Maroko. Orient oswojony

Redakcja
W sklepiku u Hassana w Marrakeszu kupiłyśmy pięknie pachnącą ambrę w kostkach i wodę różaną. Na zdjęciu autorka (z prawej), Hassan i Joanna Mentel.
W sklepiku u Hassana w Marrakeszu kupiłyśmy pięknie pachnącą ambrę w kostkach i wodę różaną. Na zdjęciu autorka (z prawej), Hassan i Joanna Mentel.
Zapach mięty i wody różanej, dym unoszący się wieczorem nad placem Dżemaa el-Fna, ciasne uliczki Fezu i melodyjne nawoływania muezinów. Maroko ma wiele do zaoferowania, tylko trzeba wiedzieć, gdzie czego szukać.

Każdy, kto usłyszał, że dwie dziewczyny wybierają się same i to bez pośrednictwa biura podróży na wyprawę po tym arabskim państwie w północnej Afryce, robił duże oczy i pukał się w czoło. Wokół tej krainy narosło bowiem wiele mitów. A tak naprawdę to raj (w dodatku niedrogi) dla turystki.

Bezpiecznie jak w Maroku

Czego można chcieć więcej: słońce, cudowne naturalne kosmetyki na wyciągnięcie ręki, stragany z szalami w kolorach tęczy, torebkami takimi, jakich nikt inny nie ma i cudowną biżuterią, a do tego wszystkiego hammamy. Dziewczyny tam pracujące zrobią ci pilling, wetrą w ciało olejki arganowe, a na koniec zrobią masaż, który zacznie się od dużego palca u prawej nogi, a skończy na włosach i jeszcze zieloną herbatą z dodatkiem mięty poczęstują. Będziesz ją popijać, siedząc na miękkich poduszkach, przy blasku świec, dźwięku delikatnej muzyki, a wokół płatki róż - wszystkie zmysły szaleją.

Oczywiście Maroko jest krajem, w którym rządzą mężczyźni. To właśnie oni są klientami małych kawiarenek rozsianych pod medynach i nowych dzielnicach większości miast. Na ulicach ciągle jeszcze można zobaczyć kobiety zakryte od stóp po czubek głowy, ale to powoli się zmienia. Młodzi mieszkańcy Maroka są bowiem zapatrzeni na Europę i dżinsy, bluzki z krótkim rękawem nie są tu żadną nowością. Samotne turystki, chociaż wywołują małe poruszenie, już nie szokują.

Oczywiście, są narażone na słowne zaczepki, ale nic poza tym. Można je ignorować albo zagrozić, że zadzwoni się na policję (nawet po polsku, ale dostatecznie ostrym tonem - też zrozumieją) i potencjalny amant znika. Spokojnie, nawet wieczorem, można spacerować na przykład po starej części Marrakeszu (medyna jest wielkości śródmieścia w Opolu).

- Tutaj bezpieczeństwa pilnują policjanci po cywilnemu i jest ich sporo. Nikt, nawet w nocy, was nie zaczepi, bo się będzie bał - mówił młody właściciel riadu w Marrakeszu (warto przynajmniej kilka nocy spędzić w starej willi przerobionej na hotel), w którym mieszkałyśmy.

Policjanci rozwiązują jeszcze jeden problem - są świetnymi przewodnikami. Marrakesz i Fez słynęły niegdyś z nachalnych naciągaczy, którzy oferowali pomoc w odnalezieniu wyjścia z labiryntu ulic, a potem żądali pieniędzy. Teraz jest ich mniej, ale o drogę zawsze lepiej pytać mundurowego, jeżeli nie chce się zostać z pustym portfelem. Policjanci zrobią wszystko, żeby pomóc i mamy na to dowód.

W Maroku autobusy jeżdżą bardzo często, ale bez rozkładów jazdy, a przystanki nie są opisane. Nie wiedziałyśmy, którym możemy dostać się na dworzec kolejowy i zapytałyśmy o to policjanta. Ten też nie wiedział, ale obiecał, że sprawdzi i... sprawdził. To znaczy wyszedł na środek bardzo ruchliwej ulicy, zatrzymał autobus i zasięgnął języka u źródła.

Handel rządzi

Marokańczycy to urodzeni handlowcy - potrafią sprzedać wszystko i każdemu, ale nieprawdą jest, że wszyscy chcą się targować. W Marrakeszu, na sukach (olbrzymie targowisko z cudami na straganach), owszem. Wystarczy przystanąć i spojrzeć na jakiś towar, aby nagle wyrósł obok ciebie człowiek i w kilku językach zaczął zachwalać swój towar. A już pytanie o cenę wywołuje lawinę, której nie kończy "Nie chcę tego kupić". Odejście od straganu również nie załatwia sprawy, bo handlowiec rusza w pościg. Nagle stajesz się jego "friend" i on ma dla ciebie "good price". Jasne, że za rogiem czeka kolejny przyjaciel i jego cena jest jeszcze lepsza, ale człowiek jest już tak zmęczony, że daje się wciągnąć w grę, czasem zbija cenę nawet o dwie trzecie i wychodzi z suków z czarną reklamówką (tylko takie tam widziałyśmy) wypełnioną ślicznościami. Natomiast w Fezie i Meknes ceny w większości są już ustalone, za to można się spodziewać innych rozrywek. Każdy turysta, będąc w Fezie, musi zobaczyć garbarnie, czyli miejsce, gdzie wyprawia się skóry.

Tak naprawdę znajdzie je tylko ten, kto wie, gdzie szukać - medyna to jeden wielki labirynt. Jak więc tam trafiłyśmy? Zostałyśmy mianowicie wciągnięte do sklepu z dywanami (mówienie o tym, że kupować nie chcemy, że nie mamy pieniędzy itp. nie zrażało właściciela) i posadzone na fotelach, dostałyśmy miętową herbatę (oczywiście) i miałyśmy się zrelaksować.

- Niczego kupować nie musicie. Jesteście tu po to, żeby zrozumieć samą ideę, nabrać ochoty na to wszystko, zobaczyć, jakie to piękne - mówił sprzedawca.

Potem jeszcze rozmawialiśmy o politykach (Wałęsę lubi, Kaczyńskiego nie), o dzieciach (ma córkę na wydaniu, ale dziewczyna najpierw musi skończyć studia). A ponieważ zostaliśmy przyjaciółmi (!), jego pracownik poprowadził nas do garbarni. Mogłyśmy na nie popatrzeć z "tarasu widokowego" sklepu ze skórzanymi wyrobami i oczywiście "Nie musicie nic kupować". W drodze powrotnej nasz kolejny przewodnik, tym razem przyjaciel właściciela skór, zaprowadził nas do sklepu z ziołami - "Tylko na chwilę, niczego nie musicie kupować, jesteśmy przyjaciółmi...". Uciekłyśmy.

Mity z przewodnika

Nie warto wierzyć we wszystko, co o Maroku piszą w przewodnikach. W jednym znalazłyśmy propozycję - wypożyczcie rowery i zwiedzajcie ogrody Marrakeszu. Kiedy chciałyśmy przygotować się do realizacji tego pomysłu (a była to nasza pierwsza godzina w Maroku), czyli wypożyczyć rowery, na nasze pytania o nie właściciel riadu zrobił ogromne oczy i delikatnie uświadomił nam, że nie jest to najlepszy pomysł.

Dlaczego? Wystarczyło wyjść na ulicę - Marokańczycy kierują się tylko sobie znanymi zasadami ruchu drogowego - Europejczyk nie wyjechałby z ulicy podporządkowanej, nie mówiąc już o przejechaniu przez skrzyżowanie. Światła oczywiście są, ale nikt nie zwraca na nie uwagi (podobnie zresztą jak na zakaz palenia w pociągach), a najważniejszym elementem wyposażenia samochodu jest klakson. Jadąc taksówką, lepiej usiąść z tyłu - z przodu, można dostać zawału serca. Do ogrodów pojechałyśmy więc autobusem - warto było.

W kolejnym przewodniku ktoś napisał, że rozstrój żołądka to nieodłączna część wakacji w Maroku, a najmocniejszym przeżyciem jest kolacja na Dżemaa el-Fna w Marrakeszu (magiczne miejsce, zaczynające tętnić życiem po zmroku, nad którym unosi się dym przygotowywanych potraw, zapach ambry sprzedawanej na pobliskich sukach, dźwięki dzwonków sprzedawców wody i grajków). Oczywiście tak naprawdę nigdy nie wiesz, co jesz, ale zawsze jest to smaczne. Najlepiej o tym, gdzie przysiąść na posiłek, nie decydować na podstawie wyglądu lokalu (albo stołu, których na placu jest kilkadziesiąt, a każdy należy do innego właściciela), ale tego, czy siedzą tam miejscowi.

Skoro im jedzenie nie zaszkodzi, to nam również. I jeszcze jedna rada - jeżeli zamawiasz jedzenie na Dżemaa el-Fna i kelner oprócz twojego dania, postawi obok ciebie na przykład chleb, oliwki, sosy, to jeśli nie chcesz dodatkowo za nie zapłacić, to ich nie ruszaj - spróbujesz, a twój rachunek radykalnie wzrośnie.

Kolejny mit dotyczy środków transportu: że niby kolej przestarzała i w opłakanym stanie, że autobusy praktycznie nie jeżdżą, a o taksówki trzeba się bić. Żaden nasz dworzec kolejowy, niestety, nie wygląda tak jak ten w Marrakeszu - czysto aż do przesady, wszędzie marmury, ławeczki, z głośników sączy się muzyczka, uśmiechnięta obsługa, a nad peronami baldachimy. Co do autobusów, to tylko pozazdrościć - co prawda nie mają rozkładu jazdy, ale czeka się na nie do kilku minut. Jeżeli chodzi o taksówki, czyli petit taksi, to warto wcześniej ustalić z kierowcą cenę za przejażdżkę albo żądać włączenia taksometru.

Podróż do Maroka to podróż marzeń. Godzinami można opowiadać o ogrodach, pałacach, zaułkach, zapomnianych dzielnicach i turystycznych atrakcjach, ale nic nie odda klimatu tego kraju, który jest bramą Afryki. To przenikanie się kultury arabskiej i berberyjskiej z domieszką europejskości jest dla przybysza fascynujące. A jadąc samemu, można powolutku zwiedzać, rozmawiać z ludźmi i ich obserwować - chłonąć atmosferę.

P.S. W Meknes, na peronie dworca kolejowego, zostawiłyśmy przewodnik. Uczciwego znalazcę prosimy o zwrot.
Nasza trasa

Wybrałyśmy tanie linie lotnicze. Z Polski poleciałyśmy do Mediolanu, a stamtąd do Marrakeszu. W drodze powrotnej wylatywałyśmy z lotniska w Casablance do Paryża i z Paryża do Polski. Z Marrakeszu do Fezu można dostać się np. pociągiem - podróż trwa siedem godzin. Podobnie z Fezu do Casablanki.

Waluta
1 euro - 11,13 dirhama.
Dirhamów nie wolno wywozić z Maroka, dlatego przy wymianie (kantory są na lotniskach i w większych miastach) trzeba pamiętać o zabraniu pokwitowania i przechowywać go aż do wyjazdu.
Przykładowe ceny:
pociąg z Casablanki do Rabatu (2. klasa) - 35 dh,
kawa w Marakeszu - 15 dh, obiad w małej restauracji w Casablance - 50 dh, podróż taksówką wokół Fezu - 15 dh, hammam - 270 dh,
woda mineralna - 1,5 dh,
pamiątkowy magnesik na lodówkę - 20 dh.

Samouczek
Bar - brama
Medyna - zabytkowa część miasta
Hammam - łaźnie
Medresa - szkoła koraniczna
Suk - targowiska i ulice handlowe
Zellidż - mozaika z małych kawałków ceramiki
Hanoot - sklep
Tren - pociąg

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska