Maja Sablewska. Być zimną suką

TVN/Szymon Świętochowski
Maja Sablewska
Maja Sablewska TVN/Szymon Świętochowski
Rozmowa z Mają Sablewską, menedżerką gwiazd, jurorką pierwszej edycji X Factor

- Rozstaję się z X Factor, nie z TVN-em - napisałaś na blogu. Mówi się, że masz poprowadzić swój program. To prawda?
- Pierwsze pytanie, a ja już nie mogę odpowiedzieć... Po pierwsze nie chcę zapeszyć. Za dużo jest zazdrośników, by o tym mówić tak wcześnie. Na pewno chcę zostać w TVN, być lojalna wobec stacji, bo jej władze postąpiły uczciwie wobec mnie. Bardzo szczerze rozmawialiśmy o X Factor, a ja lubię szczerość, nawet jeśli boli. Kiedy dopnę swego i ustalę szczegóły, to powiem o tym, o czym teraz nie chcę mówić.

- Czyli coś grubszego się jednak kroi?
- Kroi się kilka spraw. Po pierwsze - już nie będę menedżerem, tylko producentem i doradcą wizerunkowym. Pełnię tę rolę w zasadzie od pół roku, współpracuję z jedną z firm kosmetycznych, prowadząc bloga majasablewskablog.pl, gdzie między innymi oceniam ich kosmetyki. Promuję też modę uliczną, czyli tak zwany "london look". Mam satysfakcję, bo już są owoce. Zaledwie po pół roku współpracy firma kosmetyczna ogłosiła, że w połowie grudnia pod względem ilości sprzedanych kosmetyków do makijażu w drogeriach w Polsce jest numerem jeden. Satysfakcjonujące jest też to, że konkurencja ten sposób promocji od nas kopiuje. Słyszałam już, że inne znane osoby mają blogować dla kolejnych marek...

- Czyli koniec z show-biznesem?
- Show-biznes jako taki wcale mnie nie kręci. Coraz bardziej interesują mnie marki i ludzie - ci zwykli, z ulicy. Ta współpraca otworzyła mi drzwi, o których do tej pory nawet nie myślałam. Przez minione 10 lat pomogłam w karierze, co było dość widoczne, co najmniej trzem artystkom. Przez pół roku poprzez bloga - kilku tysiącom dziewczyn, które na niego regularnie zaglądają. To są dziewczyny w moim wieku, ale też dzieciaki 12-16-letnie oraz panie po czterdziestce. Skoro można tak podpowiadać na szeroką skalę, to pomyślałam: cholera, czemu nie robić tego pełną parą.

- Nie będzie ci żal świata gwiazd? Daje splendor.
- Nigdy mi na nim nie zależało. To, co się teraz wokół mnie dzieje, przyjmuję z dobrodziejstwem inwentarza, ale bez nadmiernego zachwytu. Nie będzie mi tego brakowało.

- A co z Tolą Szlagowską i Jackiem Czerwińskim, których menedżerką byłaś ostatnio?
- Nie zostawię ich, tak jak zupełnie nie zostawię menedżerki. Nadal chcę pomagać młodym genialnym artystom. Z tym, że te działania wplotę w rolę doradcy wizerunkowego. Nie będę natomiast podejmować współpracy z artystami, którzy są słabi - nie tworzą, nie komponują. Będę szukać geniusza. Jeśli znajdę, postaram się mu pomóc najlepiej jak potrafię.

- W kwestii X Factora - ty podziękowałaś im czy oni tobie?
- Żeby odpowiedzieć, ale nie powiedzieć za dużo… Byłabym ostatnim kretynem, gdybym podziękowała za udział w show, które odniosło ogromny sukces. Chciałam nadal brać udział w programie, ale uniemożliwił to konflikt jurorów.

- Czyli jednak był? Nie były to medialne spekulacje?
- Był i na tyle przekładał się na program, że władze stacji uznały, iż lepiej, by go nie było.

- Dlaczego tak iskrzyło między tobą a Kubą?
- Wolałabym do tego nie wracać. Mogłabym za dużo powiedzieć i potem tego żałować.

- Wasz spór przyciągał widzów. TVN mógł to wykorzystać.
- Zmiana składu jury to decyzja stacji. Wierzę, że wybrała dobrze. Czy faktycznie - dowiemy się za kilka miesięcy.

- A co byś podpowiedziała Tatianie Okupnik, która zastąpiła cię w jury?
- Życzę jej jak najlepiej, ale z tego, co wiem ma swoich doradców. Proszę kolejne pytanie.

- Czy program typu talent-show może wykreować gwiazdę?
- Kilka razy się udało. Świetnie sobie radzi Monika Brodka, słyszałam ostatnio bardzo dobrą płytę Ali Janosz, która kiedyś wygrała "Idola". Wtedy się pogubiła, była za młoda, musiała dojrzeć. Jej ostatni krążek jest bardzo dobry. Taki program to szybkie wejście na Mount Everest. Niebezpieczeństwo jest takie, że można się zachłysnąć błyskiem fleszy i równie szybko spaść z tej "górki". Większość niestety tak właśnie kończy. To, co zrobił Michał Szpak pokazuje, że można zbłądzić. Poza tym taki program powinien bardziej stawiać na ludzi, którzy wykonują własną muzykę. Nie da się wykreować tożsamości muzycznej - ją się ma albo nie.
- Co tworzy gwiazdę?
- Talent, pokora i szczęście.

- Pokora? To chyba nie jest najczęściej występująca u artystów cecha.
- Dlatego tak wielu z nich kończy jak kończy. Zamiast ludzi, którzy zmieniają świat - jak Amy Winnehouse czy Kurt Cobain - mamy takich, którzy zamykają się na jednej piosence.

- Wymieniłaś zagraniczne gwiazdy. A co z Polską?
- Był Czesław Niemen, którego kocham. Jest Edyta Bartosiewicz, której piosenki są dla mnie nieśmiertelne.

- Dziś tylko skandal kreuje gwiazdę?
- Skandal może pomóc i zaszkodzić. Skutkuje miejscowo, bo są czasy kolorowej prasy plotkarsko-informacyjnej. Ale głęboko u podstaw, żeby skutek był długofalowy, musi być talent.

- Pytam, bo przez lata prowadziłaś skandalistkę Dodę.
- Doda, kiedy z nią pracowałam, była osobą o ogromnym temperamencie. Jak jest teraz - nie wiem, nie widziałam się z nią ze dwa lata. Dzięki temu temperamentowi można było stworzyć wizerunek osoby w zasadzie nieobliczalnej. W prasie ukazywały się dzięki temu historyjki mniej czy bardziej prawdziwe. Efekt był taki, że cały czas była na topie i czuła się w tym jak ryba w wodzie. W dodatku nie był to produkt wymyślony przez wytwórnię. Ona była bardzo autentyczna. I uczciwie zapracowała na swoja markę.

- Wasze rozstanie i to, co po nim - nie było zbyt przyjemne. Nie mówisz sobie: stworzyłam potwora?
- Bardzo wielu ludzi mi to mówi (śmiech). Kiedy Doda odchodziła z zespołu Virgin, w momencie ich sporego sukcesu, nikt nie dawał jej wielkich szans na sukces. Powiedziałam, że potrzebuję pół roku, żeby była w Polsce równie rozpoznawalna, co wielkie marki. Udało się. W każdym razie na tamten moment nie było w Polsce większej gwiazdy. Z tego mam satysfakcję.

- Niedawno portale donosiły, że Doda popsuła ci randkę w jednej z warszawskich knajp. Siedziałaś tam ze swoim facetem i kiedy przyszła ze znajomymi, momentalnie stamtąd wyszliście.
- To kompletna bzdura. Nie widziałam jej w tej knajpie. Nie widziała jej też osoba, z którą byłam. O tym, że takie zdarzenie miało mieć miejsce, dowiedziałam się od pani dziennikarki, kiedy już gazeta była w kioskach. Zastanawiam się, czy to nie była manipulacja. Może faktycznie obie tam byłyśmy, ale w różnym czasie.

- Najbardziej kapryśna gwiazda, z którą pracowałaś?
- Musiałabym być niespełna rozumu, żeby o tym opowiadać. Z każdą z nich pracowało mi się świetnie, z każdą planowałam być zawodowo lata. To, że się rozstałyśmy, było ich wyborem.

- Skąd ich nadwrażliwość na twoją popularność?
- Tego do tej pory nie wiem. Również dlatego chcę zmienić zawodowy profil. Jako menedżer mam czyste sumienie. Nie popełniłam żadnych błędów, które mogłyby się odbić na karierach moich podopiecznych. Przeciwnie - efekty mojej pracy były bardzo dobre. Często w tym kontekście pojawia się słowo zazdrość. O co? Nie wiem. Może wszystko dlatego, że jak dziecku jest za dobrze, to nie szanuje rodziców… Może powinnam być za przeproszeniem zimną suką. Wtedy byłoby mi łatwiej.

- A było ci przykro przy tych zerwaniach?
- Oczywiście! Cholernie! Przy rozstaniach z artystkami, z programem X Factor.

- Przy tym ostatnim były podobno nawet łzy.
- Prawda, poryczałam się. Było mi bardzo przykro, bo nie zawiodły sprawy obiektywne - to, że nie sprawdził się format, że nie było oglądalności albo że ja się nie sprawdziłam, bo nie potrafiłam się odezwać przed kamerą. Zawiódł czynnik ludzki, zupełnie dla mnie niezrozumiały.

- Czujesz się gwiazdą? Masz fanklub, jesteś bohaterką kolorowych gazet i plotkarskich portali.
- Czytam biografię Coco Chanel, w której pada stwierdzenie, że gwiazda to ktoś, kto przez lata pracuje na swoją popularność, by na koniec założyć ciemne okulary i pozostać niezauważonym. Nie czuję się więc gwiazdą.

- Twoja zawodowa droga jest jak kariera "od pucybuta do milionera". Zaczynałaś jako niania dzieci Natalii Kukulskiej, dziś udzielasz wywiadów. Jaki jest klucz do takiego sukcesu?
- Zaczynałam od myjni samochodowej, żeby zarobić na pociągi, którymi podróżowałam na koncerty i festiwale (śmiech). Zapieprzałam z patyczkiem do uszu, żeby w wentylatorach nie było kurzu. To mnie nauczyło wielkiej cierpliwości. Porównanie "od pucybuta do milionera" jest trafne. Chociaż miliona jeszcze nie mam i to nie jest mój cel. A klucz do sukcesu? Wiara w siebie.

- To prawda, że wszystko dla ciebie zaczęło się od Opola?
- Tak, to było na koncercie Varius Manx podczas festiwalu. Zespół zmieniał wtedy wokalistkę z Anity Lipnickiej na Kasię Stankiewicz. Ja miałam 16 lat i kiedy popatrzyłam na scenę, pomyślałam, że muszę kiedyś pracować z gwiazdami. Poza soulem i jazzem słuchałam wtedy głównie polskiej muzyki, więc wszyscy ci, których zobaczyłam w amfiteatrze, byli dla mnie wielcy. A że wcześniej musiałam, w związku z problemami ze wzrokiem, zrezygnować ze sportu - a uprawiałam długo lekkoatletykę i koszykówkę - to szukałam planu "B". Mój trener brutalnie i szczerze powiedział mi, żebym poszukała czegoś innego.

- Więc zaczęłaś jeździć na koncerty.
- Najpierw do Opola, potem do Częstochowy na koncert Natalii Kukulskiej. Wkrótce założyłam jej fanklub. Rodzice nie dawali mi pieniędzy na te wyjazdy, więc zaczęłam pracę w myjni. To były piękne czasy - nawet mimo tego, że z niektórych pociągów wylatywałam, bo nie miałam biletu. Wyliczałam, że jeśli go kupię, to nie starczy mi na koncert (śmiech).

- Potem zostałaś nianią.
- Jakiś czas prowadziłam fanklub Natalii, polubiłyśmy się. Kiedy nieco podrosłam, zadzwoniła do mnie i zaproponowała mi opiekę nad jej synem Jasiem. To było w jakiś poniedziałek, a ja już w środę byłam u niej. Mój tata jak się dowiedział, że jadę do Warszawy, to omal nie zemdlał. Tym bardziej, że wiązało się to z przerwaniem studiów. Byłam po dwóch latach geografii, na którą poszłam, żeby zrozumieć jak powstała Ziemia, czemu nad nami są chmury i czemu pada deszcz. Wybrałam klimatologię, ale wygrała z nią muzyka. Tata był przerażony, że nigdy nie będę z tego miała pieniędzy. Mimo to spróbowałam. Potem zauważyła mnie Kaśka Kanclerz. Jak minęło ostatnie 10 lat - nie mam pojęcia.

- Masz przekonanie, że marzenia ci się spełniły?
- Mam. Ale wiem, że to jeszcze nie koniec. Że jest jeszcze jakiś większy cel i jestem w jednej trzeciej drogi do niego. A wierzę w przeczucia. Kiedyś, jako 16-latka z fanklubu Natalii przechodziłam koło gabinetu Kasi Kanclerz i pomyślałam, że na pewno będę z nią pracować. Spełniło się.

- Na ile ważny w życiu jest tzw. look, markowe ciuchy?
- Moda to dla mnie stan umysłu. To nie metki, kasa czy dobre dżinsy. Styl rodzi się w nas, bez względu na stan konta. Największe gwiazdy estrady - rockmani, artyści popowi - wypracowali sobie swój niepowtarzalny wizerunek. Daleko do nich tym, którzy po prostu zakładają bardzo drogie ciuchy. Druga rzecz - moda, której nie da się przenieść na ulicę to nie moda. W tym, co się nosi, trzeba się dobrze czuć. Wbijanie kogoś w ultramodne ubrania, które do niego nie pasują jest bez sensu.

- Plotka głosi, że masz szafę drogich ciuchów...
- Niedawno, bodaj w "Dzień dobry TVN", ktoś omawiał ranking najlepiej ubranych Polaków, w którym się znalazłam. Tomasz Jacyków i Dawid Woliński powiedzieli, komentując jakieś moje zdjęcie, że mam na sobie 60 tysięcy złotych. Cała moja szafa nie jest tyle warta! Przy okazji niechcący któryś z nich powiedział mi komplement - że wyglądam jak setki dziewczyn na ulicach Londynu czy Nowego Jorku. O to chodzi. Dziękuję!

- Na swoim blogu, prócz kosmetyków, pokazujesz swoją siostrę, Wojciecha Mazolewskiego, z którym się spotykasz. Nie za bardzo się odkrywasz, skoro nie zależy ci na rozgłosie?
- Ten blog to mój pamiętnik, mój świat, w którym ja ustalam reguły. Jeśli mam ochotę pokazać siostrę, z której jestem bardzo dumna, to robię to. Oczywiście też pod warunkiem, że ona się na to godzi.
- Kiedy jako młodziak pojawiałaś się na biznesowych spotkaniach w imieniu artysty, traktowano cię na serio?
- Nie zawsze. Miałam 23-24 lata, kiedy finalizowałyśmy z Kaśką Kanclerz duży kontrakt dla Michała Wiśniewskiego. Druga strona traktowała mnie dość pobłażliwie do momentu, kiedy się zaczęłam odzywać. Wtedy zbastowali. Niektórym kolegom z pracy też nie pasowało, że robię zbyt dużo. Oni woleli mieć wolny wieczór. Kaśka Kanclerz, która również nie miała życia prywatnego, powtarzała mi, żebym nie brała z niej przykładu.

- Twoja słabość to tatuaże. Co masz na nowym?
- (śmiech) Napis "Love". Ale nie chodzi o miłość damsko-męską. Mam taki stan ducha - wierzę w to, że trzeba wychodzić do ludzi z miłością.

- Dużo masz tych tatuaży w sumie?
- Bardzo, przestałam liczyć. To mój nałóg. Każdy z nich wiąże się z czymś ważnym. Mam na przykład już nieco wytarty różaniec, który zrobiłam sobie w rocznicę śmierci mojego ukochanego dziadka.

- A - przepraszam za wścibstwo - gdzie je masz?
- Wszędzie (śmiech). Na rękach od łokci w dół, na obojczykach, na karku, biodrze. Każdy tatuaż coś dla mnie znaczy i to dla mnie najważniejsze.

- Dziękuję za rozmowę
- Ja również, i pozdrawiam Opole.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska