Mateusz Dłutowski ze Strzelec Opolskich reprezentuje Polskę zarówno jako lekarz, jak i piłkarz [WYWIAD, ZDJĘCIA]

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Mateusz Dłutowski (drugi z lewej) przewodniczy teamowi medycznemu w reprezentacji Polski do lat 19.
Mateusz Dłutowski (drugi z lewej) przewodniczy teamowi medycznemu w reprezentacji Polski do lat 19. archiwum prywatne
Szef sztabu medycznego reprezentacji Polski U-19. Kapitan reprezentacji Polski lekarzy. Były lekarz Odry Opole i Śląska Wrocław. Obecny zawodnik LZS-u Starowice Dolne. Lekarz w trakcie specjalizacji z ortopedii i traumatologii narządu ruchu w szpitalu im. T. Marciniaka we Wrocławiu. To tylko fragment CV pochodzącego ze Strzelec Opolskich Mateusza Dłutowskiego, na co dzień umiejętnie łączącego medycynę ze sportem.

Jak dużym ułatwieniem w byciu lekarzem ortopedą o profilu sportowym jest to, że od wielu lat samemu grasz w piłkę na niezłym poziomie?
Dużym. Dzięki temu przede wszystkim jestem dla swoich pacjentów bardziej wiarygodny. Co ciekawe, zdarzało się, że moi pacjenci byli moimi boiskowymi rywalami.

Myślałeś kiedyś poważnie o zawodowej karierze piłkarskiej?
Nie miałem na to ciśnienia, nawet kiedy od czasów matury wraz z LZS-em Piotrówka robiłem kolejne awanse od A klasy do 3 ligi. Otrzymywałem nawet propozycje z klubów 2-ligowych, ale z żadnej nie skorzystałem. Już wtedy studiowałem bowiem medycynę i godzenie nauki ze sportem w takim wypadku byłoby zbyt wymagające. Piłka nożna jest moją miłością, ale nigdy nie zakładałem, że muszę w niej zaistnieć na nie wiadomo jakim poziomie. Zdolności intelektualne miałem większe niż sportowe.

Jak wpłynęły na ciebie trzy operacje kolana - raz lewego i dwa razy prawego?
Kiedyś mój tata powiedział: „gdyby nie te urazy, byłbyś znacznie lepszym zawodnikiem i znacznie gorszym lekarzem” (śmiech). Osobiście nie zastanawiam się jednak, co by było gdyby. Skupiałem się nad tym, by z każdej sytuacji wyciągnąć jak najwięcej pozytywów i zdobyte doświadczenia wykorzystać potem jak najlepiej w pracy zawodowej.

Do każdej z tych kontuzji podchodziłeś inaczej?
Tak, każda z nich nauczyła mnie czegoś innego. A przede wszystkim to one sprawiły, że zacząłem się mocniej interesować ortopedią sportową i ostatecznie wybrałem właśnie tą specjalizację. Co do urazów, przy pierwszym chyba nie byłem do końca świadomy, z czym to się tak naprawdę je, mimo że nigdy wcześniej nie pauzowałem tak długo. Największym ciosem była druga kontuzja, bo doznałem jej, gdy piłkarsko wyglądałem już naprawdę dobrze. Zerwałem wtedy więzadło z własnej winy, bo przyjechałem na gierkę spóźniony i zarazem nierozgrzany. Miałem wtedy mocne opory psychiczne przed powrotem na boisko, a kiedy już znowu grałem, byłem tak zblokowany, że prezentowałem się bardzo przeciętnie. W trzecim przypadku naderwałem więzadło z powodu zbyt dużych obciążeń. Początkowo przez rok leczyłem je zachowawczo, ale w 2019 roku zdecydowałem się w końcu zrobić rewizję. Pierwsze dwa miesiące były trudne, ale generalnie podchodziłem do tego o wiele spokojniej niż przy poprzednim urazie. Byłem przekonany, że już nic złego się nie wydarzy.

Zatem pewnie długo nie zastanawiałeś się nad powrotem do ligowego grania w LZS-ie Starowice Dolne.
Tak naprawdę wyszło to dość przypadkowo (śmiech). Po tym, jak w 2019 roku zdobyłem mistrzostwo Polski lekarzy i tytuł króla strzelców tej imprezy, jak również brązowy medal na międzynarodowym turnieju lekarzy, w 2020 roku grałem jedynie czysto rekreacyjnie. Trzymałem przyzwoitą formę, ale mój powrót do LZS-u Starowice Dolne nastąpił po tym, jak zakończyłem współpracę ze Śląskiem Wrocław. Wtedy zadzwonił do mnie trener Jakub Reil. Po rozstaniu ze Śląskiem potrzebowałem nowego bodźca i przyszedłem na trening. Wypadłem całkiem przyzwoicie i tak już zostałem.

Jaki masz układ z klubem ze Starowic?
Pełnię tam niejako podwójną rolę. Jak tylko mogę, zawsze staram się coś poradzić kolegom z drużyny pod kątem medycznym. Podpowiadam też włodarzom, jak pewne kwestie wyglądają w profesjonalnych ekipach, bo trener Reil i prezes Dariusz Gajewski chcą stopniowo rozwijać swój klub. Nikt mnie oczywiście nie blokuje w obowiązkach lekarskich. Dla Starowic to duma, że ich gracz jest szefem sztabu medycznego reprezentacji Polski U-19.

Co należy do twoich zadań w kadrze narodowej?
Przewodzę sztabowi, który odpowiada za zaopatrzenie medyczne zawodników. Jesteśmy pierwszą linią, jeżeli chodzi o diagnostykę i podejmowanie decyzji, kiedy dany piłkarz może wrócić do gry. Czasami jesteśmy również jak lekarz rodzinny, np. w przypadku infekcji wirusowych. Do tego teraz, w czasach covidowych, odpowiadamy też za wymazywanie zawodników i przedstawianie raportów do UEFA i Polskiego Związku Piłki Nożnej. Naszymi zadaniami są także przygotowanie planów regeneracyjnych oraz żywieniowych, na czele z doborem menu. Zajmujemy się więc bardzo różnymi dziedzinami.

A jak zostałeś reprezentantem Polski lekarzy?
Od kilku lat jestem związany z Medykiem Zabrze – najbardziej utytułowanym zespołem w Polsce i jednym z czołowych na świecie, jeśli chodzi o piłkarskie zmagania lekarzy. Trzy lub cztery razy w roku bierzemy udział w różnych turniejach. Obserwujemy tam poszczególnych zawodników i jako że jesteśmy najmocniejsi w kraju, mamy trochę większy wpływ na wybór graczy do reprezentacji. Typową, oficjalną kadrę lekarzy, pod szyldem PZPNL (Polski Związek Piłki Nożnej Lekarzy - red.), powołaliśmy w zeszłym roku. Dalej zbieramy się poniekąd na własną rękę, ale myślimy o znalezieniu trenera. Może nawet byśmy już go mieli, lecz sporo planów pokrzyżowała nam pandemia koronawirusa. Ciągle mamy duży margines do rozwoju. Co ciekawe, bardzo dobrze w futbolu radzą sobie też inni przedstawiciele Opolszczyzny - Jakub Łada czy Maciej Pozowski.

Lekarz może być przyjacielem piłkarzy?
Osobiście nie mam problemu ze skracaniem dystansu, ale do pewnego etapu – szczególnie w miejscach, w których pracuję. W innym przypadku mogę sobie pozwolić na nieco więcej, ale dla pacjentów muszę być przede wszystkim autorytetem i pokazać im, że mam odpowiednią wiedzę. Bo generalnie czy ktoś danego lekarza prywatnie lubi czy też nie, jeżeli ten mu odpowiednio pomoże, to pacjent z reguły do niego wróci. Najważniejsze dla obu stron jest, żeby kontuzjowany wyzdrowiał i ponownie nie wylądował w gabinecie z tym samym urazem.

Jako lekarze, jesteście w Polsce niedoceniani?
Absolutnie nie chodzi o to, byśmy jako grupa byli gwiazdami, gdy po prostu wykonujemy swoje obowiązki. Rzeczywiście jednak w naszym kraju za mało docenia się znaczenie tak zwanych teamów medycznych. To częsty problem w sporcie zawodowym, że każdy robi na własną rękę, gdy kluczowe jest to, by mieć całkowicie klarowną komunikację na linii lekarz – fizjoterapeuci – trener przygotowania fizycznego. Żadne pojedyncze ogniwo wyjęte z tego łańcucha w pojedynkę nic nie zdziała. Szef sztabu jest odpowiedzialny za finalną decyzję, ale ona nigdy nie powinna być podejmowana jednoosobowo.

Hamowanie kontuzjowanych przed zbyt szybkim powrotem to duże wyzwanie?
Oj, tak, to częsty problem. Niedawno był u mnie piłkarz klubu 1-ligowego, któremu tuż przed meczem wyraźnie napisałem, że przewidywany okres powrotu wynosi jeszcze około 8-10 dni. Mimo to, pod presją trenera i samego siebie widziałem potem, że zagrał on intensywnie 70 minut na pozycji wahadłowego. Nie był to mój podopieczny z klubu, więc robił to na własne ryzyko. Na szczęście nic się nie stało. Jeżeli chodzi o przykład z opolskiego środowiska, „od deski do deski” prowadziłem Rafała Niziołka po tym, jak zerwał on więzadła krzyżowe. Najpierw robiłem zabieg wraz z doktorem Jackiem Jaroszewskim, a potem nadzorowałem cały przebieg rehabilitacji. W pewnym momencie, około dwa-trzy miesiące po zabiegu, powiedziałem Rafałowi: „Nizioł, w pewnym momencie będziesz mnie nienawidzić, bo ty będziesz już chciał wracać na boisko, a ja ci powiem: jeszcze 6-8 tygodni”. Dokładnie tak potem było (śmiech). Ale tak na poważnie, Rafał był bardzo dobrym materiałem do współpracy. Wyróżniał się pracowitością, determinacją i zdyscyplinowaniem. To sprawiło, że nie tylko wrócił do gry, ale i do bardzo przyzwoitej formy.

Co chciałbyś osiągnąć w medycynie sportowej?
Jestem jeszcze totalnie na początku drogi. Jeżeli będę regularnie podnosić swoje kwalifikacje, poszerzać wiedzę, to pewne rzeczy, np. współpraca z coraz lepszymi fachowcami, przyjdą naturalnie. W przyszłości, kiedy już znajdę się na odpowiednio wysokim poziomie, myślę o stworzeniu własnej kliniki, w której pacjenci będą mieć godne warunki do rehabilitacji. Samemu również chciałbym jak najdłużej grać w piłkę, bo bieganie po boisku cały czas sprawia mi dużo frajdy.

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska