Marcin i Gosia pobrali się w hospicjum. Byli małżeństwem trzy dni

fot. Archiwum prywatne
Po wspólnych chwilach Gosi i Marcina zostały wspomnienia i zdjęcia.
Po wspólnych chwilach Gosi i Marcina zostały wspomnienia i zdjęcia. Fot. Archiwum prywatne
- Marcin, nie umieraj! - zawołała Gosia. - A zostaniesz moją żoną? - odpowiedział, z trudno skrywanym bólem. Ksiądz wezwany do chorego udzielił im ślubu.

Ona była w piżamie, on w zwykłej koszulce. Świadkiem został wolontariusz Grzegorz, emerytowany górnik, który pomagał Marcinowi w codziennych kąpielach, oraz pani Ula, fantastyczna pielęgniarka z hospicjum "Cordis". Zdjęła z palca swoją własną obrączkę i oddała ją Marcinowi. Gdy ksiądz wygłaszał tradycyjną formułę, Marcin prosił: "A może ksiądz mówić trochę szybciej?".

Ten sakrament coś w nim dopełnił, dopełnił też w niej. Przez najbliższe dwa dni młody małżonek czuł się całkiem dobrze. Trzy dni później, w poniedziałek 23 lipca, zmarł. "Można cierpieć bardzo i być bardzo szczęśliwym jednocześnie" - to jedne z ostatnich słów 25-letniego Marcina Janickiego, nakreślonych w prowadzonym przez niego we wszystkich stadiach choroby nowotworowej dzienniku, choć czy to dobre określenie dla zbioru luźnych zapisków? Małgosia przeczytała to, co chciał przekazać światu jej ukochany, dopiero po jego śmierci.

Niedawno udało jej się spełnić prośbę Marcina i wydać jego książkę "Niebo za tymi drzwiami". Opowieść o cierpieniu, sensie życia i o wielkiej miłości, na którą nigdy nie jest za późno.

Ta ulotna chwila

Zadecydował jeden moment, ta ulotna chwila w kaplicy hospicjum "Cordis" w Mysłowicach. Siedzieli blisko siebie. Słyszała jego oddech. Słyszała jego bicie serca. Była pierwszy raz w hospicjum. Wpadła po prostu na mszę świętą, bo tak jej było tego dnia wygodnie, zabrali ją znajomi, za chwilę miała "wypaść", wrócić do swojego uporządkowanego życia.

Podczas "Ojcze nasz" modlący się w kaplicy podają sobie dłonie. Jej ręka uścisnęła rękę Marcina. Przeznaczenie?
- Wtedy coś się wydarzyło - wspomina dziś Małgorzata Janicka, choć początkowo trudno jej było się do tego przyznać, nawet samej przed sobą.

"Pokochałem Cię w tej kaplicy" - napisał po tym spotkaniu Marcin. Odszyfrowanie zbioru jego luźnych zapisków nie było zadaniem łatwym. Ani psychicznie, gdy człowiek jest pogrążony w bólu i czuje, że jakaś jego cząstka właśnie umarła wraz z ukochanym. Ani fizycznie. Zapiski wykonywane w wielkim bólu, czasem lewą ręką, były po prostu nieczytelne.

Marcin i Gosia pobrali się w hospicjum. Byli małżeństwem trzy dni
fot. Archiwum prywatne

Marcin i Ania
(fot. fot. Archiwum prywatne)

Brakuje mi nadziei

"Mam dość, wstydzę się i boję się wszystkiego. Brakuje mi nadziei, jestem wszystkim zmęczony, chyba w tym szpitalu spędzę resztę życia - krótkiego życia. (…) Więc szukam nadziei, czegoś, czego mógłbym się uchwycić, żeby żyć".
Pisząc te słowa, Marcin Janicki, 25-letni student socjologii, leżał w szpitalu w Bielsku-Białej. Wiedział już, że choroba nowotworowa zaatakowała jego organizm z całą mocą.

Chrzęstniakomięśniak, nowotwór złośliwy kości. Operacyjne wycięcie zajętych kości nie zatrzymało choroby. Był po kilku operacjach, chemio- i radioterapii i dwóch zapaściach. Jego życie legło w gruzach. Gdy leżał w szpitalu po operacji, w tym samym szpitalu, tylko piętro wyżej umierał na raka jego ukochany tata. Czteroletni związek z dziewczyną dobiegł końca. Napisał do niej list, chciał, żeby była szczęśliwa. Miał poczucie, że nic go już w życiu nie spotka.

Do hospicjum "Cordis" trafił w ciężkim stanie, wolontariusze wnosili go na noszach. W niedługim czasie jego stan bardzo się poprawił, dobrano mu odpowiednie leki, zabiegi rehabilitacyjne pozwoliły znów chodzić. To właśnie wtedy, w tym dobrym okresie, w jego życiu nastąpił przełom."Znów czegoś szukam, ale boję się do tego przyznać. Miłości? Jestem żałosny, bo cóż ja mogę dać? Chcę być kochany, ale przez tę jedną konkretną osobę. Zobaczyłem ją pierwszy raz i coś, co myślałem, że już nie istnieje, odżyło...".

- Hospicjum przedłużyło mu życie, leczenie i pomoc jaką tu uzyskał - podkreśla Gosia. - W każdym innym miejscu i bez tych ludzi ta historia nie byłaby możliwa. Od tego pierwszego spotkania w kaplicy stale coś ją ciągnęło do hospicjum, choć wcześniej mówiła znajomym, że nie chce być wolontariuszką, gdyż boi się zetknięcia z cierpieniem. Przychodziła, wychodziła, a może uciekała? Wracała. Tak przez dwa miesiące. W końcu zrozumiała, że nie może uciec przed miłością. To przychodzi samo.

- Od początku wiedziałam doskonale, co on czuje - wspomina. - On nawet się nie starał tego ukryć. Wysyłał tony esemesów. W pewnym momencie wszystko przyszło tak naturalnie… "Tylko dlaczego teraz? To jakiś żart Pana Boga czy łaska? Boże, pomóż mi" - napisał.

Życie sekunda po sekundzie

Małgorzata miała poukładane życie. To nie było tak, że weszła do hospicjum i pomyślała: "Zostanę bohaterem, zwiążę się z człowiekiem, który umiera". Miała pracę w szkole, chłopaka, z którym była od 9 lat, liczne grono znajomych i przyjaciół, którzy wcale jej nie ułatwiali. "Głupio postępujesz, tak się nie robi, on i tak umrze" - mówili. - Każda kobieta, która kocha, zastanawia się, czy jeśli okłamie samą siebie, to czy będzie umiała pewnego dnia spojrzeć w lustro - podkreśla Małgorzata Janicka.

"Boję się o Ciebie. Twoje życie nie jest łatwe, a będzie jeszcze trudniejsze. Przecież widzę, co się dzieje wokół Ciebie - bliscy odeszli. Wiem, to przeze mnie. Dlaczego mnie kochasz? Ja sam tego nie potrafię pojąć, a co dopiero oni" - to słowa Marcina.

Póki był sprawny, spędzali czas bardzo aktywnie. Basen, przejażdżki motocyklem ze znajomymi, wycieczki. Wspólne czytanie książek. Okazało się, że kochają tych samych autorów, zwłaszcza Kapuścińskiego i Tischnera i słuchają tej samej muzyki. Małgosia czytała mu swoje wiersze, bardzo je lubił. "tylko miłość wyzwala z ludzi i kamieni słowa prawdy zaklęte w ciszę" Dziś jej wiersze i jego proza świetnie się dopełniają.

"Czy ludzie wiedzą, co daje miłość? Jeden człowiek znaczy więcej niż cały świat. Potrafi poruszyć w umierającym sercu najdelikatniejsze struny życia. I chociaż moje życie wydaje się większości ludzi nędzne, marne, to dla mnie moje życie, właśnie takie, ma sens. Teraz większy niż kiedyś. Liczy się każda sekunda".

Życie na krawędzi

Marcin potrafił w prostych słowach wyrażać głębokie myśli. Czym jest życie, czym jest cierpienie i wreszcie - czym jest umieranie. "Hospicjum to życie sekunda po sekundzie, to życie na krawędzi, gdzieś pośrodku między niebem a ziemią, gdy człowiek przestaje pytać, kto jest kim, tylko zatrzymuje się o krok, na chwilę jeszcze. Niebo jest tuż za progiem, za tymi drzwiami, jutro, pojutrze, za chwilę. Więc gdzie mam się spieszyć?".

Żył na krawędzi życia, ale kochał całym sobą. I wierzył. Człowiek, nawet bardzo chory, potrafi wierzyć, że będzie dobrze. Oboje wierzyli, ale choroba była i nie dało się jej wykasować z ich życia. Choć Marcin, młody, przystojny mężczyzna, wyglądał na silnego, choć nie poddawał się. Ręce ćwiczył do końca czterokilogramowymi hantlami, mimo wielkiego bólu.

Nogi odmówiły mu posłuszeństwa w sierpniu, pół roku po ich pierwszym spotkaniu. To był bardzo trudny moment. To wtedy Małgosia zrozumiała, że musi rzucić pracę w szkole i być z Marcinem w hospicjum 24 godziny na dobę.
"Bałem się, gdy przestałem chodzić, że odejdziesz, że to koniec. Straciłem złudzenia, straciłem bardzo dużo, prawie wszystko. Nie chodzę, jest gorzej, ale jesteś. Przyszłaś, stanęłaś w drzwiach, wiedziałaś co robić, co powiedzieć - i zostałaś".

- Jeśli się kogoś kocha, jest się bardzo szczęśliwym - podkreśla Gosia. - U mnie najważniejsze było poczucie szczęścia. Był też strach, bezgraniczny, ale szczęście dominowało. Ludzie nieraz mówią, zwłaszcza artyści, że to nieszczęście człowieka do czegoś zmusza, daje bodziec do działania. Ja uważam odwrotnie.

(fot. fot. Archiwum prywatne)

Z roli kochanki do pielęgniarki

Łatwo przeszła z roli kochanki do roli pielęgniarki, bo to jest tak naprawdę jedna rola. Nie ma skrępowania. Nie ma znaczenia, czy nasz ukochany ma kroplówkę, czy ma trudno gojące się rany. Jeśli się kocha, jest tylko trudne myślenie o tym, jak uczynić jego życie prostszym. Jakie zabiegi pielęgnacyjne przyniosą mu ulgę. "Walczę, bo jesteś" - napisał Marcin.

- Kiedyś musieliśmy pojechać do szpitala na naświetlanie, a po przyjeździe na miejsce okazało się, że nic się nie zgadza, Marcina nie było w planach na ten dzień, mnożyły się problemy i ja wtedy nie wytrzymałam z bezradności, poryczałam się - opowiada Gosia.

- Lekarka powiedziała, widząc moją reakcję, że ja nie powinnam tak żyć, że mam wyjechać na tydzień sama, że mam nabrać trochę dystansu i zadbać o siebie. Strasznie mnie to zdenerwowało. Zapytałam ją tylko, czy ona choć raz w życiu kochała, ale tak naprawdę? I odpowiedziałam, że widocznie nie. Wielka miłość jest w poezji i literaturze, a gdy trafia się w prawdziwym życiu, obok nas, tak trudno w nią uwierzyć - to przemyślenia Gosi.

Pomagasz mi umierać

"Odkąd jesteś, często pytam Boga, gdzie w tym wszystkim jest sens, po co się spotkaliśmy. Ja dla Ciebie żyję, a Ty? Pomagasz mi umierać. To brzmi jak z horroru". Chory tak samo doświadcza życia jak zdrowy, tylko ma mniej czasu, bo dla niego każda minuta jest ważna - tego można się nauczyć od Marcina. "Ja nie mam czasu na byle co, byle jak, z byle kim. Nie mam czasu na nijakie bycie, nijakie rozmowy, byle jakie gadanie. Co dnia uczę się, a raczej odkrywam w sobie, że chcę jeszcze czegoś doświadczyć, coś zrozumieć, coś przeżyć. Chcę czuć wartość każdej przemijającej chwili".

Marcin ciągle mówił o ślubie. Gosię przerażała perspektywa biegania po urzędach, załatwiania. Szkoda jej było czasu. Nie było jej to do niczego potrzebne. Chciała być z Marcinem tu i teraz, zawsze, w każdej chwili. On wiedział, że jest z nim coraz gorzej. "Jest źle, widzę to w oczach pielęgniarek i w Twoich. W Twoich oczach jest miłość i ból".

Nawet w najtrudniejszych chwilach potrafił żartować. "Mówię, że umieram, a Ty pytasz, dlaczego teraz. Nie wiem, kurwa, robię to pierwszy raz. Śmialiśmy się do łez". Pisał tak długo, jak długo był w stanie utrzymać w ręce ołówek czy długopis. Raz prawą, raz lewą ręką. "Dziwnie się czuję, jakby miało stać się coś ważnego. Śnił mi się ojciec. Gdy przestałem chodzić, też mi się śnił, ale dziś w nocy śnił mi się jakoś inaczej, mówił coś o Tobie. Szkoda, że nie pamiętam co. Chcę się z Tobą cieszyć, śmiać, chcę, żebyś była blisko".

Tu opowieść Marcina się urywa. Bardzo źle się poczuł w piątek, po kąpieli. W pewnym momencie jego pierś przeszył ogromny ból, jak przy zawale. Poprosił, by wezwać księdza. Gdy Małgosia zawołała, żeby nie umierał, oświadczył jej się. Odszedł w poniedziałek.

"Pokochałam Cię bezwarunkowo, głęboko, prawdziwie… Tak jak chciałeś, nieprzytomnie. Miłością, która rzuca na kolana. (…) Umarłam jakąś cząstką siebie razem z Tobą" - napisała tego samego dnia Gosia. Te słowa wypowiedziała podczas pogrzebu.

Życie toczy się dalej - Wiedziałam, że będę cierpieć, ale nie sądziłam, że można cierpieć aż tak - mówi wdowa. - Czasem wydaje mi się, że minęła chwila, czasem - że cała wieczność. Po śmierci Marcina bałam się, że nie będę umiała kochać, że coś się wypaliło. Zawsze się modliłam, żeby kochać i być kochaną. Dziś budzę się i cieszę się, że ptaki śpiewają, tak jak cieszyłam się z Marcinem.

Budziłam go o trzeciej nad ranem, żeby posłuchał ich śpiewu. Cieszę się, że słońce wpada do środka, że znów jest wiosna. Wiosną zrodziła się nasza miłość. Małgorzata Janicka pozostała w hospicjum "Cordis", bo hospicjum było domem Marcina. Zostało jej domem. Koordynuje działania wolontariatu. Wydanie książki męża nie było łatwe, ale zrobiła to dla niego. Marcin chciał zostawić coś po sobie. Przesłanie dla innych chorych, jak znaleźć sens w tym, co nas spotyka. Przesłanie dla ich bliskich, jak zrozumieć ciężko chorego.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska