Marcin Daniec - humor biało-czerwony

Danuta Nowicka
Satyryk.
Satyryk.
Te biedne blondynki wcale takie głupie nie są. Wiem, bo moja żona jest blondynką - mówi satyryk.

- Czyżby Marcina Dańca opuścił humor? Z niepokojem przeczytałam odnoszący się do pana tytuł: "Człowiek o wielkim sercu"...
- Odbieram ten tytuł jako wysokiej klasy komplement. Domyślam się, że chodziło o moją aktywność charytatywną, skrzętnie ukrywaną od kilkunastu lat. Mam "swoją" piszczałkę w organach w Filharmonii Krakowskiej, zakupionych po tym, jak stare się spaliły, dach w kościele w Reczu, w którym ołtarz moknął podczas deszczu, karetkę pogotowia w Częstochowie. Od 30 lat daję występy, z których dochód przekazujemy dzieciom z zagrożonych środowisk, skupionych w świetlicy ojców pijarów. Dzięki temu dzieci wyjeżdżają nad morze, którego nigdy nie widziały. Po tym, jak przysłały mi pocztówkę, na której nadziubdzianych było 80 podpisów, urosłem do trzech metrów.

- A co z humorem?

- Dziękuję niebiosom. Wciąż go mam. Chyba...

- Rodzicom też coś się należy. Ongiś chwalił się pan "genetycznymi różowymi okularami".

- Bo nie ma szkół, które potrafiłyby wykształcić poczucie humoru.

- Czyżby to ono kazało panu oświadczyć "jestem normalnym, sympatycznym facetem"?

- To prawda. Nie powiedziałem przecież, że jestem wybitny i nadzwyczajny. I że gdziekolwiek się pojawiam, muszę mieć czerwone dywany i ręczniki w ulubionym kolorze.

- Wielki świat pozostał nieosiągalny?

- A co to znaczy "wielki świat"? Janek Nowicki powiedział, kiedy wyzywano go od gwiazd: "Gwiazdy nie jedzą rybek na tekturowych tackach w Pogorzelicy. Wielki świat to stumetrowe jachty". Mnie, tak jak Janka, te klimaty w ogóle nie interesują.

- Czy gwiazda pana jasności robi zakupy w Almie czy w Biedronce?

- Gwiazdom robią zakupy. Ja kupuję wszędzie. A ponadpięciokilogramowe - w Makro. Wtedy z żoną popychamy wypasiony wózek ze zgrzewkami wody mineralnej i soczkami dla naszej niuni.
- Podejrzewałam pana o większą rozrzutność po tym, jak pewna Amerykanka wybuliła 600 dolarów na nagranie z Dańcem. Tym bardziej zdumiewające, że nie rozumiała z niego ani słowa.
- Przeznaczyła je nie dla mnie, ale dla chorych dzieci, bo chodziło o akcję charytatywną. Swoją drogą ta pani nie opuszcza ani jednego mojego recitalu w Stanach. Już ją nawet ochrzaniłem, że wypadałoby nauczyć się po polsku przynajmniej "dziękuję" czy "lubię cię". To nobliwa, starsza osoba...

- Czyżby żona podsłuchiwała naszą rozmowę?

- Moja żona nie jest zazdrosna. Wie, że bardzo ją kocham.

- A może Amerykanie mają tak rozbudzone poczucie humoru, że sam widok satyryka ich zachwyca?

- Jedno jest pewne: nie śmieją się z anegdot o nieterminowym otwarciu autostrady, o niedokończonych mostach czy stadionach. Takich sytuacji po prostu nie znają. Wydałem wszystkie oszczędności, żeby zobaczyć najsłynniejszych satyryków amerykańskich, i przekonałem się, że kiedy na scenie politycznej napatoczy się taki samograj jak George W. czy Barack O., żwawo ruszają do boju. Zaręczam, że gdybyśmy tak postępowali, prezydent ze swoim wpisem do księgi kondolencyjnej przez rok nie schodziłby ze sceny, a inni polscy politycy mieliby powody, by poobrażać się na śmierć. Rzucanie ciastkami po gębach, wszelkie wywrotki i plamy po gumie do żucia w Ameryce wciąż budzą śmiech. Kiedy człowiek to ogląda, ma coraz lepsze zdanie o polskim poczuciu humoru.

- A Anglicy?

- Nie trzeba wyjeżdżać, wystarczy oglądać ich w akcji w Krakowie. Np. jak pod Sukiennicami lub na Wawelu opuszczają spodnie, bo wydaje im się to niebywale zabawne. Nasz humor jest o wiele bardziej wyrafinowany.

- Śmiejemy się wówczas, kiedy satyryk tego oczekuje?

- Owszem, zarówno w kraju, jak i za granicą. Identycznie w warszawskiej Komedii, łódzkim teatrze Nowym czy w Londynie, w Chicago i Melbourne. Wszyscy posiadają anteny satelitarne i są zorientowani, co dzieje się w kraju.

- Zdarza się, że coś, co pana zdaniem powinno bawić i śmieszyć, spotyka się z brakiem reakcji?

- Tak rzadko, że nie jestem w stanie przywołać przykładu. Poza jednym: podczas jubileuszu pewnej elektrowni - średnia wieku na widowni wynosiła 70 lat - nikogo nie bawiły żarty o generale w ciemnych okularach.

- A sytuacje odwrotne, kiedy śmiano się, choć nie było z czego?

- Nie pamiętam.

- Może przydałby się wzór na polski dowcip. Np. jedna trzecia blondynki, jedna trzecia polityki i reszta seks albo wulgaryzmy.

- Nie dam się sprowokować. Po wulgaryzmy od początku, czyli od 30 lat, nie sięgam, a blondynki to zastępczy temat. Ostatnio wkłada im się w usta lapsusy Witosa lub milicjantów. "Facet mówi: - Te drzwi są hebanowe. - Blondynka: - Cheba stare". A przecież to wymyślił Witos. Te biedne blondynki wcale takie nie są. Wiem, bo moja żona jest blondynką.

- Właśnie tego się domyślałam. Wracając do humoru w kolorze biało-czerwonym. Jest w nim jakiś pewniak, "towar gwarantowany"?...

- To temat relacji damsko-męskich, a szczególnie - małżeńskich. Panie na widowni poszturchują się z aprobatą, kiedy słyszą o przywarach panów, panowie są w siódmym niebie, kiedy dzieje się na odwrót. Absolutnym pewniakiem był taki tekst, że "kiedy każdy facet ogląda mecz, każda kobieta jest w stanie przejść mu przed nosem osiem razy, nawet przez sekundę nie interesując się tym, co się dzieje. - Jeśli jeszcze raz przetniesz mi linię łączącą ekran z moimi oczami, jedziesz do matki! - woła facet". Tylko kobita potrafi zapytać: "którzy nasi?" i "ile trwają rzuty karne?".

- Testuje pan swoje anegdoty na domowych kobietach - Karolinie, Wiktorii, a przede wszystkim na żonie Dominice?

- Nie ma mowy. Jestem ekologicznym facetem, ponieważ 95 procent moich tekstów nie powstało na papierze. Zdań przybywa wraz z upływem czasu. Rzecz o benefisie Małysza początkowo trwała cztery zdania, teraz urosła do siedmiu minut.

- Kiedy wszyscy w Zakopanem zapuszczali wąsy, pan był już po wąsach.

- Nic podobnego. Obiecywałem, że je zgolę, i obietnicy dotrzymałem, ale po trzech dniach okazało się, że wyglądam, jakbym cały czas za wszystkich pokpiwał. A poza tym żaden policjant mnie nie rozpoznał, co było uciążliwe.

- Gdyby pisał pan pracę naukową na własny temat, co znalazłoby się w rozdziale "Niedociągnięcia"?

- Że nie ukończyłem szkoły muzycznej, że nie gram lepiej na gitarze, że nie udało mi się zrobić kariery piłkarskiej i nie mam 182 cm wzrostu. I jeszcze 3 kilogramy nadwagi. To skutek rzucenia palenia. Nie jest jednak tak źle; pięć lat temu, dwa miesiące po podjęciu decyzji, była tego dycha. Więcej grzechów nie pamiętam. Za to pływam z mistrzami, nieźle radzę sobie na korcie i grywam w piłkę nożną z byłymi reprezentantami Polski.

- Skwapliwie przeszedł pan do rubryki "Osiągnięcia".

- Ponieważ rozmawiam z dziennikarką z Opola - proszę nie pomyśleć, że się podlizuję - dopisuję jeszcze dwie Karolinki. Obie to nagrody za debiut na opolskim festiwalu. Stoją w moim domu na najbardziej honorowym miejscu.

- W łazience?

- Pudło! W samym środku salonu, obok honorowego Hanysa, Orfeusza, czterech Telekamer i pięciu Meloników Charliego.

- Z tym lizusostwem coś jest na rzeczy. Za każdym razem wmawia pan opolskiej publiczności, jaka jest wspaniała i wyjątkowa.

- Wszystko, co najpiękniejsze w mojej karierze, jest związane z Krakowem i Opolem. Choćby nagroda za debiut, którą otrzymałem w wieku 36 lat. Ostatnio, żebym nie oszalał, przez sześć lat nie zapraszano mnie na festiwal.

- Okazuje się, że po Akademii Wychowania Fizycznego, którą pan ukończył, karkołomne ćwiczenia wszelkiego rodzaju, w tym logiczne, nie stanowią problemu...

- Dziękuję.

- Zewsząd się słyszy, że za komuny - to były dowcipy. Teraz coraz ich mniej. Ludziom przestało być do śmiechu.

- Każdy odcinek "Hitu Dekady" w telewizyjnej Dwójce kończyłem cytatem z Sikorowskiego: "To nie tęsknota jest za komuną. To jest tęsknota za... młodością". Nigdy, tak jak teraz, nie mieliśmy kilkudziesięciu kabaretów.

- Rzecz w tym, by publiczność chciała je oglądać. Na zakończenie usłyszę anegdotę?

- Mój sąsiad, który podziwia Rozczochranego z Biłgoraja, byłego posła, twierdzi, że jego idol, zamiast powtarzać codziennie "Dzięki, Donek, dzięki", odkręcił sobie trzy kraniki z wodą sodową, wskoczył na konia i krzyknął: "Za mną, kto w Boga nie wierzy!". Po kilku godzinach obejrzał się za siebie i co widzi? Jedzie sam. A ludzie z boku: "Patrzcie, ruch poparcia... bez poparcia"...

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska