myślę, że wśród najłagodniejszych ocen komentatorów sceny politycznej byłoby słowo „niezręczność”, a wśród epitetów - „sprzedawczyki”. Najmniejszych zahamowań przed taką deklaracją nie miał jednak Robert Fico, uchodzący za populistę premier Słowacji, teoretycznie naszego sojusznika z Grupy Wyszehradzkiej i „Trójmorza”.

To obrazuje groteskowość sytuacji chocholego kręgu, w jakim znalazła się Polska na skutek „godnościowej” polityki zagranicznej prowadzonej na doraźny użytek polityki wewnętrznej.

Fico wypowiedział te słowa podczas spotkania z prezydentem Francji, który objeżdża unijne kraje Europy środkowej. W grafiku nie miał rozmów tylko z przywódcami Polski i Węgier. To nie przypadek, Emmanuel Macron już wcześniej określił politykę Warszawy i Budapesztu jako niszczącą dla wspólnych wartości UE i chce nas za to karać.

Czesi, którzy tak jak Słowacy też myślą się ściślej integrować i być w twardym jądrze Unii, mówią wprost, że Macron doprowadzi do faktycznej śmierci Grupy Wyszehradzkiej. I nie wywołuje w nich to wcale żalu czy oburzenia. Zostaniemy sami, na końcu ciemnej, ślepej uliczki, bo kiedy pragmatyczny Viktor Orban zobaczy, jaki obrót sprawy przybierają, powie nam „żegnam”.

Oczywiście, emocjonalnie da się znieść i wytłumaczyć elektoratowi stan izolacji, ale trwanie w nim oznacza bolesne skutki finansowe. Nie dla politycznych elit, ale ich wyborców. Macron podróżował teraz m.in. po to, by uzyskać poparcie dla zaostrzenia dyrektywy o pracownikach delegowanych. Jeśli je uzyska (a wszystko na to wskazuje), Polska będzie tracić rocznie około 20 mld zł z tytułu składek ZUS i podatków płaconych przez Polaków wysyłanych do pracy na Zachodzie przez polskie firmy. Z budżetu zniknie więc taka kwota, jaką rząd wydaje na 500 plus. A to będzie niejedyny koszt naszego braku znaczenia w UE...

Zobacz też: Opolskie Info [25.08.2017]