Mają tablice, by pamiętać o zdarzeniach sprzed 70 lat

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Tablicę upamiętniającą ks. Johannesa Leboka poświęcił w Chrząstowicach ks. dr Piotr Tarlinski, duszpasterz mniejszości narodowych w diecezji opolskiej.
Tablicę upamiętniającą ks. Johannesa Leboka poświęcił w Chrząstowicach ks. dr Piotr Tarlinski, duszpasterz mniejszości narodowych w diecezji opolskiej. Urząd Gminy Chrząstowice
W Zakrzowie poświęcono tablicę upamiętniającą 103 osoby zamordowane przez Armię Czerwoną. W Chrząstowicach uhonorowano księdza Johannesa Leboka.
- Tutaj zapisano imiona mojej mamy i młodszego brata - mówi Kunegunda Kasperek. - Kiedy zginęli, świat mi się zawalił. Krzysztof Ogiolda

- Tutaj zapisano imiona mojej mamy i młodszego brata - mówi Kunegunda Kasperek. - Kiedy zginęli, świat mi się zawalił.
(fot. Krzysztof Ogiolda)

Miałam wtedy 9 lat - mówi mieszkanka Zakrzowa Kunegunda Kasperek i wszystko dobrze pamiętam - od Luboszyc wjechały do nas czołgi. W jeden z domów trafił wystrzelony przez Rosjan pocisk, rozwalając narożnik budynku. Żołnierze Armii Czerwonej chodzili od domu do domu i już pierwszego dnia zastrzelili 25 osób. Z rąk żołnierzy zginęła też później moja mama. Wygonili nas do Luboszyc, ale mama postanowiła wrócić, żeby nakarmić bydło. Tato zdecydował, że pójdziemy wszyscy. Od Kępy jechali akurat saniami Rosjanie. Mama poprosiła ich, by przynajmniej ją z moim czteroletnim bratem zabrali do wioski, do tego bydła. Podwieźli ją chętnie. Była tu kilka dni. Ale 6 lutego Rosjanin zastrzelił ją wraz z bratem i 11 innymi mieszkańcami. Ludzie mówili, że kogo znalazł w domu, zabijał. Nie pamiętam, kto nam przyszedł o tym do Kępy powiedzieć. Płakałam i ja, i ojciec. Świat się nam zawalił.

Pani Kunegunda pokazuje na tablicy imiona swoich bliskich: Maria i Josef Skrzipczyk. Łącznie znalazły się na niej nazwiska 103 cywilów zamordowanych przez żołnierzy Armii Czerwonej między styczniem i marcem 1945 roku. Najmłodsza ofiara ich zbrodni miała pół roku.

Na poświęcenie tablicy tłumnie przyszli mieszkańcy Zakrzowa, także ci, którzy przyjechali tu po wojnie z Kresów Rzeczypospolitej, wypełniając po brzegi miejscową kaplicę. Aktu poświęcenia dokonali ks. infułat Edmund Podzielny, proboszcz katedralnej parafii (należy do niej Zakrzów) - po polsku i ks. prałat Wolfgang Globisch, emerytowany duszpasterz mniejszości pochodzący z tej miejscowości - po niemiecku. Uczniowie miejscowej szkoły odczytali nazwiska zabitych.

- Wspominamy tych, którzy zostali zamordowani, wspominamy o ich cierpieniu - mówił ks. infułat Podzielny. - Polecamy ich Bożemu miłosierdziu, a wraz z nimi polecamy i tych, którzy po obu stronach zaślepieni ideologią doprowadzili do wojennej eksterminacji.
Za swoich najbliższych modliła się w sobotę Eleonora Wróbel. - Siedzieli my w izbie - wspomina. - Miałam 13 lat. Więc pamiętam dobrze. Pierwszy ruski żołnierz, z czołgu, jakiego my w ogóle widzieli, wszedł, wyprowadził ojca do sieni i zastrzelił. Tak po prostu. Bez żadnej przyczyny. Z ich rąk zginął też mój ołpa.

Ks. Wolfgang Globisch (w dniu wejścia Sowietów do Zakrzowa miał 12. urodziny) przypomniał, że i jego krewni są uwiecznieni na pamiątkowej tablicy.

- Ulotki rzucane z sowieckich samolotów uspokajały - wspominał. - Zapowiadały, że Rosjanie przychodzą nas jedynie uwolnić od nazizmu. A nam nic złego się nie stanie. Więc panowało powszechne przekonanie, że skoro jesteśmy zwykłymi ludźmi, nie mamy na sumieniu żadnych zbrodni, nic nam nie grozi. Rosjanie też są ludźmi, mówiono. Nikt się okrutnej zemsty nie spodziewał. Ojciec, który nasłuchiwał wieści ze szwajcarskiego radia, nie uwierzył w te zapewnienia. Postanowił z rodziną uciekać. Zastanawiam się, dlaczego nas spotkała ta łaska i przeżyliśmy. Może i po to, byśmy dali świadectwo prawdzie i pamiętali.

- O tragedii, jaka się tu dokonała, długo mówiono tylko w domach - przyznaje Stanisław Skakuj, przewodniczący zarządu dzielnicy Zakrzów. - Ja sam o niej nie wiedziałem. Dzięki tablicy staje się to faktem publicznym i należy do wspólnej pamięci. Zbrodnię Sowietów w Zakrzowie upublicznił Arkadiusz Karbowiak, opierając się m.in. na danych z książki ks. prof. Andrzeja Hanicha. W księgach parafialnych znaleźliśmy dodatkowe informacje. Mieszkańcy pod przysięgą świadczyli, jeszcze w 1946 roku, o tym, co się tu stało. Poświadczali także swój udział w pogrzebach ofiar. Zweryfikowaliśmy - z pomocą ks. Globischa i zaglądając do dawnych ksiąg meldunkowych w archiwum - ówczesną pisownię imion i nazwisk.

Na uroczystości był też obecny Arkadiusz Karbowiak. - To, co Armia Czerwona robiła na Śląsku nie było tylko odreagowaniem niemieckich zbrodni w Związku Sowieckim, jak się to często usprawiedliwia. Machina propagandowa zachęcała żołnierzy do zbrodni i gwałtów po wejściu na ziemie niemieckie. To były zorganizowane przez państwo sowieckie represje skierowane przeciw cywilom - mówi.

Proboszcz uratował wieś

Mieszkańcy Chrząstowic uniknęli zrównania wioski z ziemią i wymordowania mieszkańców dzięki swemu proboszczowi, Johannesowi Lebokowi. Okazało się, że stojący na czele oddziału, który zdobył wioskę dowódca sowiecki, był niemieckim komunistą. Ksiądz go znał i przekonał go, by powstrzymał się od zbrodni.

- Upamiętniającą ks. Leboka tablicę poświęcili w czasie mszy św. w sobotę ks. dr Piotr Tarlinski, duszpasterz mniejszości, ks. proboszcz Dominik Rybol i ks. Bonifacy Madla - mówi Krzysztof Warzecha, przewodniczący zarządu gminnego TSKN. - Przy kościele jest jego grób, od 2008 roku mamy ulicę ks. Leboka. Ta tablica dodatkowo podkreśli i przypomni jego zasługi.

Postać dawnego proboszcza i przejście frontu przez Chrząstowice przypomniano po mszy św. W Klubie Samorządowym odbyła się konferencja z udziałem dr Adriany Dawid z Instytutu Historii UO oraz świadków czasu: Josefa Dudy, Georga Michena i Jerzego Kochanka.

Po tekście w nto poświęconym księdzu Lebokowi dzieje tej postaci uzupełnił ks. Józef Żyłka, proboszcz w Kluczu.

- Mieszkańcy Chrząstowic sądzili, że ks. Lebok pochodził z czarnego Śląska - mówi ks. Żyłka. - A to nieprawda. (Był duszpasterzem w Zabrzu-Mikulczycach). Na dowód ksiądz cytuje księgę chrztów z 1872 roku: Johannes Lebok urodzony z Zimnej Wódce został ochrzczony 28 marca 1872. Jego rodzice, Paul Lebok i Anastazja Klyta byli małorolnymi chłopami. Matką chrzestną była Józefa Melson. - Jest on u nas pamiętany - dodaje. - W zakrystii kościoła w Zimnej Wódce wisi do dziś jego zdjęcie. A nasz dawny kościelny, pan Józef Wolany, pamięta, w którym miejscu - przy ulicy Małopolnej - stoi dom, w którym kiedyś mieszkała rodzina Lebok. Niestety, samego księdza nie miał już okazji poznać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska