Marek Niedźwiedzki: Moje faworytki kończą w poczekalni

Archiwum prywatne
Archiwum prywatne
Rozmowa z Markiem Niedźwieckim, dziennikarzem muzycznym radiowej Trójki

- Pamięta pan pierwszą piosenkę, którą w życiu słyszał?
- To był chyba Cliff Richard, utwór "The Young Ones" z 1962 roku. Ale te pierwsze, których świadomie słuchałem i które oceniałem, to te z listy przebojów Studia Rytm, które prowadzili najpierw Andrzej Turski, a potem Piotr Kaczkowski. To były lata 60. Przez nich właśnie wtedy wymyśliłem sobie, że kiedyś będę panem Markiem z radia i będę prowadził podobną listę… Nie mówiłem o tym oczywiście nikomu, bo było to mniej więcej tak realne jak lot w kosmos. Ale żeby się wprawiać, prowadziłem radiowe monologi w lesie. I marzyłem. Dziś jestem żywym dowodem na to, że marzenia się spełniają. A w tworzeniu listy Studia Rytm żywo uczestniczyłem.

- Jak?
- Prowadziłem intensywną kampanię wśród kolegów i znajomych na rzecz Haliny Frąckowiak, którą byłem wtedy absolutnie zachwycony. Przynosiłem do klasy kartki pocztowe i zarządzałem głosowanie: artysta zagraniczny - wpisywać co kto chce, artysta polski - Halina Frąckowiak. Pisałem te kartki kolorowymi flamastrami, starannie i - dla niepoznaki - wysyłałem z różnych miejsc. Wysłałem ich całą masę. Kto wie, może w archiwach radia do dziś się jakaś zachowała.

- Często ludzie dziękują panu za Listę Przebojów, Top Wszech Czasów czy Smooth Jazz?
- Za często. Przeceniają mnie. Ale to pewnie odruch. Jak się widzi kogoś znanego z radia czy telewizji, to się czuje potrzebę powiedzenia czegoś miłego. No i często słyszę różne miłe rzeczy.

- A nie ma pan poczucia, że edukuje Polaków muzycznie?
- Całe lata czegoś takiego nie czułem. Na szczęście, bo to by było bardzo stresujące. A mnie i tak siwych włosów nie brakuje… Zdałem sobie sprawę z tego, że tak może być, dopiero przy okrągłym, tysięcznym wydaniu listy.

- Dlaczego?
- Bo wtedy na kilka godzin stałem się bardzo znanym człowiekiem. Bohaterem dnia! Koledzy dziennikarze zaprosili mnie do "Faktów", "Wiadomości", Jola Pieńkowska poprosiła, żebym przyszedł do "Monitora Wiadomości" koło godziny 23, a telewizje przyjechały do studia Trójki, żeby zamarkować listę, bo chciały to potem mieć w materiałach. Z mediów dowiedziałem się wtedy o sobie takich rzeczy, że do dziś na samą myśl o nich wzruszenie ściska mi gardło. Kora, Grzegorz Markowski, Muniek Staszczyk i mniej czy bardziej anonimowi słuchacze mówili pięknie i przemiłe rzeczy.

- Co na przykład?
- Na przykład Kora wspominała, jak ważnym dla niej i muzyków Maanamu było to, jak się zachowałem, kiedy w PRL-u zapadł zakaz grania ich piosenek. Powodem było to, że zespół odmówił występu na koncercie dla przyjaciół Związku Radzieckiego. Na liście były wtedy aż trzy utwory Maanamu. Nie mogłem ich tak po prostu nie zagrać, byłbym niewiarygodny. Wycięliśmy więc same werble z piosenki "To tylko tango" i one poszły na antenie. Dla decydentów, którzy nasłuchiwali, czy będzie Kora - jej nie było, a słuchacze wiedzieli, że coś się stało, skoro tak obeszliśmy. Przy okazji tysięcznego wydania listy Kora powiedziała, że to ich bardzo zbudowało. Poczułem wtedy odpowiedzialność, która przez lata na mnie ciążyła.

- Nie tylko za to, czego ktoś słuchał, ale i za to, komu na antenie otwierały się drzwi do kariery?
- To prawda. Być może wielu początkującym przez te lata artystom te kariery zniszczyliśmy… Może przez nas nie zaistnieli… Nie zapomnę, jak zjawił się zespół TZN Xenna, punkowa kapela. Mieli kawałek, który zaczynał się i kończył na wersie "pierdolę polityków". Śpiewali to w kółko, przeplatając głośny "yeah". Rozłożyłem ręce i powiedziałem: Chłopaki, co ja z tym mogę zrobić. Przecież to jest Polskie Radio. Jak to puszczę, to ani wy, ani ja się tu więcej nie pokażemy.

- A były awantury ze strony tych, którzy poczuli się wyjątkowo niedocenieni?
- Nie pamiętam. Zresztą nigdy nie umiałem odmawiać, co jest moją sporą wadą. Bywa, że dostaję od jakiegoś przeciętnego zespołu kolejnego maila z pytaniem o materiał i wiem, że powinienem im napisać: Do bani jest to, co mi przysłaliście. A nie potrafię. Więc udaję, że mail nie dotarł.

- Opowiadał pan, jak obszedł zakaz grania Maanamu. Bywało, że wrzucając piosenkę na antenę, ryzykował pan pracę?
- Mocno ekstremalnych przypadków chyba nie było. Prócz wspomnianej Kory pamiętam jeszcze Zbyszka Hołdysa, który przyniósł "Autobiografię" i powiedział Piotrowi Kaczkowskiemu: Zagraj to dzisiaj, bo możesz już nigdy nie zagrać. Chodzi za mną SB. Pewnie z tym trochę przesadził. Był też czas, kiedy "Mniej niż zero" Lady Pank ktoś uznał za piosenkę o śmierci Grzegorza Przemyka. Dementował to potem i Janek Borysewicz, i Andrzej Mogielnicki, który pisał tekst. Ale w materiałach SB faktycznie znaleziono lata później notatkę o treści: "Metodami operacyjnymi spowodować, by piosenka spadła z listy przebojów". Opisywał to jakiś dziennikarz na początku lat 90. i skwitował stwierdzeniem, że rzeczywiście spadła. Trochę się wtedy poirytowałem i odpowiedziałem: A co, miała być do dzisiaj? W końcu każda spada. Nawet "Again" Achive, które było 79 tygodni na trójkowej liście, spadło. Ludzie głosują, a potem przestają. Taka kolej rzeczy.

- Cenzura mocno dokuczała?
- No właśnie nie bardzo. A chyba szkoda, bo po latach byłoby co opowiadać. Moje kontakty z cenzurą długo były takie, że szedłem do sympatycznej pani cenzor kilka pokoi dalej, ona zerkała, co dziś na liście i mówiła "aha". Oczywiście bywały i takie absurdy jak ten z czasu, gdy Lech Wałęsa dostał Nagrodę Nobla. Zadzwonił telefon nie wiadomo skąd i nie wiadomo kto zakazał grać muzykę norweską. No i musieliśmy przepatrzyć fonotekę, czy przypadkiem czegoś nie gramy. Grupa A-ha z Norwegii nie była jeszcze wtedy topowa, więc nikogo nie musieliśmy ściągać, ale z Abbą, szwedzkim zespołem, był zagryziak. Anni-Frid, jedna z wokalistek, jest Norweżką. Trzeba się było zastanawiać: grać ich czy nie. Poza tym w redakcji muzycznej, gdzie byłem, nie działo się wtedy wiele niekomfortowych rzeczy.

- A teraz bywa w Trójce, której polityczne zawieruchy nie omijają, niekomfortowo? Zmiany rządzących przeszkadzają?
- Bardzo. Kilka tygodni temu byłem na rozprawie dotyczącej sporów o jakieś sformułowania i po raz kolejny powtórzyłem sobie, że nie chcę więcej brać w tym udziału.

- Ale jest pan dziennikarzem muzycznym, a nie politycznym. Czemu i pana te spory dopadają?
- Jeśli się jest w zespole, który generalnie jest zgraną maszyną pracującą bez zarzutu, to słychać najmniejszy zgrzyt. Spory i zawirowania mają wpływ na wszystkich. Kiedy idzie pogłoska o tym, że ktoś ma przegwizdane u szefa albo że ktoś ma zostać zwolniony, nie słychać tego na antenie ani w liście przebojów, którą gram. Ale na komfort pracy wpływ ma ogromny. Dlatego tak ważne jest teraz to, że szefową Trójki znów jest Magda Jethon - nasz człowiek, od lat związana z radiem. To ważne szczególnie dziś, w czasach, gdy nie na wszystkie fajne pomysły są pieniądze i gdy trzeba umieć zdobywać te pieniądze z poszanowaniem słuchacza i fachu. Poza tym - kiedy zespół jest jednością, można więcej. Tak było w 1982 roku, kiedy szefem był Andrzej Turski, a Trójka wracała na antenę po półrocznej przerwie w stanie wojennym. Musieliśmy odzyskać słuchaczy, których straciliśmy. Wchodziliśmy do studia o 5 rano, a wychodziliśmy o godzinie 19-20. I nie było, że komuś się nie chce. Ważna była Trójka. Dziś, kiedy ktoś majstruje przy zespole, żal tego poczucia jedności i wiary w coś ponad.

- Mimo majstrowania i tego, że dziś niektóre media miewają "złą prasę" u odbiorców, słuchacze Trójki absolutnie ją kochają. Co w tej Trójce takiego jest?
- Bywa, że ja też się wkurzam na media. Nie mogę zrozumieć na przykład paniki w sprawie ogórków czy kiełków. Zrobił się duży kryzys w branży rolniczej, bo ktoś się pierwszy wychylił i powiedział co wiedział, a ktoś inny to powtórzył. A czemu Trójka się podoba? Bo niesie tradycję radia z lat siedemdziesiątych, ciągle chyba - mimo wszystko - nie traci głowy i ciągle jest teatrem wyobraźni. Komercyjne stacje są przewidywalne, u nas ciągle nie wiadomo, co będzie za trzy minuty. Ciągle umiemy być nieprzewidywalni, umiemy zaskoczyć. Piosenką przyjaciół karpia albo licytacją kubka, który osiąga cenę 6 tysięcy złotych. Oczywiście to dzięki naszym słuchaczom, którzy się przy tym fantastycznie bawią. Generalnie - sprzężenie jest zwrotne. Gdyby nie nasi słuchacze, nie bylibyśmy tacy.

- Umiecie też zażartować piosenką o samych sobie.
- Bo mamy Artura Andrusa, który jest dziennikarzem, ale też świetnie śpiewa. Pierwszy niezbity tego dowód to "Cieszyńska" Jaromira Nohavicy. "Balladę o Baronie, Niedźwiedziu i Czarnej Helenie" wrzucił ot tak, na zasadzie albo się nam spodoba albo nie. My, trzymając się tej reguły, wrzuciliśmy piosenkę na antenę i słuchacze ten greps chwycili.

- Tak jak ten sprzed tygodnia, kiedy Filip Jaślar z Grupy MoCarta "pomarzył" żartem na antenie o pierwszymi miejscu listy przebojów dla utworu "Kobiety jak te kwiaty" Grupy i Zbigniewa Zamachowskiego. I to pierwsze miejsce miał!
- Chciałbym mieć taki dar przekonywania, jaki ma Filip Jaślar... Moje faworytki co najwyżej kończą w poczekalni.

- Ile ma pan płyt w domu?
- Od dziesięciu lat mówię wszystkim, że dziesięć tysięcy. Bo wtedy tyle miałem, liczyłem… Teraz jest ich pewnie trochę więcej. Kupowanie płyt to moja słabość. Bywa, że w Stanach Zjednoczonych wynoszę ze sklepu 200 na raz… Do dziś niektóre z nich mam nawet zapakowane. Jak Wojtek Mann, który kiedyś mi powiedział: A po co rozpakowywać. Przecież już mam. Mam na swoje zbiory szafki w całym domu. Ostatnio, kiedy stolarz dorabiał mi kolejne, zapytał, czy ma już myśleć o półkach na sufit. Raz na jakiś czas podejmuję bohaterską próbę wyrzucenia części. Kończy się na tym, że odkładam siedem z tysiąca, patrzę na nie z politowaniem, myślę: Marek, nie wygłupiaj się, nie będziesz wyrzucał tej garstki. I odkładam znów na półkę.

- Gdyby miał pan w Trójce u Artura Orzecha zaprezentować swoją prywatną kolekcję, co by w niej było?
- Wiele z utworów, które gram "W tonacji Trójki", choć tam miewam też nowe płyty. Ale najpiękniejsza muzyka powstała w latach 70. Może dlatego, że byłem wtedy młody i kojarzy mi się z tamtymi czasami… Między rokiem 1973 a 1979 studiowałem na Politechnice Łódzkiej i pracowałem w studenckim radiu Żak. To był dla mnie piękny czas. Muzyka lat 80., kiedy przyszło mi być szefem listy przebojów w Trójce, była plastikowa. Lata 60. są z kolei zbyt archaiczne. Dobry czas to też lata 90., zwłaszcza rok 1991. Na Liście Przebojów Wszech Czasów aż 11 utworów z setki jest właśnie z rocznika '91.

- Kiedy zaczynał się ostatni festiwal opolski, był pan w Opolu. Ogląda pan tę imprezę, gdy tu pana nie ma?
- Oglądam, ale nie wszystko akceptuję. Na przykład w tym roku zupełnie nie rozumiem, dlaczego podczas koncertu z okazji urodzin "Teleexpressu" polscy artyści śpiewali zagraniczne piosenki. Przecież to miejsce polskiej piosenki i niech takim pozostanie. Ale fanem festiwalu w Opolu byłem od zawsze. Tym chętniej, że był czas, kiedy to, co się tu działo, miało przełożenie na to, co grało się w radiu. To był czas, kiedy wspomniana Kora wykonywała "Boskie Buenos".

- Czemu dziś się to nie przekłada?
- Jakoś nam się rozeszło. Opole gra takie premiery, jakich my w Trójce nie gramy.

- Podobno pierwszą pana miłością była niejaka Jagoda…
- Z Jagodą w przedszkolu bawiliśmy się nawet w doktora. Teraz dzieci już się pewnie w to nie bawią. Doktora zastąpił składany Lord Vader. A Jagoda? Była naszą miasteczkową pięknością… Wszyscy się w niej kochali, to ja też.

- Kiedy i dlaczego zakochał się pan w Australii?
- Przypadkiem. Pierwszy raz poleciałem tam w 1995 roku na spotkania do czterech stacji polonijnych. No i wpadłem… Od tamtego czasu byłem tam 11 razy. Za każdym razem, kiedy wracam, mówię, że to po raz ostatni, bo podróż jest okropna. I za jakiś czas znów wyjeżdżam.

- To prawda, że w Australii trzeba wytrzepywać skorpiony z butów, zanim się je włoży?
- Nieprawda! Dziewięć z dziesięciu najgroźniejszych węży świata żyje podobno w Australii. Przez wszystkie moje pobyty nie widziałam ani jednego. Nie czułem tam żadnego zagrożenia. Australia jest fantastyczna.

- I ma fantastyczne wina - to kolejna pana miłość.
- Białe chardonnay albo sauvignon blanc z Nowej Zelandii. Albo czerwony shiraz z McLaren Vale to moje ulubione.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska