Makijaż dla polityka

Redakcja
Z Piotrem Tymochowiczem, specjalistą od teorii wywierania masowego wpływu, rozmawia Krzysztof Zyzik

- Czy z punktu widzenia pana zawodu jest jeszcze jakaś różnica między kreowaniem wizerunku polityków i proszków do prania?
- Dla mnie polityk jest takim samym produktem jak proszek do prania. Różnica polega na tym, że łatwiej jest wypromować proszek, ponieważ nie wtrąca się. Wiadomo, że każdy polityk w Polsce "wie lepiej". Bardzo mi to przeszkadza w pracy.
Natomiast dla odbiorcy powinna być zasadnicza różnica pomiędzy politykiem a proszkiem do prania. Bo ludzie, kupując polityka, po części kupują samych siebie.
- Na czym polega pana praca?
- Panuje taki mit, że pewne cechy przywódcze, charyzmatyczne posiadamy od urodzenia. Ja od czternastu lat pokazuję, że tego wszystkiego można się nauczyć na szkoleniach z socjotechniki, nie mając o tym wcześniej zielonego pojęcia. Bo dziś w zasadzie można sprzedać wyborcom każdego. Odpowiednie szkolenie jest ważniejsze niż naturalne predyspozycje, np. wzrost człowieka. Na początku epoki medialnej faktycznie liczył się polityk wysoki z niskim głosem. W tej można sprzedać niskiego, trzeba tylko go odpowiednio opakować, uczynić z tego atut, żeby to dobrze wyszło medialnie.
- Zrobiłby pan z Waldemara Pawlaka lidera jakiejś południowej, gorącej demokracji?
- Dobry przykład. Mamy w teorii wywierania wpływu takie określenie, które już przeszło do klasyki. Kiedy ktoś jest jak mumia, ze śladową mimiką twarzy, mówimy o syndromie Pawlaka. Ja miałem kiedyś propozycję szkolenia Waldemera Pawlaka za dobre pieniądze, ale się tego nie podjąłem, ponieważ uważałem, że nawet intensywne szkolenie w jego przypadku jest skazane na porażkę. Ostatnio trochę żałuję tamtej odmowy. Bo spotykając w ostatnich latach Pawlaka prywatnie, zmieniłem zdanie. On potrafi być na luzie, potrafi się uśmiechać. Ten człowiek ma po prostu blokadę psychiczną, kiedy widzi kamerę.
- Który polski polityk jest najlepiej przygotowany socjotechnicznie?
- Był. Andrzej Urbańczyk. Ja z nim wiele razy na ten temat rozmawiałem. Mówiłem mu, jaki jest świetny. A on mówił, że nie ma aspiracji przywódczych. Poza tym nigdy układ polityczny mu na tyle nie sprzyjał, aby mógł nagle wskoczyć na lidera lewicy. Tam jest za duży tłok. Ja wiem, że Urbańczyk był cichym doradcą wielu liderów lewicy. On przeszedł wiele szkół w zakresie socjotechniki. Poza tym miał naturalne cechy przywódcze.
- Który z polskich polityków przeszedł pozytywne przeobrażenie pod wpływem speców od socjotechniki?
- Chociażby Marek Pol z Unii Pracy. Idzie mu świetnie, jest jednak w trakcie przeobrażania. Porównując Pola sprzed 10 lat, jestem bardzo zadowolony. To samo Olechowski, on 10 lat temu był naprawdę słaby, niesprawny wizualnie. Teraz nauczył się paru zaledwie sztuczek socjotechnicznych i osiągnął apogeum możliwości. Tak samo Lepper. Bardzo długi czas nad nim pracowałem.
- Jak pan kreował Leppera?
- Rozłożyłem to na kilka etapów. Najpierw musiał zaistnieć. Oczywiście jako stonowany mąż stanu nie miał szans. Mógł wyskoczyć jako postać kontrowersyjna. I tak właśnie zaczynaliśmy. Uczyłem Leppera, jak porwać ludzi za sobą, jak zaistnieć podczas wieców, stosować odpowiedni, wiecowy język ciała. Potem przeszliśmy do etapu kameralnego, Lepper nauczył się rozmawiać spokojnie, w telewizyjnych studiach. Lepper już nie popełnia błędu Wałęsy, który tak samo zachowywał się na wiecu w stoczni i w pałacu prezydenckim.
- Uczy pan też naszych polityków, co mają mówić ludziom?
- Oczywiście. Tłumaczę wszystkim, że w każdym wystąpieniu do wyborców mają używać pięciu pojęć-kluczy: "korzyści" (coś ludziom obiecać), "okazji" (zapewnić, że albo teraz, albo nigdy), "satysfakcji" (pograć na pozytywnych emocjach), "wyróżnika" (czym się różnimy od innych, którzy to samo obiecują), "bonusa" (obiecać, że ludzie mogą dostać jeszcze więcej, niż się spodziewają).
- To przerażające... Czy są w polskiej polityce jakieś osoby, które nie przechodziły takich szkoleń, którzy zachowują się naturalnie i mówią tylko to, co faktycznie myślą?
- Tak. O ile mi wiadomo, generał Wilecki nigdy nad socjotechniką nie pracował, również Jan Łopuszański. Sam pan widzi: polityczny margines.
- Jedyne pocieszenie, że wyborcy nie zawsze kupują pana sztuczki. Na przykład z Krzaklewskim panu nie wyszło w czasie ostatnich wyborów prezydenckich.
- No, tak. Nie ukrywam, że tylko pieniądze zdecydowały, że się zgodziłem na szkolenie go w takiej formie, jak to się odbyło. Bo ja chciałem pracować nad Krzaklewskim już na rok przed wyborami. Ale jego otoczenie uznało, że jest jeszcze czas, znów ci panowie wiedzieli lepiej. Skończyło się na tym, że na dwa tygodnie przed wyborami pojechaliśmy do Szklarskiej Poręby. Zdążyłem go tylko nauczyć, aby nie podnosił podbródka i uśmiechał się tylko wtedy, kiedy trzeba.
- Który polski polityk ma najgorszy wizerunek medialny, jest źle kreowany?
- Buzek. Pomimo tego, że jest najdłużej panującym premierem. Wszyscy, od rolnika do intelektualisty, wiedzą, że ten człowiek nic nie może, nic nie potrafi przeprowadzić do końca skutecznie. Buzek to jest tzw. dziecko posłuszne: bezwolne, ubezwłasnowolnione w sensie medialnym. A ludzie chcą polityków skutecznych.
Poza tym Buzek ma najgorszych doradców medialnych. Podam przykład: oni szczegółowo przygotowywali akcję zbliżenia premiera do społeczeństwa, miał się pojawiać na ulicach itp. Pierwsza scenka polegała na tym, że premier jechał autobusem. Kasując w autobusie bilet, stwierdził: "o, jak ja dawno biletu nie kasowałem". Trudno sobie gorszą wpadkę wyobrazić. Poza tym te tłumy ochroniarzy w autobusie, makabra...
- Odnoszę jednak wrażenie, że wolałby pan premiera Buzka od premiera Leppera, którego pan tak usilnie kreuje na narodowego przywódcę.
- Na takie pytanie oczywiście nie mogę odpowiedzieć. Bo dotykamy tu rozdźwięku pomiędzy moimi prywatnymi pragnieniami a moją pracą. Z punktu widzenia zawodowego bardzo bym się cieszył, gdyby Lepper został premierem. Ale myśmy nigdy tak wysoko nie mierzyli, bo zdajemy sobie sprawę z jego możliwości.
- Jak technicznie wyglądają te szkolenia, wywozi pan liderów naszych partii do jakiegoś hotelu?
- Tak, biorę polityków i jedziemy za granicę. Na przykład teraz jestem w trakcie szkolenia grupy polskich polityków w Marsylii. Wyjeżdżamy, aby być dostatecznie daleko od dziennikarzy, od ludzi, którzy rozpoznają nas na ulicach. Ja miałem wpadkę z Krzaklewskim. Szkoliłem go w Polsce, w hotelu "Bornit" w Szklarskiej Porębie, bo nie było już czasu na wyjazdy za granicę. No i przed samymi wyborami nakryła nas "Trybuna". Zrobiła się burza pod tą Szrenicą...
- Który światowy polityk jest najbliżej medialnego ideału. O kim można powiedzieć, że jest idealnie wykreowany na potrzeby mas.
- Silvio Berlusconi, zresztą magnat medialny. U żadnego z innych polityków nie zaobserwowałem tylu socjotechnik naraz stosowanych z tak dużym powodzeniem. Włosi nie powinni go wybierać! Znają przecież jego przeszłość, na nim ciążą poważne zarzuty, nawet kryminalne. Ale on ma swoje telewizje. Ma też trzech wybitnych specjalistów od wywierania masowego wpływu. Jak oni genialnie go zrobili...
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska