- Panie Niedziela, na wstępie mam ochotę panu nagadać.
Ryszard Niedziela: - A czemuż to?
- A temu, że siedziałem na trybunie stadionu przy Oleskiej jak jakiś głupek i się podniecałem meczami, które były ustawione, sprzedane.
R.N.: - I co ja mam panu powiedzieć?
- Przeprosić mnie.
R.N.: - Za co? Za to, że się pan dobrze bawił na trybunach? Za te bramki, które pan oglądał?
- Ale one były kupione! To tak, jakbym wyszedł z agencji towarzyskiej z przekonaniem, że mnie tam ktoś pokochał. To jak, przeprosi pan?
R.N.: - Ja już tą książką napisaną wspólnie z Romanem Stęporowskim przeprosiłem wszystkich, którzy mogą czuć się skrzywdzeni. Przecież to, co powiedziałem w śledztwie na temat mafii piłkarskiej dowodzonej przez "Fryzjera", jest niczym innym jak próbą odpokutowania swych grzechów. Przecież to dzięki moim obfitym zeznaniom, których literacki zapis znalazł się w książce, można było zacząć czyścić to bagno, jakim jest piłka nożna. To ja przyczyniam się do jej oczyszczenia. Pan mówi, że mecze, na któ-re chodził, były na niby. Tak, płaciłem, ale gdy już raz wszedłem w to bagno, to nie dało się tak łatwo z niego wyjść, musiałem płacić dalej, żeby odzyskać to, co już włożyłem. I tak to szło...
- Aż w końcu stracił pan wszystko. Sieć znakomitych sklepów, majątek. Z dobrze zapowiadającego się kupca stał się pan kupczykiem futbolowych punktów.
R.N.: - Owszem, straciłem te sklepy, ale one fizycznie stoją, ktoś tam robi zakupy, tyle że już kasa idzie na czyjeś konto. Pocieszam się tym, że coś jednak w życiu zrobiłem, do czegoś doszedłem. Nie chodzę i nie użalam się nad sobą: ola Boga, ale ze mnie teraz dziad! No cóż, może to kiedyś odrobię.
- A dużo jest do odrobienia?
R.N.: - Tak bezpośrednio, konkretnych pieniędzy to straciłem jakieś dwa i pół miliona złotych.
- Milion dolarów!
R.N.: - Plus to, co jest niepoliczalne, a co mi uciekło, bo nie miałem czasu ani serca zajmować się firmą, bo cała energia szła w klub. W kupowanie sędziów.
- A może ta książkowa spowiedź z największej afery w polskiej piłce to pana zemsta za te stracone pieniądze?
R.N.: - Ja nie jestem mściwy. Dzięki mnie teraz będzie w fut-bolu normalniej. I powiem coś więcej: Listkiewicz, pod którym po tej aferze zapalił się stołek, tak bardzo się starał, żeby się wybielić i odwrócić od siebie uwagę, że aż wywalczył nam Euro. Czyli jest jakiś pozytywny akcent całej afery. Szczypta szczęścia w nieszczęściu.
- Niezły z pana adwokat samego siebie... Pytanie do Romka Stęporowskiego. Jak się czułeś, dowiedziawszy się, że mecze które publicystycznie analizowałeś i opisywałeś dla gazety, okazały się picem na wodę?
Roman Stęporowski: - Szczerze mówiąc, w wielu przypadkach tego nie dostrzegałem. W ogóle nie czułem, że opisywałem ustawiony mecz. Owszem, po kilku pojedynkach Odry rywale mieli pretensje do arbitrów, ale nigdy nie przypuszczałem, że pan Niedziela działał na tak wielką skalę.
- Tym większy powinien być potem zawód.
R.S.: - I on był! Czułem ten zawód. Oczywiście, że nie pochwa-lam kupowania meczów, z korupcją w sporcie trzeba walczyć. Tylko czy było jak? Cała liga była skorumpowana i pan Niedziele, chcąc mieć wyniki, musiał wejść w układ z "Fryzjerem". I okazało się, że jest osobą, która przez kilkanaście miesięcy zapewniła naszemu miastu dużą frajdę, kawał zabawy polegającej na kibicowaniu Odrze w jej drodze do pierwszej ligi. To go nakręcało w przekonaniu, że działa na korzyść klubu.
R.N.: - Kibice mieli frajdę i nawet jak widzieli, że sędzia może być kupiony i że coś jest na rzeczy, to jak Odra wygrywała, przymykali na to oko. Inaczej mówiąc: kibica cieszy, jak sędzia pomaga jego drużynie. Do dziś spotykają mnie kibice na ulicy i się kłaniają: dzień dobry, panie prezesie, za pana czasów to przynajmniej fajnie było, Odra wtedy grała!
Mafia Fryzjera
Okładka książki "Mafia fryzjera". Książkę opisującą sensacyjne kulisy afery piłkarskiej można będzie kupić od 10 grudnia.
Mafia Fryzjera
W poniedziałek (10 grudnia) w kioskach i innych punktach sprzedaży nto znajdziecie książkę "Mafia Fryzjera", w której ujawniamy kulisy afery piłkarskiej, czyli sposoby i okoliczności korumpowania sędziów, trenerów i piłkarzy.
Najciekawsze jej fragmenty już w sobotę (8 grudnia) w magazynie "Nowej Trybuny Opolskiej".
- To po co w ogóle jakieś zasady? Zróbmy z piłki nożnej ustawiony szoł, coś w rodzaju wrestlingu, gdzie od początku wiadomo, że wszystko jest na niby i liczy się widowisko.
R.S.: - Piłka straciłaby wtedy sens. Ale, ale... To nie było tak, że cały mecz był od pierwszej do ostatniej minuty wyreżyse-rowany. Ja po długich rozmowach, jakie na potrzeby książki "Mafia Fryzjera" odbyłem z panem Ryszardem, weryfikowałem wszystko, co od niego usłyszałem. I okazało się, że nawet zawodnicy nie wiedzieli czasem, że mecz jest kupiony, że sędzia im sprzyjał.
- Bo może wcale nie sprzyjał?
R.N.: - Też tak bywało! Przed meczem brał kasę od obu stron, a potem oddawał tym, którzy przegrali.
- Czy sędzia naprawdę może dla kogoś wygrać mecz? Przecież on nie strzela bramek.
R.S.: - Owszem, nie jest stuprocentowym gwarantem sukcesu, ale wywiera presję na zawodników. Może im zepsuć nastrój, może im odebrać ducha walki.
- Jak?
R.S.: - Na przykład w czasie zawodów mówi do tych, którzy mają przegrać: Panowie, nawet się nie starajcie, bo i tak jesteście już skręceni. Odpuśćcie sobie...
- I co? Jedenastu napompowanych adrenaliną byczków tak łatwo mu odpuszcza? Przecież powinni go rozszarpać.
R.S.: - Zawodnicy czują respekt przed sędzią, bo może ich odsunąć od gry. Nie ma buntów. Gdy na konferencji po meczu jakikolwiek trener ośmielił się zasugerować, że mecz był sprzedany, to go natychmiast karał PZPN.
R.N.: - Jak zawodnik w nerwach krzyknął do sędziego: chuju, nie wkręcaj nas, to od razu czerwona kartka, kary dyscyplinarne, możliwość oddania meczu walkowerem. Nie było łatwo się zbuntować. No i wtedy miało się przeciwko sobie całe środowisko sędziowskie. Proszę sobie wyobrazić taką oto prawdziwą sytuację: drużyna gra jak złoto, atakuje, już, już ma strzelić bramkę, a sędzia kładzie się na murawie i symuluje kontuzję. Masują go kilkanaście minut i w tym czasie drużyna dekoncentruje się. Gdy między drużynami jest duża różnica klas, to oczywiście wygra lepsza, ale gdy są to drużyny równorzędne, to wtedy sędzia może zdziałać bardzo dużo.
- Pan płacił "Fryzjerowi" za każdy mecz Odry. Żeby kupić sędziego. A nie miał pan czasem poczucia, że wywala pieniądze w błoto? Na przykład wtedy, gdy przychodziło grać ze słabymi?
R.N.: - Czasem miałem takie uczucie, ale się pocieszałem, że to jest tak jak z lekarzem. Lepiej mu dać na wszelki wypadek i mieć pewność, że bliska nam osoba będzie potem miała w szpitalu należytą opiekę.
- Skoro pan kupował wszystko, to dlaczego Odra nie weszła do pierwszej ligi?
R.S.: - Bo pan Niedziela źle skonstruował umowy z piłkarzami. Za dużo im naobiecywał. A potem, gdy nie dostali obiecanych pieniędzy, zbiesili się.
R.N.: - Gdyby jeszcze trochę poczekali, tobyśmy te pieniądze mieli. Milion dolarów od Canalu Plus za prawa transmisji pierwszej ligi. Ale oni byli niecierpliwi i sami zaczęli na własną rękę sprzedawać mecze. Ja kupowałem sędziego, a ich kupowali przeciwnicy. Paranoja... No i rozwaliło się. To wszystko jest w książce. Ale to prawda, że kibice mieli dzięki mnie masę frajdy. I nikt nic nie podejrzewał. To jak w agencji, gdzie dobra dziewczyna tak pana podpuści, że wychodzi pan w przekonany, że jest największym maczo na świecie.
- A propos... W książce jest wątek pięknej prostytutki, którą pan zamówił na jedną noc, a potem ona z panem została i stała się towarzyszką życia i przekrętów. Dawał jej pan liczyć pieniądze dla "Fryzjera". Jak pan ją wyrwał z rąk alfonsa?
R.N.: - Sama się urwała. W tym zawodzie wiele kobiet marzy o tym, że pozna takiego klienta, który je wyrwie z burdelu, który da dom, rodzinę... Miałem pieniądze, byłem kimś, to i poszła ze mną. Potem w więzieniu odwiedziła mnie tylko raz i rzuciła. Teraz sądzę się z nią o majątek, który jej dałem, a z tego, co wiem, ona wróciła do starego fachu. Życie...
- Czy futbol przyciąga piękne kobiety?
R.N.: - Jeśli już, to piłkarze. Zdrowi, młodzi, przystojni, często zamożni, zapobiegliwi... to i mają powodzenie. Natomiast działacze i sędziowie muszą się zadowalać prostytutkami.
- Czy afera "Fryzjera", czy wasza książka, czy działania prokuratury oczyszczą polską piłkę?
R.S.: - Nie da się wyeliminować całkowicie korupcji ze sportu, tak jak nie daje się jej wytrzebić z innych dziedzin życia. Na szczęście nie będzie już jednak organizacji, która tym wszystkim sterowała, nie będzie czapy w postaci "Fryzjera" i jego najbliższych pomocników: sędziów, działaczy...
R.N.: - Zawodnicy i działacze będą się dogadywać między sobą indywidualnie, a nie za pośrednictwem "Fryzjera". I nadal będą sprzedawać: za grubą kasę w pierwszej lidze, za pół świniaka albo skrzynkę wódki w klubach wiejskich.
- Nie boi się pan zemsty mafii?
R.N.: - To nie jest taka mafia, która ucina język za gadulstwo i wpycha go człowiekowi do gardła. Nie będzie na mnie zemsty, że tak powiem, rytualnej. Ale komuś indywidualnie mogą puścić nerwy i tego to się czasem boję, owszem.