Mali bogowie

Krzysztof Zyzik
Zatrudniłem się w szpitalu, bo chciałem się dowiedzieć, ile zajmie czasu, zanim przestanę współczuć chorym” - trudno o lepszy wstęp do książki, jaką popełnił znany polski reporter Paweł Reszka.

Zaiste, niezliczona jest lista grzechów polskiej służby zdrowia, jednak tym, co najbardziej doskwiera zwykłym pacjentom, jest poczucie, że już samą swoją obecnością sprawiają kłopot. Polskie szpitale, wynika z książki Reszki, byłyby bowiem całkiem w porządku, gdyby wyeliminować z nich chorych.

Co ciekawe, autor „Małych bogów” nie wini za brak empatii lekarzy, których jest skłonny uznać - tak jak pacjentów - za ofiary systemu. „Mnie, nowo zatrudnionemu sanitariuszowi, wystarczyło kilka dyżurów, żebym zaczął się zachowywać w sposób, którego nie rozumiem i do dziś się wstydzę” - zauważa reporter. Reszka obserwuje, jak długie są dyżury lekarzy i pielęgniarek, i dziwi się, jak oni w ogóle mogą stać na nogach. A co dopiero podejmować strategiczne dla zdrowia i życia pacjentów decyzje. „Maksymalnie mogę pracować do dwunastu godzin, ale od dwunastej pracuję na kontrakcie jako firma zewnętrzna” - tłumaczy jeden z medyków.

Wypalenie zawodowe - w ocenie autora - dotyka w Polsce coraz młodszych lekarzy. Nie dość, że pracują ponad siły, kosztem własnego zdrowia i życia prywatnego, to jeszcze są często lżeni przez pacjentów i ich rodziny, a bywa, że nawet… bici. W czym znajdują pocieszenie sterani robotą medycy? Zdaniem Reszki - w zarabianiu pieniędzy. Coraz większych. „Skoro nikt nas nie szanuje, skoro pracujemy jak konie, to przynajmniej będziemy żyli jak królowie, będzie nas stać na wszystko - opowiada reporterowi anestezjolog z Łodzi.

Kiedy czytam „Małych bogów”, mam niejednokrotnie wrażenie, jakbym uczestniczył w opisywanych sytuacjach. Tak się bowiem składa, że od ponad pół roku regularnie odwiedzam z bliską osobą szpitale. Podziwiam wielu wspaniałych lekarzy i pielęgniarki, którzy w tej dżungli zdołali zachować człowieczeństwo. Wiem, jak jest to trudne np. na szpitalnych oddziałach ratunkowych, które są esencją patologii systemu. Tu jest zawsze za mało lekarzy i zawsze za dużo pacjentów. Tu ledwo żywi koczują ramię w ramię z cwaniakami chcącymi przyspieszyć sobie badania, a pierwszeństwo i tak mają pijacy zwożeni z miasta karetkami. „Co zrobić, gdy na SOR jest zbyt długa kolejka? - opowiada reporterowi jeden z lekarzy. - Trzeba stanąć na środku i krzyknąć: Wypier…lać! Ludzie uciekną w popłochu. Zostaną tylko ci, którzy nie są w stanie wyjść samodzielnie. I to oni są na właściwym miejscu…

Na SOR można czekać godzinę, dwie, pięć i dłużej. Tam też człowiek potrafi być przezroczysty. Tak się czułem, kiedy zjawiłem się na dyżurce z bardzo chorą osobą, ledwo siedzącą na wózku inwalidzkim. Dzień dobry - mówię. Zamiast odpowiedzi głucha cisza. Podjeżdżam z chorą bliżej. Dyżurna udaje, że nie widzi. Po dwóch minutach, głosem robota, zaczyna zadawać pytania. Czytam jej nazwisko na plakietce. Ktoś wymyślił te identyfikatory, by motywować personel do lepszej obsługi. Ale tej damie wyraźnie jest obojętne, co o niej sądzimy. Sądzę, że ma w poważaniu nie tylko nas, ale i wszystkie wiszące na ścianach certyfikaty świadczące o jakości szpitala. Pewnie jest wyczerpana, wkurzona, ma dość. Pacjentów, ich rodzin, swoich szefów, a pewnie i zawodu. A ja po książce Reszki zaczynam rozumieć, dlaczego taka się stała.

Polecam „Małych bogów”. Nie tylko medykom, także dziennikarzom. W czasach, gdy nasza profesja, jeszcze bardziej poturbowana niż lekarska, zaczyna się ludziom kojarzyć z politykowaniem zza biurka i wszczynaniem awantur na fejsbuku, robota Pawła Reszki przypomina, po co ten zawód kiedyś powstał. I odpowiada na pytanie, czy jest jeszcze potrzebny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska