Marcin Nowacki, trener Stali Brzeg: - Nie mogę wyjść do zawodników, mówiąc: ja tu jestem najważniejszy [WYWIAD]

Paweł Sładek
Marcin Nowacki, trener Stali Brzeg, piastuje swoją funkcję od października ubiegłego roku.
Marcin Nowacki, trener Stali Brzeg, piastuje swoją funkcję od października ubiegłego roku. Wiktor Gumiński
- Jako zawodnik, który grał na pozycji nr. 10 i 8, cały czas powtarzam chłopakom, że mają ryzykować. Należy podejmować próby trudnych podań, a nie grać na tzw. alibi do kolegi znajdującego się dwa metry od zawodnika z piłką. Trzeba mieć ciąg na bramkę, w bocznych sektorach należy podejmować próby dryblingu. Przegrasz trzy pojedynki, ale wygrasz jeden, po którym stworzysz dobrą okazję dla kolegi - opowiada trener Marcin Nowacki, który tchnął w Stal Brzeg drugie życie.

Co zawiodło, gdy trenerem Stali był Arkadiusz Bator?

Nie chcę powiedzieć czegoś złego na poprzedniego trenera. Jesteśmy z tej samej branży, jedziemy na tym samym wózku. Każdy zespół ma swój model grania pod ludzi, jakich ma się w szatni. Trener Bator grał ustawieniem 3-5-2 z wahadłowymi, broniąc „piątką” w linii. Jest to trudny system dla piłkarzy. Byłem na kilku meczach Stali, gdy grała tą formacją, i ewidentnie było widać, że niektórzy zawodnicy źle się czuli grając w ten sposób. W związku z tym porozmawiałem z moim asystentem, Piotrem Józefkiewiczem, następnie przeprowadziliśmy rozmowę z chłopakami, żeby zmienić formację. Przede wszystkim jednak zrobiliśmy przegląd kadry i zgodnie stwierdziliśmy, że chłopaki, których mamy w szatni, bardziej pasują do ustawienia „czwórką” z tyłu, czyli 4-2-3-1, 4-3-3 czy też 4-1-4-1. Tak więc zmieniliśmy formacje, moi podopieczni dobrze się w niej czują, w związku z czym nie ma co zmieniać, bo dobrze to wygląda.

Jakie nastroje panowały w szatni gdy obejmował pan klub?

Zawsze będę mówił, bo człowiek grał w piłkę całe życie, że wynik robi atmosferę, a atmosfera robi wynik. Te naczynia są ze sobą połączone. Kiedy obejmowaliśmy zespół, natknęliśmy się na bardzo dużo problemów zdrowotnych i kartkowych. Były momenty, w których musieliśmy się posiłkować juniorami. Niektórzy z nich zaliczyli debiut w meczach ligowych. Był to powód zdobycia małej liczby punktów po objęciu przeze mnie drużyny w trakcie końcówki tamtej rundy. Teraz ewidentnie widać, że jeśli kadra liczy 20 równych sobie chłopaków, którzy mogą grać w pierwszym składzie, a do tego kilku juniorów, poznających tajniki piłki seniorskiej, to można śmiało powiedzieć, że z taką kadrą da się rywalizować. Dobre wyniki w tej rundzie pokazują, że jeśli ma się solidną kadrę, to stać ją na wiele.

Co było najtrudniejszym elementem podczas wchodzenia do szatni?

Tak szczerze nie obawiałem się niczego. Znam ten klub od podszewki, z kilkoma chłopakami grałem w piłkę. Z racji tego, że całe życie człowiek siedział w szatni, to po prostu wie jak to wygląda z drugiej strony, dzięki czemu łatwiej mi było wejść do szatni, powiedzieć jakie zasady u mnie panują, jak chcemy grać. Nie miałem z tym problemu. Nie obawiałem się niczego jeśli chodzi o zawodników, bo wiedziałem jak funkcjonuje szatnia w piłce seniorskiej.

Czy można to uznać za pana największy atut?

Myślę, że tak. Trzecioligowy trener musi rozgraniczyć poziom profesjonalny od amatorskiego. Nie można być dyktatorem. Trzeba być w jakimś stopniu demokratą, oczywiście nie w pełni, bo nie można sobie pozwolić na pewne rzeczy, ale chłopaki muszą wykonywać pracę, jaką im narzucamy. Powodem naszych obecnych wyników jest dyscyplina, natomiast kiedy trzeba, potrafimy się wyluzować. Widać po chłopkach jak teraz funkcjonują, kiedy trener jest wobec nich w porządku. Przeprowadziliśmy naprawdę wiele rozmów. Rozmawialiśmy o tym jak się czują, o tym co trzeba zmienić, bo my też musimy ich słuchać. Trzeba wiedzieć co szatnia ma do powiedzenia, zwłaszcza bardziej doświadczeni zawodnicy. Nie mogę wyjść do zawodników, mówiąc: ja tu jestem najważniejszy. Wiadomo, ja nimi kieruję, ale nie jestem ich szefem. Mogę was prowadzić, podpowiadać, ale to wy realizujecie zadania na boisku. Nie mogę wami kierować jak podczas gry na konsoli. Uważam, że aspekt słuchania szatni ma bardzo duży wpływ na wyniki.

W jakim stopniu posiłkuje się pan pomysłami pana podopiecznych?

Chodzi o pomysły na trening. Za trenera Batora piłkarze mieli sporo ćwiczeń związanych z fazami przejściowymi, a wszystko było ćwiczone podczas rozgrywki. My staramy się to rozgraniczyć. Mikrocykl w lidze jest ułożony tak samo, ale treningi trzeba zmieniać, nie może być monotonii. W pewnym momencie poszliśmy do parku, czy zagraliśmy w piłkę siatkową. Forma zabawowa w piłce seniorskiej jest bardzo ważna, żeby pośmiać się na treningu, porozmawiać. Nie było jednak sytuacji, w której powiedzieliby mi, że mamy grać w określony sposób podczas meczu. Słuchaliśmy ich w sprawie treningu. Zrobiliśmy sobie wewnętrzną ankietę, w której uzyskaliśmy bardzo dużo istotnych wiadomości.

Jakie w takim razie były wyniki ankiety?

Bardzo dużo odpowiedzi dotyczyło potrzeby zorganizowania treningu strzeleckiego, finalizacji akcji. Taka odpowiedź nie może zaskakiwać, bo jest to element bardzo potrzebny podczas meczu.

Czuł pan wsparcie szatni, zarządu i sympatyków klubu?

Czułem bardzo duże wsparcie. To było moje drugie podejście. Jeszcze za czasów Jana Dziury, byłego prezesa Stali, zarząd dążył do tego, żebym został trenerem. Wówczas przyszedł jednak Arkadiusz Bator. Miałem wtedy czas, złapałem troszkę doświadczenia, bo pracowałem na poziomie 4 ligi wielkopolskiej. Gdy zarząd podjął decyzję o zatrudnieniu mnie, i otrzymałem w niedzielę telefon, dzień później mieliśmy spotkanie, a we wtorek poprowadziłem pierwszy trening. Otrzymałem dużo zaufania, i to mnie cieszy. Mam nadzieję, że ono wciąż pozostanie, bo – nie wywyższając się – zrobiliśmy [z asystentem – przyp.] kawał dobrej roboty. To, co zostało wypracowane na treningach, jest prezentowane na boisku. Czuję również wsparcie kibiców. Praktycznie w każdym meczu skandowane są nazwiska trenerów. Jesteśmy stąd, czujemy się częścią klubu, którego jesteśmy wychowankami. Przyszliśmy przede wszystkim pomóc i wszystko wskazuje na to, że cel, który sobie postawiliśmy, został zrealizowany, a jest duża szansa na to, żeby zakończyć rozgrywki z „nadwyżką”, czyli na 6. miejscu.

Spodziewał się pan propozycji objęcia funkcji trenera Stali Brzeg?

Tak. Przedsmakiem powrotu na Opolszczyznę była praca w Rychtalu. Miałem tam bardzo fajny zespół, dużo się wtedy nauczyłem. Pracowałem wtedy sam, musiałem układać wszystkie treningi, nie miałem asystenta. Pracowałem tak, jak się to robi na poziomie 3 ligi i wyżej, wprowadzając m.in. treningi motoryczne. Dzięki temu doświadczeniu łatwiej było mi wejść do trzecioligowego klubu. Ale tak, spodziewałem się propozycji. Wiem, że kiedyś to by nastąpiło. Swego czasu rozstaliśmy się z klubem w różnych okolicznościach, co było spowodowane trenerem Jackiem, ale zarząd o mnie pamiętał i wiedziałem, że ten dzień kiedyś nastąpi. Cieszę się z tego, że mogę pracować na szczeblu centralnym. Chciałem zrobić kurs trenerski UEFA PRO, którego niestety nie dało się zrealizować, pracując na niższym poziomie rozgrywkowym. W tym momencie muszę przepracować minimum dwa lata na poziomie 3 ligi lub wyższym, żeby móc aplikować na ww. kurs, który mi się marzy.

Jakie zwyczaje przeniósł pan z Ekstraklasy na ławkę trenerską Stali?

Przede wszystkim treningi. Uważam, że trenujemy tak, jak funkcjonują zespoły z elity. Piłka nożna tak „poszła do przodu”, że nawet na poziomie okręgówki czy 4 ligi można trenować tak, jak w Ekstraklasie, tylko trzeba mieć do tego materiał ludzki. Przeniosłem dużo rzeczy, uczyłem się od wielu trenerów. Widziałem jak funkcjonuje m.in. trener Michał Probierz. Pokazuję na odprawach jak się poruszać bo boisku, bo tego się nie zapomina. Na przestrzeni lat można się sporo nauczyć.

Miał pan chwile zwątpienia od października ubiegłego roku?

Szczerze? Nie. Mówiłem chłopakom, że w nich wierzę. Trzeba było jedynie zaczekać aż wszyscy wrócą po kontuzjach, co nastąpiło w zimowym okresie przygotowawczym. Miałem wtedy do dyspozycji 23 chłopaków. Wiedziałem, że potrzeba trochę czasu, żeby zespół zaczął dobrze funkcjonować. Wprowadzenie swojego systemu to godziny analiz, pokazywania na wideo jak powinniśmy się zachowywać w danej sytuacji i przełożenie tego na boisko. Należy ćwiczyć poszczególne fragmenty gry, przesuwać zawodników „na sucho”, żeby nauczyli się pewnych zachowań, np. gdy jesteśmy w fazie bronienia. Myślę, że aktualne wyniki potwierdzają naszą dobrą dyspozycję. Byliśmy równorzędnym przeciwnikiem dla Ślęzy Wrocław, Polonii Bytom, czy LKS-u Goczałkowice.

Czy aktualnie grająca Stal Brzeg jest tą, do której pan dążył?

Zawsze można pewne elementy poprawić i wypracować jeszcze lepsze wzorce. Myślę, że w 80% zbliżyliśmy się do tego, jak chcemy grać, jaki model preferujemy. Nieraz mówiłem chłopakom, że Stal Brzeg będzie grała fajnie dla oka, a za tym pójdą wyniki. Ten moment nastąpił. Śmiem twierdzić, że mamy jakość piłkarską w drużynie. Dobra dyspozycja trwa od spotkania z Polonią Bytom, choć tam akurat przegraliśmy, ale pokazaliśmy się z dobrej strony. Trzeba pamiętać o tym, żeby cały czas się rozwijać, bo zatrzymanie się może być zgubne. Dotyczy to i zawodników, i trenera.

Czy ze względu na pana pozycję na boisku (ofensywny pomocnik), przykładał pan szczególną wagę do gry w ataku?

Coś w tym jest, ale zespół zawsze buduje się od tyłu. W polskiej piłce, nawet w Ekstraklasie, dużo łatwiej konstruuje się akcje w ataku szybkim, po rychłym wyjściu z piłką tuż po odebraniu jej rywalowi. Tak lepiej się gra każdemu zespołowi, bo powstaje więcej miejsca na boisku. A jako zawodnik, który grał na pozycji nr. 10 i 8, cały czas powtarzam chłopakom, że mają ryzykować. Należy podejmować próby trudnych podań, a nie grać na tzw. alibi do kolegi znajdującego się dwa metry od zawodnika z piłką. Trzeba mieć ciąg na bramkę, w bocznych sektorach należy podejmować próby dryblingu. Przegrasz trzy pojedynki, ale wygrasz jeden, po którym stworzysz dobrą okazję dla kolegi. Także też zwracam na to uwagę. Przed meczem z Karkonoszami Jelenia Góra powiedziałem swoim podopiecznym, że mają grać kombinacyjnie, co przełożyło się na wynik. Jako zawodnik lubiłem dużo operować piłką, mieć ją przy nodze i tego samego wymagam od chłopaków.

Czy zakończenie sezonu w czołowej szóstce ligi będzie dla pana satysfakcjonujące?

Tak. Zrobiła się już tak duża różnica punktowa, że nie ma szans na wyższą lokatę. Mamy do zdobycia jeszcze dziewięć „oczek”, a do drużyny z Goczałkowic brakuje nam czterech punktów. Jest to cel do zrealizowania, mimo to już teraz jestem bardzo zadowolony z chłopaków.

Jak w takim razie zapatruje się pan na sezon 2022/23?

Cel zrodzi się sam. Nie można powiedzieć, że gramy o awans, bo tacy trenerzy już tu byli, a rundę kończyli na 13. pozycji. Nie chcę nic obiecywać, ani wróżyć z fusów. To samo przekazałem zarządowi, gdy obejmowałem stanowisko trenera. Nie można określić takiego celu, chyba że ma się budżet, który pozwoli na zbudowanie zespołu walczącego o awans. Jeśli jednak realnie miałbym spojrzeć na potencjał zespołu i dodać do tego ewentualne wzmocnienia, to myślę, że powinniśmy zakończyć sezon w czołowej „szóstce”. Pozostaje utrzymać cały trzon zespołu, dodając do niego trzech, czterech zawodników, ale nie planujemy żadnej rewolucji.

Tym samym przyznał pan, że w przyszłym sezonie również będzie pan pracować jak trener Stali Brzeg.

[Śmiech]. Dzisiaj wszystko na to wskazuje, że zaczniemy sezon w tym samym zestawieniu trenerskim, w którym go skończymy. Myślę, że dostaniemy jeszcze kredyt zaufania. Jeżeli wyniki będą dobre, to będę zadowolony. Klub również, bo przecież wszyscy pracujemy dla dobra Stali.

Czy wypowiedzenie przez pana stwierdzenie „złapaliśmy duży luz w grze” może być definicją gry Stali w przyszłym sezonie?

Mam nadzieję, że tak będzie. Nawiązując do poprzednich wątków – luz, pewność siebie, jest budowana przez wyniki na boisku. Przejmując zespół pod koniec rundy jesiennej, głowy chłopaków źle funkcjonowały. Straciliśmy gola i nie potrafiliśmy odwrócić losów meczu. Dziś zespół jest tak silny, że nawet jeśli przegrywamy, to potrafimy odwrócić wynik ma naszą korzyść. Wcześniej tego nie było. Chłopaki czuli wtedy dużą presję, a mi zależało na tym, żeby ją zdjąć. To było powodem, dla którego udzieliłem takiej wypowiedzi.

Z jednej strony mówił pan, że w zespole musi być dyscyplina. Z drugiej, że potrzebny jest czas na zabawę i rozmowy. Jak wyglądają u pana priorytety pod kątem zarządzania zespołem?

Przede wszystkim uważam, że jestem sprawiedliwy. Wypracowaliśmy wzorzec, na bazie którego każdy czuje się dowartościowany. Nie odrzucam nikogo. Nawet na rozruchach łączę ze sobą wszystkich zawodników, bo niektórzy trenerzy biorą pod uwagę wyłącznie pierwszą jedenastkę. Wiadomo, że bardziej doświadczeni gracze domyślą się kto zagra, a kto nie. Wiedzą również jakiej dyscypliny wymagam, a co jeszcze bardziej istotne – sami ją na siebie nakładają. W pewnym sensie jestem demokratą z tego względu, że potrafię rozmawiać, ale sukcesem jest to, że każdy z chłopaków czuł się dowartościowany. Tym, którzy dotychczas nie zaliczyli wielu minut na murawie obiecałem, że jak będziemy pewni swego, to otrzymają swoją szansę. Nadszedł ten moment, w którym spokojnie mogę rotować składem. Nawet jak ktoś łapał mniej minut, to cały czas trenował na swoim poziomie i się nie obrażał. To mi się podobało. Zresztą do takiego momentu nawet nie doprowadzę, bo oni wiedzą czym to u mnie grozi. Nie lubię takich sytuacji, gdy ktoś się „focha”. Można być na mnie zdenerwowanym, ale wtedy pozostaje udowodnienie mi na boisku, że się myliłem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska