Małgorzata wygrała z chorobą. Czy to cud?

Redakcja
Pani Małgorzacie (w środku) serce odmówiło posłuszeństwa, gdy szykowała się do chrzcin bliźniaków. Dziś może się cieszyć rodziną, życiem, zdrowiem.
Pani Małgorzacie (w środku) serce odmówiło posłuszeństwa, gdy szykowała się do chrzcin bliźniaków. Dziś może się cieszyć rodziną, życiem, zdrowiem. Paweł Stauffer
Jej serce trzy razy przestawało bić. Przez sześć dni 35-letnia Małgorzata Bednarz-Wall z Kluczborka na oddziale intensywnej terapii balansowała między życiem a śmiercią.

Małgorzatę dopadła bardzo ciężka choroba - kardiomiopatia połogowa. To, że kobieta ją zwalczyła, wygląda na cud. Takich przypadków było dotąd tylko kilka w Polsce.

- Gdy wchodziłem na salę, na której leżała żona, modliłem się, żeby jej łóżko nie było zasłane - wspomina Mariusz Wall. - Wiadomo, co to mogło oznaczać. W życiu tyle zdrowasiek nie zmówiłem, co tam - siedząc i patrząc na monitory, na cały ten sprzęt, do którego Małgosia była podłączona. Gdy się nagle przebudziła, to jakby wszystko ze mnie zeszło. Ogarnęła mnie radość, ogromne wzruszenie. Tego się nie da opisać.

- Mnie kilka lat wtedy przybyło, posiwiałam, martwiłam się o synową i o to, co się stanie z dziećmi, jak sobie poradzimy - wyznaje Józefa Wall, teściowa Małgorzaty. - Co człowiek spojrzał na maluchy, to wybuchał płaczem.

Miały być chrzciny

Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Było to 2 lutego 2010 r. Bliźniaki miały za 9 dni skończyć dwa miesiące, a ich rodzice właśnie wzięli się za przygotowania do chrzcin. Tego dnia poszli pozałatwiać formalności. Byli u księdza, zamówili tort.

- Dochodziło południe, gdy syn i synowa wrócili z miasta - opowiada pani Józefa. - Ale jak tylko weszli do mieszkania, to Małgosia zaczęła narzekać, że robi się jej słabo, ciężko się oddycha. Z trudem weszła po schodach. Zmierzyła sobie ciśnienie. Zaczęło skakać raz w górę, raz w dół. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje.

Potem było już coraz gorzej. Wezwaliśmy karetkę, która zabrała synową do szpitala. Miała w nim zostać na obserwacji przynajmniej do rana.

O północy zadzwonił telefon ze szpitala. Okazało się, że stan Małgorzaty jest krytyczny. W Kluczborku nie mogli jej pomóc, bo w szpitalu nie ma OIOM-u, dlatego karetka zawiozła kobietę do Opola. Małgorzata została przyjęta na Oddział Anestezjologii i Intensywnej Terapii w WCM. To była dla niej ostatnia deska ratunku.

Gdy syn pojechał na drugi dzień, to synowa już była w śpiączce farmakologicznej - opowiada dalej pani Józefa. - Próbowali ją wybudzić, lecz jej serce wariowało. Mariusz wracał stamtąd za każdym razem kompletnie załamany. Ciągle kursował między Kluczborkiem a Opolem. Do końca nie byliśmy pewni, czy Małgosia do nas wróci, czy dzieci będą miały matkę? Musieliśmy się jednak wszyscy mocno zmobilizować, bo to maluszki najbardziej nas potrzebowały.

Serce na 15 procent

Gdy Małgorzata Bednarz-Wall dojechała do WCM, była już zaintubowana. Doszło u niej do ciężkiego obrzęku płuc. Podłączono ją do respiratora, kilku kroplówek, wokół stały monitory pokazujące pracę serca. - Pacjentka znajdowała się w stanie krytycznym - opowiada Maciej Gawor, ordynator Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii WCM. - Zastosowaliśmy u niej znieczulenie ogólne, wprowadziliśmy intensywne leczenie podtrzymujące krążenie. Zaczęła się walka o życie tej kobiety. Z jednej strony pojawiały się obawy, że już niewiele da się zrobić, a z drugiej mieliśmy świadomość, że w domu czekają malutkie dzieci. Mąż kobiety błagał nas, żebyśmy ją ratowali. To były niezwykle trudne chwile.

Kardiomiopatia połogowa uszkodziła u Małgosi serce, które pracowało już tylko na 15 procent. - Do tej pory w Polsce było zaledwie kilka takich przypadków, które zostały opisane w artykułach naukowych - mówi dr Maciej Gawor. - Nie ustalono jednak dotąd przyczyn tego schorzenia, choć na pewno czynnikiem wyzwalającym jest poród i stan popołogowy. Kardiomiopatię leczy się więc tylko objawowo. Znaliśmy ją tylko z opisów, a po raz pierwszy musieliśmy się z nią oko w oko zmierzyć.

W dramatycznej walce na śmierć i życie zakradły się chwile zwątpienia. Przez moment lekarze przestali mieć nad chorobą kontrolę, zaczęła im się wymykać z rąk. Serce stawało. Wydawało się, że to koniec. - W akcie rozpaczy szukaliśmy dramatycznie jakiegoś rozwiązania, konsultowaliśmy się z kardiochirurgami w sprawie ewentualnego przeszczepu serca u tej pacjentki - opowiada dalej Maciej Gawor. - Aż nagle nastąpił przełom. Udało się chorą uratować. Po raz kolejny okazało się, że medycyna nas na każdym kroku zaskakuje, ale i uczy pokory. Nie ma stwierdzeń kategorycznych, sytuacji na sto procent przewidywalnych. My nie możemy obiecywać rodzinom, że na pewno ich bliskich wyleczymy. Natomiast na pewno obiecujemy pełne zaangażowanie, to jest naszym obowiązkiem.

Ludzi poznaje się w biedzie

Zawsze, gdy człowieka dotknie nieszczęście, ważne jest, jak zachowają się bliscy, sąsiedzi, koledzy z pracy.

- Widzi się wtedy, na kim można polegać, kto jaki jest w życiu naprawdę - mówi Mariusz Wall. - Gdyby nie moja mama i bratowa Anna, to nie wiem, co bym zrobił. Anna przychodziła codziennie, karmiła i kąpała maluchy, a ma przecież swoją rodzinę i mnóstwo obowiązków. Mama przeprowadziła się do nas i - gdy ja nie mogłem - co godzinę w nocy wstawała do bliźniaków.

Jakby zmartwień na tę rodzinę spadło za mało, to Julcia urodziła się z rozszczepem podniebienia. Sprzyjało to infekcjom. Trafiła do szpitala w Kluczborku. Przez cały czas dyżurowały przy niej na zmianę babcia i ciocia. - A my musieliśmy przed Małgorzatą to ukrywać - podkreśla jej mąż. - Ktoś, kto tego nie przeżył, nie wie, o czym mówię. Czasem tak sobie teraz myślę, po co ci ludzie za karierą i pieniędzmi tak się uganiają, po co politycy się wyzywają i poniżają, po co ten wyścig szczurów? Przecież i tak wszyscy umrzemy. Odwiedzając żonę na OIOM-ie, napatrzyłem się na śmierć, nauczyłem pokory.
Kiedyś człowiek biegał, bo chciał mieć wszystko pod sznureczek - dodaje Józefa Wall. - A teraz wiem, że jak nie wypielę na działce grządek na czas, to przecież nic się wielkiego nie stanie.

"DZIĘKUJĘ" TO ZA MAŁO
Na korytarzu Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii WCM w Opolu wiszą podziękowania od wdzięcznych pacjentów, którym uratowano tu życie, wyrwano z objęć śmierci. Jedno z nich pozostawiła pani Małgosia: "Tak trudno wyrazić słowami to, co czuję - napisała. - A słowo "dziękuję" to zbyt mało, by wyrazić swą wdzięczność".

Od dramatycznych wydarzeń minęło już trochę czasu. Ale dopiero teraz pani Małgosia może w miarę spokojnie do nich powrócić.

- Lekarze i pielęgniarki z tego oddziału odwalili kawał dobrej roboty. Miałam tyle szczęścia w całym nieszczęściu, że na nich trafiłam. Gdyby nie ogromna wiedza, trud i ciepło, które z tych ludzi płynie, to moje dzieci już by mamy nie miały. Ja do tej pory nie wiem, co się ze mną przez te sześć dni działo. Słyszałam jedynie od męża, że leżałam bezwładna na łóżku, opleciona kabelkami, podłączona do elektrod, które podtrzymywały we mnie ledwo tlące się życie. Gdy po raz pierwszy otworzyłam oczy, to myślałam, że jestem nadal w szpitalu w Kluczborku. Zapytałam męża, dlaczego przy mnie siedzi, zamiast wracać do domu i kończyć przygotowania do chrztu naszych bliźniaków.

Nie ukrywa, że w powrocie do normalnego życia pomógł jej szpitalny psycholog. Bo po takim przeżyciu psychika człowieka się zmienia. Ma lęki, boi się zamknąć oczy, by ponownie nie zasnąć. Boi się też, co będzie dalej, czy choroba nie wróci.

- Na szczęście pokonałam te wszystkie obawy - wyznaje pani Małgorzata. - Obiecałam sobie też, że nigdy nie zapomnę o lekarzach, którzy mnie uratowali.

Niemal miesiąc była w szpitalu, po jego opuszczeniu pojechała jeszcze na rehabilitację kardiologiczną do Głuchołaz. Po pół roku od zachorowania wróciła do pracy. - Uznałam, że nie ma sensu dalej siedzieć w domu. Trzeba iść do ludzi.

Małgorzata i Mariusz pracują w zakładzie karnym w Kluczborku. Wcześniej byli zatrudnieni w oddziale w Przywarach, ale ze względu na sytuację rodzinną zostali przeniesieni do miejsca zamieszkania. Oboje mają stopień młodszego chorążego. Małgosia pracuje w administracji, a Mariusz zajmuje się ochroną.

Koleżanki i koledzy z Przywar bardzo ładnie się zachowali, gdy zachorowałam - wspomina pani chorąży. Zorganizowali zbiórkę pieniędzy, a kapitan Janusz Zdobylak, kierownik zakładu, stale wydzwaniał i pytał, co się dzieje, oferował pomoc.

Happy end

Małgorzata Bednarz-Wall jest obecnie pod opieką specjalistów z Instytutu Kardiologii w Aninie. Nadal musi zażywać pewne leki. Ale jest coraz lepiej, nastąpił widoczny postęp. Choroba się wycofuje. Nawet lekarze są pozytywnie zaskoczeni. Kiedy wyjeżdżała z Głuchołaz, jej serce pracowało na 28 procent. - A teraz pracuje już na 60 procent, staje się silne jak głaz - cieszy się mama Julki, Kuby i Bartka. - Znowu miałam szczęście, a może to siła determinacji, która jest we mnie.

Po powrocie pani Małgosi do domu, czekała ich jeszcze jedna próba. Julcia musiała przejść operację podniebienia w klinice w Warszawie. Ale i to przetrwali. Teraz mama i córka jeżdżą tam razem na kontrolne badania.

Jest czwartek po południu, gdy gościmy w domu państwa Wallów w Kluczborku. Prawie wszyscy w komplecie: jest Małgorzata, dziadek Adam (jej ojciec), który też codziennie pomaga przy wnukach, jest teściowa Józefa. Brakuje tylko Mariusza, który musiał zostać dłużej w zakładzie - taka służba.

Sześcioletni już Kuba układa klocki lego, a wokół wszystkich - niczym żywe srebro - uwijają się bliźniaki. Ani na chwilę nie można ich spuścić z oka, bo zaraz coś nabroją. Ale najenergiczniejsza i najdrobniejsza jest Julka, której wszyscy ustępują. Od razu widać, kto tu rządzi.

- Państwo Wallowie u nas byli, chcieli pochwalić się dzieciakami i jeszcze raz podziękować - mówi Ewa Trejnowska, zastępca ordynatora Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii WCM. - Maluchy są wspaniałe. Takie chwile niesamowicie wzruszają.

Tego lata Wallowie chcą się wybrać całą rodzinką nad morze. Może wynajmą domek. Serce pani Małgosi na podróż pozwoli.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska