Mam Talent za kulisami, czyli czego oko nie widziało

Katarzyna Kownacka
- Barbarą i Lucjanem. Na finał przywiozła ze sobą aniołka, który przynosi jej szczęście.
- Barbarą i Lucjanem. Na finał przywiozła ze sobą aniołka, który przynosi jej szczęście. Katarzyna Kownacka
Gorący aplauz publiczności programu "Mam talent" tylko chwilami bywa spontaniczny, a trzymający w napięciu spektakl telewizyjny od kulis przypomina plan filmowy. Każdy gest jest tu wyreżyserowany. Tylko jury bywa nieobliczalne.
Kamil Bednarek, finalista Mam TalentKamil Bednarek, finalista Mam Talent w telewizji TVN.

Kamil Bednarek, finalista Mam Talent

Czas i miejsce akcji: 27 listopada, sobota, godz. 19.30, Studio Farat, ul. Notecka, daleko od centrum Warszawy. Wydarzenie: finał programu "Mam talent". Bohaterowie: dziesiątka finalistów show wybrana spośród setek osób, które zgłosiły się kilka miesięcy wcześniej na castingi. Cel: stworzenie trzymającego w napięciu spektaklu, który wyłoni laureata programu. Wyjdzie stąd za trzy godziny z tytułem zwycięzcy III edycji "Mam talent" i czekiem na 300 tys. zł.

Na zewnątrz pierwszy mocny atak zimy, a wewnątrz atmosfera gorąca. Studio jest klimatyzowane, a dodatkowo dogrzewają je dziesiątki lamp na scenie i widowni. Temperatura sięga dwudziestu kilku stopni. Mimo śnieżnej zawiei za ścianą ludzie rozbierają się do koszulek.
- To finał. Przy wcześniejszych odcinkach było znacznie luźniej - rzuca ktoś w pośpiechu, dopinając ostatnie kable, które ciągną się tu kilometrami.

"Rozgrzewacze" publiczności

To, co będzie się działo na scenie, to dziś tajemnica chroniona bardziej niż dane tajnych służb USA. Nawet Wikileaks nie wyciągnęłoby stąd nic przed godziną zero, czyli 20. Publiczność (i dziennikarze) wpuszczani są do środka już po próbie generalnej, czyli po godz. 19. Widzów od razu przejmują Justyna Domaszewska i Piotr Balicki. Mają rozgrzać i ośmielić widownię, powiedzieć, kiedy klaskać, wstawać, buczeć czy piszczeć. Gorące reakcje widzów w studiu, które widać na ekranach telewizorów, to wynik ich pracy.

- To, co robimy, fachowo nazywa się animacją publiczności - mówi Piotr Balicki. - A anglojęzyczne określenie na naszą pracę to warm-up. Można to przetłumaczyć jako podnoszenie temperatury wśród publiczności.

Piotr zajmuje się tym od 10 lat. Pracował już dla wszystkich możliwych polskich stacji telewizyjnych. Na koncie ma tak znane produkcje, jak "Taniec z gwiazdami", "Rozmowy w toku", "Chwila prawdy", "Jak oni śpiewają", "Gwiazdy tańczą na lodzie", "Szymon Majewski Show" czy "Top model". Trzecia edycja "Mam talent" była jego debiutem w tym show.

- Bardzo ją sobie chwalę - mówi. - Publiczność chciała się bawić, kibicować i tworzyć z nami program. No i - dodaje ze śmiechem - nie zdarzyło się w żadnym odcinku, żeby ktoś zasnął na widowni! A miałem już takie przypadki... W którym z programów - nie zdradzę.

Warm-upperzy zaczynają pracę na próbie generalnej, czyli ok. godz. 16. Dla występujących to już drugi dzień prób - swoje występy ćwiczyli przez cały piątek i sobotę. Piotr i Justyna śledzą każdy ich ruch, czytają scenariusz, konsultują planowany przebieg programu z reżyserem. Muszą wiedzieć, jak wygląda występ każdego z uczestników, kiedy mają być przerwy reklamowe (wtedy emocje w studiu na kilka minut opadają, jakby ktoś spuścił powietrze. Można nawet na chwilę opuścić miejsca, robi się gwarno i znika gdzieś napięcie tak ważne w tym spektaklu). Warm-upperzy dowiadują się też, gdzie która kamera najczęściej będzie rzucać okiem na publiczność. Siedzących tam ludzi trzeba jeszcze lepiej przygotować do programu.

- A potem, pół godziny przed wejściem na antenę, zaczynamy pracę z ludźmi. Namawiamy ich i mobilizujemy, by reagowali tak, jak potrzebuje produkcja - tłumaczy Piotr Balicki.
Jak mobilizują? Na przykład tak: - Pani w bluzce w panterkę, jest pani rewelacyjna! Proszę się dalej tak uśmiechać! A to, co zrobiła pani w białej bluzce - brak mi słów... Na pewno będzie pani jedną z najczęściej pokazywanych przez operatorów osób!

Buczeć uczyć nie trzeba

Animatorzy przez cały czas trwania programu są z publicznością i z boku pokazują, co robić dalej. Kiedy buczeć też? - pytam.

- Nie, tego uczyć już nikogo nie trzeba. Po programach typu "Idol" publiczność wie, że tak można - wyjaśnia warm-upper. - Kiedyś faktycznie podkręcaliśmy takie sytuacje, wręcz buntowaliśmy widownię. Dziś tylko zaznaczamy na początku, że można okazywać wszelkie emocje. Z pożytkiem dla kibicujących i dla widowiska.

Czy wyreżyserowane "spontaniczne" reakcje publiczności nie są oszukiwaniem widza?

- Nie - ucina Piotr Balicki. - Te emocje na widowni przecież są. My tylko ośmielamy ludzi - bo wciąż jednak boją się kamer. Informujemy, co kiedy i jak robić można, licząc oczywiście na współpracę w imię fajnej zabawy i widowiska. Rodzice Magdy Welc, gdy dowiedzieli się, że to ich córka zwyciężyła trzecią edycję "Mam talent", podskoczyli z radości sami. Nie trzeba ich było do tego namawiać.

W żadnym z odcinków - również w finale - reżyserowane i ćwiczone nie jest to, co mówią i robią jurorzy. Pojawiają się na planie chwilę przed początkiem emisji i komentują to, co widzą po raz pierwszy.

- Dlatego nawet tak kapitalnie zgrany duet prowadzących jak Szymon Hołownia i Marcin Prokop musi być przygotowany na wszystko - śmieje się Piotr Balicki. - Mogą sobie ćwiczyć długo różne warianty pierwszego wejścia na wizję. Potem zaczyna się program, pojawia się Kuba Wojewódzki, rzuca - jak dziś w finale - hasło o tym, że ten program poprowadzą kelnerzy - bo prowadzący ubrani są we fraki i muszki - i misternie planowane dialogi się sypią. Ich kunszt polega na tym, że potrafią się znaleźć w każdej sytuacji.

Jury pod ochroną

Przez cały finał - podobnie jak w poprzednich odcinkach - na planie są jeszcze inni aktorzy spektaklu - ochrona. Oko kamery ich omija. Barczyści panowie są w studiu wcale nie po to, by troszczyć się o widownię. Szczelnym kordonem otaczają - na wejściu, podczas przerw i przy wyjściu - trójkę jurorów: Agnieszkę Chylińską, Małgorzatę Foremniak i Kubę Wojewódzkiego.

Nie ma mowy o tym, by w trakcie kilkuminutowych przerw reklamowych, po programie lub przed programem podejść do nich, zrobić zdjęcie czy wziąć autograf.

- To standard postępowania, który stosuje producent programu, firma Fremantle Polska - wyjaśnia Wojciech Iwański, reżyser programu "Mam talent". - Procedury, które zostały wprowadzone najpierw w angielskiej wersji programu, a potem z całym formatem przeniesione do nas.

Czy jurorom, np. po wygłoszeniu nieprzychylnych opinii, może coś grozić? Czy zdarzały się w takich przypadkach nieprzyjemne dla nich zdarzenia? - Nic takiego nie miało miejsca - stwierdza Wojciech Iwański.

Jury ma jeszcze więcej przywilejów. Prócz kilku minut w czasie pierwszej przerwy reklamowej dziennikarzom nie można ich później fotografować. Dlaczego? Takie są wytyczne. A wszystkie zdjęcia zrobione Agnieszce Chylińskiej muszą być autoryzowane przez jej menedżera.

Ubierają, czeszą, podpowiadają

Przy produkcji każdego odcinka programu "Mam talent" - także finału - pracuje w sumie ok. 120-140 osób. Są wśród nich spece od nagłośnienia, światła, kamer (których na planie jest w sumie dwanaście, w tym dwie na szynach i dwa tzw. krany, wielkie wysięgniki, które "omiatają" scenę i publiczność obiektywem z każdej strony). Z uczestnikami show pracują też fachowcy od emisji głosu, muzyki - pod kierownictwem Adama Sztaby - i wizerunku.

- W większości przypadków to my ubieramy występujacych, dzisiaj też - mówi Wojciech Iwański. - Sukienka Magdy Welc z półfinału, o której Małgosia Foremniak powiedziała, że wygląda jak z ochronki, też była naszą propozycją. Wcale nie z ochronki, tylko z najnowszej, w dodatku jednej z najdroższych kolekcji firm odzieżowych - śmieje się reżyser. - Może takie wrażenie powstało przez brązowy kolor kostiumu i smutek w oczach dziewczynki...
We wcześniejszych odcinkach producenci programu podpowiadali też wykonawcom, jak albo jaki utwór mogliby zaśpiewać, zamiast wybranego przez siebie. - W finale odeszliśmy od tego.
Dziś każdy śpiewa, co chce - kwituje Wojciech Iwański.

To już jest koniec

Tydzień przygotowań, mobilizacja ogromnego sztabu ludzi, prawie trzygodzinne show, wielkie napięcie przed ogłoszenim wyników, a potem... aplauz publiczności, tony konfetti, czek na 300 tysięcy złotych, tort i chwila dla fotoreporterów.

- Ale dla nas to również koniec wielomiesięcznej pracy - mówi Magda Selmeczy, kierownik produkcji. - Ruszyliśmy w lutym od informacji o planowanych castingach. W kwietniu były precastingi, na których przesłuchiwaliśmy i zapraszaliśmy setki ludzi na castingi właściwe, te z jurorami. Potem były eliminacje do półfinału, całe wakacje podróży po Polsce, by nakręcić 40 filmików o czterdziestce półfinalistów, montaże, półfinały i finał.

Teraz trzeba zamknąć ten rozdział i zacząć pracę nad kolejnym show. Na koniec trzeciego finału Marcin Prokop zapowiedział muzyczne show "X-Factor", które ma zastąpić "Mam talent".

- Za kilka dni lecimy do Londynu oglądać ten program. Dla widza ruszy w marcu, dla nas już teraz - stwierdza Wojciech Iwański. - U nas nie ma pustki.

Czas i miejsce akcji: 27 listopada, sobota, godz. 23.10, Studio Farat na ul. Noteckiej, daleko od centrum Warszawy. Wydarzenie: finał finału popularnego programu "Mam talent".

Gasną światła, kolejni ludzie odpinają kolejne kable od kamer, ekranów, mikrofonów, lamp. Wszędzie pełno konfetti.

- Zejdzie nam tu cała noc - mówi jeden z pracowników technicznych. - Potem kilka godzin przerwy i trzeba będzie rozebrać "Taniec z gwiazdami". Też się skończył.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska